Las Vegas
-
Pierwsze, co zobaczyłeś w środku pokoju, to metalowa taca, a na niej dzbanek pełen kawy, butelka wina, filiżanki, cukier, mleko, kieliszki, miska sałaty, świeże pieczywo i spora porcja makaronu z sosem, czyli obiecana ci przez Vito kolacja. A dalej to, czego sam sobie zażyczyłeś, czyli dziwka, która ci tę kolację przyniosła. Widywałeś w życiu piękniejsze kobiety, ale fakt, że ta miała na sobie obcisły i skąpy strój, a przy tym była zadbana i użyła kosmetyków oraz perfum (o czym nie myślało wiele kobiet podczas apokalipsy) sprawił, że wydała ci się wyuzdanym aniołem, który zstąpił do tego smutnego jak pizda kurwidołka. Bez słowa postawiła kolację na stoliku, stojąc do ciebie tyłem i schylając się bardziej, niż było to potrzebne. Później zajęła miejsce przy stoliku, na jednym ze stołków, zakładając nogę na nogę i czekając na jakąkolwiek twoją reakcję.
-
Dice stanął w miejscu jak wryty. Właśnie widział przed sobą najcudowniejszy widok z tych, o jakie mógł prosić po trzech latach swojej odysei: piękna kobieta i jeszcze piękniejsza kolacja.
— O mamo — jęknął tylko i doczłapał do stolika, siadając przy nim.
— No… — mruknął, biorąc się za odkorkowywanie wina. Spojrzał na prostytutkę. — Arcadio rzeczywiście wie jak zrobić zajebiste pierwsze wrażenie. -
- To jego specjalność, kotku. - odparła z zalotnym uśmiechem, gdy tobie udało się poradzić z winem. - Pewnie minęło sporo czasu odkąd widziałeś coś takiego, hm?
-
— Żebyś wiedziała. — Odpowiedział, nalewając sobie wina, a po krótkim namyśle także kurtyzanie. —— I odkąd widziałem kogoś takiego. — Uśmiechnął się chytrze.
-
- Romantyk się znalazł. - upiła łyk wina. - Pewnie mówiłeś tak każdej dziwce, którą spotkałeś.
-
— Hmm… Właściwie to masz rację. — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Bo Ciebie spotykam jako pierwszą.
-
- Dalej jest tam tak źle? Czy może… jeszcze gorzej? - zapytała nagle, gdy opróżniła już kieliszek, mając pewnie na myśli tereny poza Las Vegas, może tylko Pustynię Śmierci, może USA, a może i cały świat.
-
— Jeszcze gorzej? — Dice uciekł na chwilę wzrokiem, zastanawiając się o co jej dokładnie chodzi. — Nie. — Odpowiedział pewnie. — Jest i będzie tylko lepiej.
-
Prychnęła pod nosem.
- Ta, jasne. Kiedy dawałam tu dupy Z-Com wyzwolił chociaż jedno miasto z łap Zombie? Albo ktoś łebski wynalazł szczepionkę, która chroni przed przemienieniem się? Jakoś mi się nie wydaje. -
Dice mrugnął dwukrotnie, spoglądając na nią z zaskoczeniem.
— Właściwie… To tak. Lekarstwo istnieje, przecież spotykałem na pustyni takich, których dziabnął trup, a przeżyli, bo mieli je. Nawet kiedyś widziałem je na własne oczy, u takiego jednego handlarza. -
//Jeśli chodzi o szczepionkę, to tak, jest jedna, ale działa ona tylko na śmiertelnego wirusa i chroni przed wyciągnięciem kopyt z jego powodu. Nie chroni przed jego zmutowaną wersją, która doprowadza do przemiany i odpowiada za reanimowanie zwłok.//
Mruknęła pod nosem coś, czego nie dosłyszałeś i dolała sobie trunku, ponownie szybko opróżniając kieliszek.
- Zmieńmy temat. Albo przejdźmy po prostu do rzeczy, co? -
— Nie musisz mnie dwa razy o to pytać. — Odpowiedział, chwytając za róg zasłaniającego go dotychczas ręcznika.
-
Trzeba przyznać, że była to najlepiej spędzona noc od lat, może nawet od samego początku apokalipsy. Nie tylko nie musiałeś się martwić, że w każdej chwili coś może cię zeżreć lub ktoś może poderżnąć ci gardło, ale mogłeś ją spędzić w ramionach pięknej i zadbanej kobiety, w oparach włoskiego wina i sosu bolognese. Obudziłeś się nad ranem, a choć zdawało się, że nad Las Vegas dopiero wstaje świt, czułeś się rześki, wypoczęty i pełen energii jak nigdy. Po twojej towarzyszce i resztkach kolacji nie było już niestety śladu.
-
— Kurwa… — Mruknął sam do siebie, zakładając dłonie za głowę. — Tak to ja mogę codziennie…
Rzucił okiem na swoją najbliższą okolicę. Zapaliłby fajka, ale czy miał jakiegokolwiek? -
Niestety, nie było żadnych w zasięgu wzroku, ale miałeś przeczucie, że zdobycie ich będzie tutaj o wiele łatwiejsze niż kiedykolwiek, nie licząc czasów sprzed apokalipsy.
-
Jednak Dice chciał mieć je obok siebie. Po prostu obok. Od zaraz. Razem z alkoholem, kobietami, wanną z gorącą wodą…
A tak miał to tylko na chwilę.Zmarszczył brwi, wpatrując się w sufit.
Chciał to mieć na dłużej. Chciał żyć w takim luksusie codziennie, nie od święta.
Westchnął i po dłuższym czasie zsunął się z łóżka. Korzystając z tego, że jeszcze przebywał w pokoju, zjadł sute śniadanie, wziął ciepłą kąpiel i doprowadził siebie do najlepszego, wizualnego porządku, jaki tylko sam mógł osiągnąć.
-
Do brylowania na salonach jeszcze sporo ci brakuje, ale i tak wyglądasz o wiele lepiej, niż większość czasu po apokalipsie. Przydałyby się nowe ciuchy, ale to pewnie da się załatwić, a jeśli nie, to kupić, gdy dostaniesz pierwszą wypłatę. Właśnie, ciekawe czym tu płacą?
Nim zastanowiłeś się bardziej nad kwestią wynagrodzenia, głośne pukanie do drzwi uświadomiło ci, że jeszcze nawet nic nie zarobiłeś, ale to już tylko kwestia czasu. -
Tylko kwestia czasu…
Szybko poprawiając swój ubiór, podreptał do drzwi, by je otworzyć.
-
Stał tam ten sam goryl, Vito, z którym miałeś do czynienia wczoraj.
- Pora brać się do pracy. - powiedział. - Chodź za mną, załatwię wszystko, czego ci potrzeba i zajmiesz się swoją robotą za godzinę, akurat gdy zacznie się schodzić najwięcej ludzi. -
Dice spojrzał za siebie. Ciężko będzie mu zostawić to miejsce. Ale… Jeszcze tu wróci. Tym razem na dłużej.
— Że już? — Westchnął przeciągle. — Nooooo dobra. Prowadź.