Las Vegas
-
Kolejny budynek, położony nieco dalej i już od pierwszego spojrzenia nań, uderzyła cię jego szczególna cecha: był czysty. W przeciwieństwie do innych budynków w mieście, które były albo zapuszczone, albo zrujnowane, ten wyglądał tak, jakby żywcem wyjęto go z lat sprzed apokalipsy. Podchodząc bliżej, zdałeś sobie sprawę, że nie tylko budynek, prowadząca do niego droga i cały teren w promieniu około pięćdziesięciu metrów są wyczyszczone, ale też odnowione i odmalowane, przez co okolica naprawdę się wyróżniała. Kręciły się po niej typowe dla prowadzonych przez gangsterów przybytków zbiry, a ich postura oraz noszona ostentacyjnie przy paskach lub w dłoniach broń, głównie pistolety, rewolwery i rozmaita broń biała, kontrastowały z ich strojami: eleganckimi garniturami. Też robili wrażenie, choć to wszystko tak do siebie nie pasowało, że miałeś ochotę się zaśmiać, ale przeszło ci, gdy zobaczyłeś, jak dwóch z nich ciągnie po ziemi pobitego niemal do nieprzytomności człowieka w jakichś łachach.
- Dbają o czystość. - wyjaśnił Vito. - Jeśli ktoś nie wygląda przynajmniej tak, jak my teraz, dostaje po mordzie bez ostrzeżenia. Żeby tu wejść, trzeba mieć styl, reputację i wartościowe rzeczy. To kasyno dla elity miasta i wszystkich tych, którzy dorobili się przed apokalipsą lub w jej trakcie i teraz tu zjechali. Poza kasynem jest tu też restauracja i hotel. Dlatego mówią na to Ultra Lux, ja wolę mniej ładne nazwy, ale o tym kiedy indziej. -
Dice zagwizdał przeciągle z uznaniem wobec tego, co widział przed sobą. Samo Las Vegas już zrobiło na nim wrażenie, ale to co teraz zobaczył, wyglądało jak żywcem wyjęte z obrazka namalowanego przed tą całą hecą. Na małą chwilę gdzieś z tyłu jego podświadomości obudziła się myśl, że skoro to miejsce doprowadzono do takiego stanu, to może kiedyś przyjdzie czas na całą resztę? Cholera… O takim czymś można by napisać utwór. Niezły utwór.
— Fiu fiu… Warto było smażyć sobie tyłek na pustyni, by w końcu trafić do takiego miejsca. — Podrapał się po głowie, mrużąc oczy. — I mówisz, że tutaj też będę pracował?
-
- Jakiś czas na pewno. - przyznał ochroniarz. - Bo mają tu takiego pierdolca na temat mody, stylu, czystości i tak dalej, że nie zdziwię się, jak wywalą cię na zbity pysk po tygodniu, bo naniosłeś im błota czy coś w ten deseń.
-
— Ha! — Dice demonstracyjnie złapał się za poły swojego ubrania. — Brachu, mi nie brakuje ani mody ani stylu, ja JESTEM modą i stylem. A przynajmniej będę, jak posiedzę tutaj trochę dłużej. — Odpowiedział, zamilkł na moment, po czym parsknął śmiechem. — A tak na poważnie, to daję sobie 3 dni, zanim wyciągną mnie za fraki na ulicę. Stawiam na to piątaka.
-
//Z tym, że przebrałeś się przed wyjściem w normalne ubrania, także post do edycji.//
-
// Zdaję sobie z tego sprawę, nigdzie nie napisałem że wyszedł na miasto jak budżetowy wieszak na ubrania stojący w kącie burdelu, w tym momencie Dice po prostu trochę żartuje z siebie samego, sarkazm czy coś. //
-
//Okej.//
Ochroniarz zaśmiał się.
- Niech będzie. Idziemy dalej? -
— Idziemy dalej, dawaj. — Odparł ochroniarzowi, po czym poszedł za nim.
