Las Vegas
-
- Do końca dnia masz dziś wolne. - odparł goryl. - Rano masz przyjść do Asa Trefl i pogadać z szefem, on ci opowie o wszystkich szczegółach.
-
— Kumam! — Kiwnął głową, zatrzymując się. — To… Dzięki. I dzięki za oprowadzenie, brachu. Do zobaczenia.
-
Skinął ci głową na pożegnanie i ruszył w kierunku kasyna, z rękoma zatkniętymi za paskiem, w pobliżu broni, bo choć Vegas było dla ciebie największą namiastką cywilizacji od początku apokalipsy, to wciąż mogłeś stracić tu życie prawie tak samo łatwo, jak na Pustyni Śmierci czy w jakimkolwiek innym mieście (bądź w tym, co z niego zostało).
-
Dice za to prędko podreptał do Motelu Starego Joe. Po odejściu Vito zniknęło pozorne poczucie bezpieczeństwa, jakim cieszył się dotychczas. Wolał nie nadwyrężać awojefo szczęścia i zostawać na ulicach po zmroku dłużej niż trzeba.
-
Do zmroku było jeszcze trochę czasu, ale zginąć mogłeś też i teraz, w biały dzień, bo miasto wciąż nie było w pełni cywilizowane, a tym bardziej bezpieczne czy przyjazne nowoprzybyłym. Tobie na szczęście udało się dostać pod motel bez jakiegokolwiek uszczerbku na życiu lub zdrowiu, co wbrew pozorom możesz policzyć sobie za niemały sukces.
-
Ruszył do swojego pokoju, by odświeżyć się nieco przed snem. Musiał wypocząć, jutro czekał go pracowity dzień.
-
Wchodząc przez dwuskrzydłowe drzwi wejściowe do recepcji, gdzie poza kilkoma fotelami stojącymi w rzędzie pod ścianą oraz sporym kontuarem, za którym znajdowały się drzwi i kilkanaście różnych szafek, a także schody na lewo i prawo, prowadzące na górę, zdałeś sobie sprawę, że właściwie to nie wiesz, gdzie dokładnie masz ten pokój, jak on wygląda, kiedy go dostaniesz ani czy aby z kimś go nie dzielisz.
-
Cóż, no, więc… Śmieszna sprawa. Ale w Motelach zwykle bywali recepcjoniści, nie? U niego mógłby zasięgnąć informacji. Podszedł do kontuaru, gdzie przynajmniej wedle logiki powinien znajdować się recepcjonista. Widział gdzieś w okolicy dzwonek lub coś w tym rodzaju?
-
Fakt, ktoś tu powinien być, ale to jeszcze nie oznacza, że rzeczywiście będzie. Nie zastałeś nikogo za kontuarem, pod nim lub gdzieś indziej w pobliżu też nie, tak w gwoli ścisłości, podobnie jak dzwonka.
-
— Uh, halo? Jest tu kto? — Zapukał niepewnie knykciami w kontuar. — Haloooo?
-
Usłyszałeś ciche stęknięcie i zza kontuaru wynurzył się widocznie zmęczony i wciąż zaspany mężczyzna w niechlujnych ubraniach, ziewając i drapiąc się po głowie. Sądząc po jego wieku, który objawiał się zmarszczkami, zakolami i siwymi włosami tam, gdzie się jeszcze ostały, oraz plakietce, krzywo przypiętej na pobrudzonej czymś koszuli, był to sam Stary Joe, właściciel motelu.
-
Sam właściciel… Nie mógł trafić lepiej, co?
Poprawił prędko i strzepał ubiór z kurzu ulicy, chcąc sprawić lepsze wrażenie przed człowiekiem, pod którego dachem będzie mieszkał przez najbliższy czas.— Mamy dobry dzień! — Zaczął z entuzjastycznego tonu. — Ja w sprawie pokoju, który miano mi tutaj przydzielić. — Przeszedł od razu do szczegółów.
-
Gdy tylko się odezwałeś, mężczyzna skrzywił się i złapał za widocznie bolącą głowę.
- Nie drzyj się tak. - mruknął zmęczonym głosem. - Jesteś tym nowym grajkiem? Giacomo też cię tu przywiózł? Kurwa go mać, mógłby wysyłać was tu razem, a nie jednego po drugim, kiedy ja mam się schlać w trupa jak człowiek? - narzekał, grzebiąc w czymś dłonią przy ladzie. W końcu wyjął stamtąd kluczyk, który rzucił na ladę przed tobą. - Pokój 327. Drugie piętro. -
— Dziękuję, hah… — Dice nerwowo kiwnął głową.
