Las Vegas
-
Źrenice Dice’a rozszerzyły się. Z Arcadio przeniósł wzrok na pozostałe osoby, by po tym znów wrócić spojrzenie na mafioza. Ściągnął pstrokaty kapelusz z głowy i przycisnął go do piersi.
— To byłoby dla mnie zaszczytem. — Odpowiedział jednym tchem. -
- Słyszeliście? - odparł Włoch. - Mówiłem, że się zgodzi. Ja zajmę się szczegółami umowy, a ty wracaj do grania. Vito, odprowadzisz go. - dodał mafioso, kiwając głową na jednego z goryli. Ten zaś ruszył w drogę powrotną na salę, nie oglądając się na ciebie, bo słusznie zakładał, że do niego dołączysz.
-
Zanim jednak Dice ruszył za Vito, ponownie ukłonił się bossom. Chciał rzucić jakimś mądrym hasłem, ale w tym towarzystwie mogło się to skończyć dla niego… różnorakimi konsekwencjami.
Po tym poszedł za gorylem.
-
- Wiesz, o co naprawdę chodzi w tej robocie? - zagadnął cię Vito, gdy byliście już poza zasięgiem wzroku i słuchu Arcadio i jego gości.
-
— Tak myślałem, ale skoro mnie pytasz, to znaczy że chyba nie. — Odpowiedział wzdychając. Czy jeszcze na pustyni nie obiecywał sobie zastanawiać się dwukrotnie przed podjęciem decyzji? — Będę dawał dupy, prawda?— Zapytał.
-
- Co? Nie. - odparł zdziwiony Vito. - To znaczy nie wiem, może będziesz musiał, nie wnikam. Ale twoim głównym zadaniem będzie szpiegowanie w tamtych lokalach samemu i werbowanie ludzi, żeby ci w tym pomagali.
-
Dice skrzywił się, nie rozumiejąc sensu w słowach ochroniarza.
— Ale po cholerę, bracie? Szpieguje się państwa, wojska, polityków. Po co komu szpieg w kasynie? -
- Bo to konkurencja. Aracadio był tu pierwszy, to on w ogóle wpadł na pomysł, że ludziom potrzebny będzie hazard i rozrywka jak sprzed apokalipsy w tych czasach. I przez jakiś czas był tu jedyny. Ale kiedy inni zorientowali się, jakie to daje możliwości, nie tylko żeby zarabiać, ale też żeby kryć jakieś inne interesy, zbierać informacje i w ogóle, wyrosła tu cała masa kasyn, sklepów, burdeli i innych. Niektórych, mniejszych graczy szef kupił, zastraszył albo sprzątnął. Tych większych nie, więc potrzebny jesteś nam ty, żeby wiedzieć, czy coś względem nas planują, a jeśli tak, to co. Teraz jasne?
-
Dice pomielił przez chwilę te słowa.
— Ta. — Pokiwał głową. — Teraz jasne. Ale co, oni nie zakumają co ja tam robię? -
- Jeśli będziesz się z tym dobrze kryć to nie. A jeśli nie… Mogę postarać się u szefa o coś, co pozwoli ci się szybko przekręcić, zanim zaczną cię torturować albo coś żeby wyciągnąć z ciebie informacje.
-
— Eeeeughhh… — Dice przełknął ślinę. — Nie trzeba bracie, ale doceniam twój optymizm. Najlepiej po prostu chodźmy już.
-
Kiwnął głową i resztę trasy pokonaliście w milczeniu. Goryl odszedł, gdy wróciliście na scenę, gdzie dawałeś wcześniej swój popis, a twój powrót skupił na tobie uwagę większości zgromadzonych w pomieszczeniu osób. Granie pod presją kojarzyło ci się do tej pory z kimś szczególnie bliskim czy ważnym pośród publiczności, przed którym nie chciałeś się zbłaźnić, mogła to być też zwykła trema przed wielką publiką, ale teraz musiałeś znów dać z siebie wszystko, wiedząc, z czym w niedalekiej przyszłości przyjdzie ci się zmierzyć.