Musiał przyznać, że całkiem równy gość był z tego Vito.
-
- Ostatni przystanek. - powiadomił cię mężczyzna, gdy dotarliście pod kolejne kasyno. To nie wyróżniało się niczym szczególnym z zewnątrz, nawet nazwę miało niezbyt oryginalną: “Kasyno Jerry’ego i Janelle”. - Tu ci nie opowiem wiele, właściwie to ty poopowiadasz o nim mi, kiedy stąd wrócisz. Są nowi w mieście, pojawili się tu trzy miesiące temu, kasyno działa od miesiąca. Przy takiej konkurencji nie postawiłbym na ich sukces nawet złamanego centa, a oni prosperują tak, że stali się w ten miesiąc czwartym największym hazardowym graczem w okolicy. Jest jeszcze jeden lokal. No, powiedzmy. To tor wyścigowy i arena do walk Mutantów, gladiatorów i dzikich zwierząt. Położony jakieś trzy kilometry stąd, poza ruinami miasta. Niezbyt przyjemne miejsce, mówi się, że właściciele są tak samo zdziczali jak ich gladiatorzy i maskotki. Powinieneś się cieszyć, że szef ni dobił z nimi umowy, bo tam też musiałbyś grać.
-
— Brrr. — Dice’a przeszedł dreszcz, gdy wyobraził sobie jak musiała ta arena się prezentować, widział wiele, ale obrzydzało go, że 3 lata wystarczyły, by ludzie wrócili do prymitywnej rozrywki sprzed setek lat. — Święte słowa brachu, nie chciałbym musieć tam grać. Breh. — Jeszcze raz wstrząsnął ramionami. — Ale skoro to tyle na razie… To teraz wracamy, ta?
-
- Chyba że masz jakieś zaskórniaki i chcesz coś kupić, mamy tu spore targowisko i trochę zwykłych sklepów.
-
— Jestem spłukany, brachu. — Pokazowo wywinął kieszenie na wierzch.
-
- Jeśli się spiszesz to szef cię ozłoci. - powiedział tylko Vito i odszedł w kierunku Asa Trefl.
-
// Przypomnisz mi proszę, gdzie znajduje się lokum Dice’a? Bo wiem, że w Asie Trefl miał spędzić tylko jedną noc. Czy wrócić do kasyna by obgadać szczegóły? //
-
@kubeł1001 napisał w Las Vegas:
Zatrzymaliście się najpierw przed jakimś sporym, czteropiętrowym budynkiem.- Motel Starego Joe. - wyjaśnił ci Vito. - Nic wielkiego, żadnych luksusów. Dopóki nie pokażesz szefowi, że jesteś jebanym królem estrady, to właśnie tutaj będziesz mieszał. Do Asa Trefl jest jakieś sto pięćdziesiąt metrów, więc radzę uważać. Możesz zginąć na tej trasie co najmniej sześć razy, w nocy z dziesięć. Jak skończymy zwiedzanie, to będziesz mógł się zameldować.
-
Ten post został usunięty! -
— Vito, czekaj! — Podbiegł w kierunku ochroniarza, zapominając o ponownym włożeniu kieszeni na swoje miejsce. — O której ja mam jutro stawić się w kasynie? Albo dzisiaj jeszcze? I w którym?
-
- Do końca dnia masz dziś wolne. - odparł goryl. - Rano masz przyjść do Asa Trefl i pogadać z szefem, on ci opowie o wszystkich szczegółach.
-
— Kumam! — Kiwnął głową, zatrzymując się. — To… Dzięki. I dzięki za oprowadzenie, brachu. Do zobaczenia.
-
Skinął ci głową na pożegnanie i ruszył w kierunku kasyna, z rękoma zatkniętymi za paskiem, w pobliżu broni, bo choć Vegas było dla ciebie największą namiastką cywilizacji od początku apokalipsy, to wciąż mogłeś stracić tu życie prawie tak samo łatwo, jak na Pustyni Śmierci czy w jakimkolwiek innym mieście (bądź w tym, co z niego zostało).
