Las Vegas
-
- Gdybym mógł się z tobą zamienić, zrobiłbym to.
Po tych słowach w końcu opuściliście kasyno, wychodząc na ulice Vegas. Brakowało mu wiele do miasta sprzed apokalipsy, ale było na zdecydowanie dobrej drodze do tego, aby odzyskać dawną chwałę. Chociaż wciąż było tu brudno i śmierdziało, a w wielu miejscach walały się rozmaite śmieci i odpadki, to przynajmniej główne ulice zostały oczyszczone z wraków, dzięki czemu można było nimi normalnie podróżować. Dziwnie było zobaczyć znowu samochody jadące ulicami, choć często albo bardzo zdezelowane, albo wypełnione uzbrojonymi ludźmi. Poza tym podróżowało nimi wielu pieszych podróżnych, nie brakowało nawet jucznych zwierząt, głównie osłów i udomowionych Blurgów. -
— No… I to jest miasto. — Mruknął do samego siebie, pełen podziwu dla mieszkańców Las Vegas. Może i królował tutaj hazard i prostytucja (nie to, żeby Dice był jakimś moralistą), ale na to jak się urządzili nie można było powiedzieć złego słowa. Może sam kiedyś będzie mógł sobie sprawić brykę? Szedł dalej za ochroniarzem, przyglądając się okolicy.
-
- Chcesz zobaczyć coś szczególnego? - zagadnął cię ochroniarz, gdy dalej przemierzaliście ulice.
W miarę pokonywania trasy, zauważyłeś też ludzi w bocznych uliczkach. Wcześniej pełne one były gruzów, zniszczonych pojazdów i rozmaitych rupieci. Teraz wypełniali je ludzie, czasem byli to żebracy, którzy poświęcili wszystko, żeby się tu dostać, a teraz nie mieli za co żyć, kiedy indziej prostytutki, choć dużo mniej zadbane od tej, która ci ostatnio towarzyszyła, czasem uzbrojeni po zęby najemnicy albo nieprzyjemne typy spod ciemnej gwiazdy, przeważnie w strojach odsłaniających klatki piersiowe i ramiona, aby eksponować układające się w zawiłe wzory tatuaże, które często pokrywały ich twarze. O wiele bardziej niepokojące były długie noże, których każdy miał przynajmniej kilka.
- Mówimy na nich Tatuażyści. - mruknął Vito, gdy zauważył, że się im przyglądasz. - Nie prowokuj ich, nie rozmawiaj z nimi, nawet nie łap kontaktu wzrokowego. Chyba że chcesz się pożegnać ze sceniczną buźką, a w gorszym przypadku z życiem i organami. -
— O to się nie martw, wyglądają na tyle przyznanych że raczej z własnej woli bym do nich nie podszedł. — Odmruknął, uciekając wzrokiem w drugą stronę. — Jaki oni mają problem?
-
Wzruszył ramionami.
- Tego w sumie nikt nie wie. Byli tu jako jedni z pierwszych, może nawet pierwsi, cholera wie. Nie wiemy czego konkretnie chcą, po co tu są i dla kogo pracują, to strasznie hermetyczna grupa. Póki nie zadzierają z wielkimi tego miasta, ci pozwalają im tu zostać. W sumie nawet się przydają, dzięki nim mamy o wiele mniej włóczęgów, ćpunów i żebraków na ulicach. -
— Ta… Zdecydowanie brzmią jak bardzo przyjemne typki. — Skwitował to mruknięciem i podreptał dalej za Vito, już o nic nie pytając.
-
- To chcesz zobaczyć coś konkretnego? - zagadnął po chwili milczenia, powtarzając pytanie, które już wcześniej padło.
-
— Może pokażesz mi te inne kasyna i speluny, gdzie mam uczyć napletek muzyki? — Odpowiedział. — Czy napłotek… Albo narybek? Cholera wie.
-
Pokiwał głową i ruszył dalej nieco żwawszym krokiem. Był ubrany w jeansy, białą koszulkę i flanelową koszulę w kratę, rozpiętą i z podwiniętymi rękawami. Na pewnym etapie wędrówki ściągnął koszulę do tyłu, odsłaniając tkwiące w kaburach obrzyn i pistolet. Nim zrozumiałeś sens tego gestu, zauważyłeś kolejnych Tatuażystów w bocznej uliczce, obok której przeszliście, widocznie zawiedzionych, że nie jesteście tak łatwym łupem, jak początkowo wyglądaliście. Zatrzymaliście się najpierw przed jakimś sporym, czteropiętrowym budynkiem.
- Motel Starego Joe. - wyjaśnił ci Vito. - Nic wielkiego, żadnych luksusów. Dopóki nie pokażesz szefowi, że jesteś jebanym królem estrady, to właśnie tutaj będziesz mieszał. Do Asa Trefl jest jakieś sto pięćdziesiąt metrów, więc radzę uważać. Możesz zginąć na tej trasie co najmniej sześć razy, w nocy z dziesięć. Jak skończymy zwiedzanie, to będziesz mógł się zameldować.
Po tym poszedł dalej i przez jakiś czas nie mówił nic, nie mijaliście też nic szczególnego, choć widziałeś szyldy mniejszych sklepów, niektóre z jakimikolwiek nazwami, typu “Sklep wielobranżowy Browna” czy “Jim i John”, inne po prostu opisano słowami, które najtrafniej oddają ich asortyment: “Żywność”, “Mechanik”, “Spluwy i amunicja”. W końcu zatrzymaliście się pod jakimś wyróżniającym się lokalem: sporym, choć wciąż mniejszym od Szczęśliwego Asa Trefl, wymalowanym na zielono jeszcze świeżą farbą, przyozdobionym statuami nagich kobiet i neonowym napisem: “Gomora”.