Porwał kluczyk z lady i czym prędzej wycofał się na klatkę schodową, by uniknąć dalszej konwersacji z wyraźnie niezadowolonym z jego egzystencji hotelowym.
Wspiął się w górę schodów i odszukał wskazany pokój.
-
Droga na drugie piętro minęła ci bez jakichkolwiek przygód czy interakcji. Pokój znalazłeś, klucz pasował. W środku… Cóż, wygody z poprzedniej nocy to to nie były. Miałeś co prawda łóżko, to chyba najważniejsze, do tego kilka szafek i półek, dużą szafę, okno wychodzące na ulicę, a także łazienkę, a w niej toaletę, umywalkę i prysznic. Wszystko było w miarę zadbane, choć gdzieniegdzie widziałeś plamy, których pochodzenia wolałeś się nie domyślać. Na łóżku leżał też już cały twój dobytek, przeniesiony z kasyna. Jeśli wykażesz się w pracy dla Włocha to może niedługo tam wrócisz…
-
Tak… Patrząc na klitkę, w której teraz musiał się zakwaterować, od razu zaczął tęsknić za wygodami poprzedniej nocy. Wróci do nich, na pewno. Nawet jeżeli będzie musiał osobiści wyciągnąć z wrogów Włocha potrzebne mu informacje, zrobi to i wróci tam. Na pewno…
Rozłożył swoje rzeczy w pomieszczeniu i wyjrzał za okno, chcąc zobaczyć na jak ,piękny" krajobraz ma widok.
-
Głównie ulicę, po której niedawno spacerowałeś z Vito. Miałeś dobry widok na kręcące się tu i ówdzie grupy ludzi, samotnych podróżnych, uzbrojonych po zęby najemników, konwoje pojazdów czy karawany jucznych zwierząt. Dobrze widziałeś też ciemne zaułki i boczne uliczki, pełne gruzów, śmieci, wraków pojazdów i uzbrojonych w długie noże Tatuażystów. Naprzeciwko było też kilka budynków, ale wyglądały na zrujnowane i opuszczone, nie licząc jednego, w miarę zadbanego, z szyldem na drzwiach, który widziałeś już wcześniej: “Jim i John”.
-
Dice spędził chwilę na przyglądaniu się krajobrazowi. Po tym opadł na ,swoje" łóżko. Towarzyszyła mu teraz mieszanina ekscytacji. strachu i chęci śmiechu. Ekscytacji, bo po raz pierwszy do długiego czasu widział przed sobą prospekty na sukces. I to prawdziwy sukces, prawie że taki, na jaki ludzie mieli szansę przed tym całym, wszystkim, no… Strachu, bo pomimo wszystkiego, był na utrzymaniu mafijnego bossa, który w jednej chwili mógł położyć kres nie tylko jego nadziejom, ale i całemu życiu, jeżeli tylko Dice wykona jeden krok w złą stronę. A chciało mu się śmiać, bo… To było wręcz surrealne.
,Dice, chłopie, w co ty się znowu wpakowałeś" Pomyślał, uśmiechając się szeroko do samego siebie.
Cokolwiek miała przynieść przyszłość, muzyk chciał wykorzystać ją w pełni i nie żałować ani jednej chwili.
-
Aby nie żałować ani jednej chwili z tego nowego, wspaniałego życia, wypadałoby ruszyć dupę z pokoju i zabrać się za eksplorację okolicy. Wciąż było jasno, więc szanse na to, że nie wrócisz do motelu cały i zdrowy są mniejsze, niż gdybyś wyszedł po zmroku. A warto zbadać przynajmniej część Vegas na własną rękę. Albo chociaż motel i dowiedzieć się, z jakimi innymi artystami i gwiazdami estrady przyjdzie ci pracować.
-
// Myślałem, że właśnie wyjście samemu na ulicę Vegas jest równoznaczne z śmiercią xD//
Właściwie, nie był to zły pomysł. O ile po opowieściach Vito Dice nie był aż tak skory do eksplorowania Las Vegas na własną rękę, to dobrze byłoby poznać innych gości motelu - prawdopodobnie jego przyszłych współpracowników. Tak więc po rozłożeniu swoich rzeczy w pokoju udał się z powrotem na parter, spodziewając się że znajdzie tutaj coś w rodzaju pomieszczenia z stołem do billarda i kanapką, na której można by klapnąć - takie pomieszczenie, w którym spędza się wolny czas i zabija nudę.