-
Dice za to prędko podreptał do Motelu Starego Joe. Po odejściu Vito zniknęło pozorne poczucie bezpieczeństwa, jakim cieszył się dotychczas. Wolał nie nadwyrężać awojefo szczęścia i zostawać na ulicach po zmroku dłużej niż trzeba.
-
Do zmroku było jeszcze trochę czasu, ale zginąć mogłeś też i teraz, w biały dzień, bo miasto wciąż nie było w pełni cywilizowane, a tym bardziej bezpieczne czy przyjazne nowoprzybyłym. Tobie na szczęście udało się dostać pod motel bez jakiegokolwiek uszczerbku na życiu lub zdrowiu, co wbrew pozorom możesz policzyć sobie za niemały sukces.
-
Ruszył do swojego pokoju, by odświeżyć się nieco przed snem. Musiał wypocząć, jutro czekał go pracowity dzień.
-
Wchodząc przez dwuskrzydłowe drzwi wejściowe do recepcji, gdzie poza kilkoma fotelami stojącymi w rzędzie pod ścianą oraz sporym kontuarem, za którym znajdowały się drzwi i kilkanaście różnych szafek, a także schody na lewo i prawo, prowadzące na górę, zdałeś sobie sprawę, że właściwie to nie wiesz, gdzie dokładnie masz ten pokój, jak on wygląda, kiedy go dostaniesz ani czy aby z kimś go nie dzielisz.
-
Cóż, no, więc… Śmieszna sprawa. Ale w Motelach zwykle bywali recepcjoniści, nie? U niego mógłby zasięgnąć informacji. Podszedł do kontuaru, gdzie przynajmniej wedle logiki powinien znajdować się recepcjonista. Widział gdzieś w okolicy dzwonek lub coś w tym rodzaju?
-
Fakt, ktoś tu powinien być, ale to jeszcze nie oznacza, że rzeczywiście będzie. Nie zastałeś nikogo za kontuarem, pod nim lub gdzieś indziej w pobliżu też nie, tak w gwoli ścisłości, podobnie jak dzwonka.
-
— Uh, halo? Jest tu kto? — Zapukał niepewnie knykciami w kontuar. — Haloooo?
-
Usłyszałeś ciche stęknięcie i zza kontuaru wynurzył się widocznie zmęczony i wciąż zaspany mężczyzna w niechlujnych ubraniach, ziewając i drapiąc się po głowie. Sądząc po jego wieku, który objawiał się zmarszczkami, zakolami i siwymi włosami tam, gdzie się jeszcze ostały, oraz plakietce, krzywo przypiętej na pobrudzonej czymś koszuli, był to sam Stary Joe, właściciel motelu.
-
Sam właściciel… Nie mógł trafić lepiej, co?
Poprawił prędko i strzepał ubiór z kurzu ulicy, chcąc sprawić lepsze wrażenie przed człowiekiem, pod którego dachem będzie mieszkał przez najbliższy czas.— Mamy dobry dzień! — Zaczął z entuzjastycznego tonu. — Ja w sprawie pokoju, który miano mi tutaj przydzielić. — Przeszedł od razu do szczegółów.
-
Gdy tylko się odezwałeś, mężczyzna skrzywił się i złapał za widocznie bolącą głowę.
- Nie drzyj się tak. - mruknął zmęczonym głosem. - Jesteś tym nowym grajkiem? Giacomo też cię tu przywiózł? Kurwa go mać, mógłby wysyłać was tu razem, a nie jednego po drugim, kiedy ja mam się schlać w trupa jak człowiek? - narzekał, grzebiąc w czymś dłonią przy ladzie. W końcu wyjął stamtąd kluczyk, który rzucił na ladę przed tobą. - Pokój 327. Drugie piętro.