Las Vegas
-
- Dalej jest tam tak źle? Czy może… jeszcze gorzej? - zapytała nagle, gdy opróżniła już kieliszek, mając pewnie na myśli tereny poza Las Vegas, może tylko Pustynię Śmierci, może USA, a może i cały świat.
-
— Jeszcze gorzej? — Dice uciekł na chwilę wzrokiem, zastanawiając się o co jej dokładnie chodzi. — Nie. — Odpowiedział pewnie. — Jest i będzie tylko lepiej.
-
Prychnęła pod nosem.
- Ta, jasne. Kiedy dawałam tu dupy Z-Com wyzwolił chociaż jedno miasto z łap Zombie? Albo ktoś łebski wynalazł szczepionkę, która chroni przed przemienieniem się? Jakoś mi się nie wydaje. -
Dice mrugnął dwukrotnie, spoglądając na nią z zaskoczeniem.
— Właściwie… To tak. Lekarstwo istnieje, przecież spotykałem na pustyni takich, których dziabnął trup, a przeżyli, bo mieli je. Nawet kiedyś widziałem je na własne oczy, u takiego jednego handlarza. -
//Jeśli chodzi o szczepionkę, to tak, jest jedna, ale działa ona tylko na śmiertelnego wirusa i chroni przed wyciągnięciem kopyt z jego powodu. Nie chroni przed jego zmutowaną wersją, która doprowadza do przemiany i odpowiada za reanimowanie zwłok.//
Mruknęła pod nosem coś, czego nie dosłyszałeś i dolała sobie trunku, ponownie szybko opróżniając kieliszek.
- Zmieńmy temat. Albo przejdźmy po prostu do rzeczy, co? -
— Nie musisz mnie dwa razy o to pytać. — Odpowiedział, chwytając za róg zasłaniającego go dotychczas ręcznika.
-
Trzeba przyznać, że była to najlepiej spędzona noc od lat, może nawet od samego początku apokalipsy. Nie tylko nie musiałeś się martwić, że w każdej chwili coś może cię zeżreć lub ktoś może poderżnąć ci gardło, ale mogłeś ją spędzić w ramionach pięknej i zadbanej kobiety, w oparach włoskiego wina i sosu bolognese. Obudziłeś się nad ranem, a choć zdawało się, że nad Las Vegas dopiero wstaje świt, czułeś się rześki, wypoczęty i pełen energii jak nigdy. Po twojej towarzyszce i resztkach kolacji nie było już niestety śladu.
-
— Kurwa… — Mruknął sam do siebie, zakładając dłonie za głowę. — Tak to ja mogę codziennie…
Rzucił okiem na swoją najbliższą okolicę. Zapaliłby fajka, ale czy miał jakiegokolwiek? -
Niestety, nie było żadnych w zasięgu wzroku, ale miałeś przeczucie, że zdobycie ich będzie tutaj o wiele łatwiejsze niż kiedykolwiek, nie licząc czasów sprzed apokalipsy.
-
Jednak Dice chciał mieć je obok siebie. Po prostu obok. Od zaraz. Razem z alkoholem, kobietami, wanną z gorącą wodą…
A tak miał to tylko na chwilę.Zmarszczył brwi, wpatrując się w sufit.
Chciał to mieć na dłużej. Chciał żyć w takim luksusie codziennie, nie od święta.
Westchnął i po dłuższym czasie zsunął się z łóżka. Korzystając z tego, że jeszcze przebywał w pokoju, zjadł sute śniadanie, wziął ciepłą kąpiel i doprowadził siebie do najlepszego, wizualnego porządku, jaki tylko sam mógł osiągnąć.
-
Do brylowania na salonach jeszcze sporo ci brakuje, ale i tak wyglądasz o wiele lepiej, niż większość czasu po apokalipsie. Przydałyby się nowe ciuchy, ale to pewnie da się załatwić, a jeśli nie, to kupić, gdy dostaniesz pierwszą wypłatę. Właśnie, ciekawe czym tu płacą?
Nim zastanowiłeś się bardziej nad kwestią wynagrodzenia, głośne pukanie do drzwi uświadomiło ci, że jeszcze nawet nic nie zarobiłeś, ale to już tylko kwestia czasu. -
Tylko kwestia czasu…
Szybko poprawiając swój ubiór, podreptał do drzwi, by je otworzyć.
-
Stał tam ten sam goryl, Vito, z którym miałeś do czynienia wczoraj.
- Pora brać się do pracy. - powiedział. - Chodź za mną, załatwię wszystko, czego ci potrzeba i zajmiesz się swoją robotą za godzinę, akurat gdy zacznie się schodzić najwięcej ludzi. -
Dice spojrzał za siebie. Ciężko będzie mu zostawić to miejsce. Ale… Jeszcze tu wróci. Tym razem na dłużej.
— Że już? — Westchnął przeciągle. — Nooooo dobra. Prowadź. -
-- Jeśli nie pracujesz, kończysz na ulicy. A uwierz mi, żaden człowiek nie chce tam trafić.
Po kilkunastu minutach wędrówki dotarliście do zespołu kilku niewielkich pomieszczeń oddzielonych od siebie drzwiami. W pierwszym, które zawierało sporą ilość instrumentów, znajdowały się też drzwi do drugiego, pełnego różnych, nawet najbardziej fantazyjnych strojów. Dalej, w trzecim pomieszczeniu, znajdowały się rozmaite dekoracje, akcesoria, dodatki i gadżety, niezbędne do budowy swojego wizerunku na scenie. -
— Woah, chłopie. — Jego oczy iskrzyły, gdy wraz z Vito przechodził przez pomieszczenia. — To jest najlepiej zaopatrzone miejsce, jakie widziałem od czasu, eee… W sumie to od czasu, kiedy się urodziłem.
-
- Baw się dobrze, byle nie za długo. Będę czekać za drzwiami. - odparł ochroniarz i wyszedł, zostawiając cię sam na sam z tym wszystkim.
-
Chyba nikogo nie dziwiło, że pierwszym odruchem czarnoskórego było pobiegnięcie do pierwszego z pomieszczeń, niczym dziecko spuszczone samopas w sklepie z zabawkami z czasów, zanim to całe cholerstwo się zaczęło. Tyle czasu grał na starej, poobijanej gitarze, która co rusz zdzierała opuszki jego palców, czas było sprawić sobie nieco przyjemności z nowym instrumentem! Oczywiście, szukał takiego, który wyglądałaby najlepiej w jego dłoniach, jak atrybut współczesnego boga muzyki. Dopiero po tym sprawdzał jakość dźwięku.
-
Wszystkie sprawdzone przez ciebie instrumenty grały jednakowo dobrze, więc to wygląd pozostawał jedynym kryterium wyboru. Nie wszystkie instrumenty wyglądały dobrze, niektóre wręcz tragicznie, dlatego chyba najlepszą opcją była czarna gitara ze stylowymi, choć inni powiedzieliby, że już oklepanymi, płomieniami, które wymalował na niej poprzedni właściciel lub producent.
-
Płomienie być może faktycznie mogły zostać uznane za kiczowate, ale usunięcie ich czy odświeżenie, by piękny wygląd przysłaniał ten kicz, nie należało do rzeczy niemożliwych. Zadowolony z swego wyboru, przeszedł do kolejnego pomieszczenia, gdzie rozglądnął się za najbardziej błyskotliwym, obwieszonym cekinami, po prostu oczojebnym wdziankiem. Dice chciał przykuwać wzrok; w końcu miał być gwiazdą, czy kurna nie?!