- To jedno z tych kasyn. No, powiedzmy. Kasyno powstało tam niedawno, od lat był to burdel. Ale nie zwykły: najlepszy w całym Vegas. Zawiaduje tym rodzina Garretów. Lekko szurnięci jak dla mnie, ale mi też odwaliłoby mi od takich ilości seksu codziennie, przez kilka lat z rzędu. -
Szczena Dice’a opadła nisko, gdy usłyszał opis lokalu.
— Kurwa, ja pierdolę, brachu. — Przeczesał włosy dłońmi, jakby właśnie ktoś mu powiedział, że od dzisiaj zamieni się ciałem z pustynnym szczurem. — Seks z muzyką na żywo. Wy w tym mieście macie seks z muzyką na żywo. I ja mam nauczać tych, którzy potem będą grali muzykę do seksu. Na żywo. Ruchanie w rytm muzyki. Ja pierdolę, zobaczyłem już wszystko. -
Parsknął śmiechem.
- Umiesz grać, a z tą kurwą wczoraj pewnie nie grałeś w warcaby. Znasz się i na tym, i na tym, poradzisz sobie. Wchodzisz czy mam pokazać ci resztę lokali? -
Dice machnął ręką z rezygnacją.
— Słyszałem historię o Gomorze i tamci nie skończyli dobrze. Dzisiaj se oszczędzę przyjemności, bracie, chodźmy dalej. -
Kolejny budynek, położony nieco dalej i już od pierwszego spojrzenia nań, uderzyła cię jego szczególna cecha: był czysty. W przeciwieństwie do innych budynków w mieście, które były albo zapuszczone, albo zrujnowane, ten wyglądał tak, jakby żywcem wyjęto go z lat sprzed apokalipsy. Podchodząc bliżej, zdałeś sobie sprawę, że nie tylko budynek, prowadząca do niego droga i cały teren w promieniu około pięćdziesięciu metrów są wyczyszczone, ale też odnowione i odmalowane, przez co okolica naprawdę się wyróżniała. Kręciły się po niej typowe dla prowadzonych przez gangsterów przybytków zbiry, a ich postura oraz noszona ostentacyjnie przy paskach lub w dłoniach broń, głównie pistolety, rewolwery i rozmaita broń biała, kontrastowały z ich strojami: eleganckimi garniturami. Też robili wrażenie, choć to wszystko tak do siebie nie pasowało, że miałeś ochotę się zaśmiać, ale przeszło ci, gdy zobaczyłeś, jak dwóch z nich ciągnie po ziemi pobitego niemal do nieprzytomności człowieka w jakichś łachach.
- Dbają o czystość. - wyjaśnił Vito. - Jeśli ktoś nie wygląda przynajmniej tak, jak my teraz, dostaje po mordzie bez ostrzeżenia. Żeby tu wejść, trzeba mieć styl, reputację i wartościowe rzeczy. To kasyno dla elity miasta i wszystkich tych, którzy dorobili się przed apokalipsą lub w jej trakcie i teraz tu zjechali. Poza kasynem jest tu też restauracja i hotel. Dlatego mówią na to Ultra Lux, ja wolę mniej ładne nazwy, ale o tym kiedy indziej. -
Dice zagwizdał przeciągle z uznaniem wobec tego, co widział przed sobą. Samo Las Vegas już zrobiło na nim wrażenie, ale to co teraz zobaczył, wyglądało jak żywcem wyjęte z obrazka namalowanego przed tą całą hecą. Na małą chwilę gdzieś z tyłu jego podświadomości obudziła się myśl, że skoro to miejsce doprowadzono do takiego stanu, to może kiedyś przyjdzie czas na całą resztę? Cholera… O takim czymś można by napisać utwór. Niezły utwór.
— Fiu fiu… Warto było smażyć sobie tyłek na pustyni, by w końcu trafić do takiego miejsca. — Podrapał się po głowie, mrużąc oczy. — I mówisz, że tutaj też będę pracował?
-
- Jakiś czas na pewno. - przyznał ochroniarz. - Bo mają tu takiego pierdolca na temat mody, stylu, czystości i tak dalej, że nie zdziwię się, jak wywalą cię na zbity pysk po tygodniu, bo naniosłeś im błota czy coś w ten deseń.
-
— Ha! — Dice demonstracyjnie złapał się za poły swojego ubrania. — Brachu, mi nie brakuje ani mody ani stylu, ja JESTEM modą i stylem. A przynajmniej będę, jak posiedzę tutaj trochę dłużej. — Odpowiedział, zamilkł na moment, po czym parsknął śmiechem. — A tak na poważnie, to daję sobie 3 dni, zanim wyciągną mnie za fraki na ulicę. Stawiam na to piątaka.
-
//Z tym, że przebrałeś się przed wyjściem w normalne ubrania, także post do edycji.//
-
// Zdaję sobie z tego sprawę, nigdzie nie napisałem że wyszedł na miasto jak budżetowy wieszak na ubrania stojący w kącie burdelu, w tym momencie Dice po prostu trochę żartuje z siebie samego, sarkazm czy coś. //
-
//Okej.//
Ochroniarz zaśmiał się.
- Niech będzie. Idziemy dalej? -
— Idziemy dalej, dawaj. — Odparł ochroniarzowi, po czym poszedł za nim.
Musiał przyznać, że całkiem równy gość był z tego Vito.