-
Niektórzy mówią, że trema i presja bywają obezwładniające. Powstrzymują twoje dłonie, twoje nogi, w końcu twój cały umysł przed dokonaniem tego, co musisz. To oznacza porażkę. Jednak gdy Dice był na scenie, nie chciał znać słowa porażki: nie mógł sobie na nią pozwolić. Porażkę mogły ponieść sześciolatki na przedszkolnym teatrzyku (jeżeli gdziekolwiek takie się jeszcze odbywają), ale nie on. Był pierdolonym wirtuozem, mistrzem swojego instrumentu; teraz nie miał nawet innego wyboru. Czy podpisał kolejny mniej lub bardziej długoterminowy pakt z diabłem? Być może. Sęk polegał jednak w tym, by wykorzystać warunki tej umowy jak najlepiej.
Po przerwie, wprowadził gości w muzyczną podróż utworem, który rozwijał się powoli, stopniowo, kusząc początkowymi brzmieniami i z czasem ukazując więcej i więcej, jak tajemniczy adorator, który rozpoczyna swój romans enigmatycznymi gestami, a uwieńczał go całymi elegiami upojnych nocy. Gitarzysta pragnął, by dla każdego do kogo dociera jego muzyka, ta noc była nie mniej wspaniała. Przyłożył swe palce do instrumentu. Dostroił struny. Przymknął oczy, znów czując to podniecenie, jakie obiegało jego plecy, gdy opuszkami palców muskał naprężony metal. Raz, dwa, trzy… Raz… Dwa… Trzy…
Grał.
-
Rzeczywiście, wspomnienia ostatniego kwadransa i tego, jak szybko dałeś się wmanewrować w tak ryzykowny plan właściwie bez jakiejkolwiek konsultacji zaczęły spływać po tobie zaskakująco szybko, w miarę, gdy utwór trwał coraz dłużej. A choć zostało ci trochę myśli na ten temat z tyłu głowy, to szybko zniknęły, gdy publiczność po raz kolejny nagrodziła cię gromkimi brawami.
//Ogółem to możesz dać już jeden, ogólniejszy, post i przewijamy akcję o kilka godzin.// -
I tak jak do teraz, resztę wieczoru Dice spędził na tym co potrafił najlepiej; grając, zabawiając muzyką widownię, lecz przede wszystkim oddając siebie samego na ołtarzu muzyki jako ofiarę. Być może była to ostatnia z tak przyjemnych nocy, dlatego nie żałował skóry swych palców, niech krew ścieka po strunach - jeszcze dzisiaj niczego nie miał żałować. Niech żyje dźwięk i brzmienie!
-
Grałeś, to fakt, chociaż na długo nim doprowadziłeś się do stanu, w którym zapaskudziłbyś gitarę i scenę krwią ze zdartych palców, podszedł do ciebie Vito, ochroniarz mafijnego bossa.
- Kończ ostatni numer i na dziś fajrant. Przebierz się w jakieś normalne ciuchy, a to zostaw gdzieś z tyłu, przyniesiemy ci to potem do pokoju. Szef kazał mi cię wziąć na miasto. -
Dice dokończył jeszcze kilka ostatnich akordów, po czym spojrzał na Vito.
— Ooo… Brzmi nieźle, bracie! Już idę się ogarnąć. — Odpowiedział, ściągając z siebie gitarę. Podreptał na tyły sceny, by tam przebrać się w swoje ubrania. — A tym razem dasz się na coś namówić? — Zapytał ochroniarza, przebierając garderobę. -
- Jeśli będziesz tak upierdliwy to tak, bo na trzeźwo nie da się z tobą wytrzymać. - odparł z przekąsem. - No i nie nastawiaj się na wspaniałą przygodę, można się tam zabawić, ale równie łatwo można skończyć zatłuczonym w zaułku albo zeżartym przez stado Ścierwojadów.
-
— Hej, przez ostatnie kilka miesięcy miałem do wyboru tylko drugą opcję, więc to jakiś postęp. — Odpowiedział, wychodząc z garderoby już normalnie ubrany, choć i te ubrania będzie musiał z czasem wymienić. — Jestem.
-
- Spokojnie, znam to miasto jak własną kieszeń, mieszkam tu prawie całe życie. - odparł ochroniarz i ruszył w kierunku wyjścia, po drodze sprawdzając tylko, czy pistolety w kaburach na biodrze i na lewym boku są sprawne i gotowe do użycia. - Od czasów, kiedy miasto nie było normalne, ale rzadko kiedy ktoś chciał zeżreć ci serce, przez Czarne Lato, na odbudowie miasta przez gangsterów skończywszy. Wiele się tu działo.