Miasto Ur
-
Taczka:
Myśl o tym, że jesteś żoną jednej z najpotężniejszych osób na kontynencie, a może i na świecie, czasem cię przytłaczała, ale powoli do tego przywykałaś, zwłaszcza, że Zimtarra nie miał zamiaru angażować cię w politykę miasta i państwa bardziej, niż było to konieczne. Towarzyszyłaś jemu, pozostałym Lordom, drowskiemu dowódcy najemników i innym ważnym dla miasta i państwa postaciom na naradach przeprowadzonych czasami nawet codziennie w waszym pałacu, ale twoja rola ograniczała się do obserwowania i słuchania, nie miałaś wielu okazji do zabrania głosu. Mimo to czułaś się częścią tego wszystkiego, choć za każdym razem musiałaś znosić obecność Maldritha Mrocznej Klingi i tego, jak się na ciebie patrzył… O tyle dobrze, że nie mógł zrobić nic więcej, poza patrzeniem, biorąc pod uwagę, kim tu byłaś i jaka była twoja pozycja. Dzisiejszy dzień również miał zacząć się naradą, ale z samego rana i Zimtarra prosił, abyś nie zawracała sobie głowy obecnością na tym konkretnym posiedzeniu, wstałaś więc dopiero późnym przedpołudniem. Mimo to miałaś jednak jakieś obowiązki, poza dbaniem o pałac, służbę i tak dalej, co spadło na twoją głowę w momencie małżeństwa z nirgaldzkim szlachcicem, poinformował cię on wczoraj, że dziś popołudniu będzie chciał, abyś była obecna na jakichś dwóch wydarzeniach, choć nie wspomniał o nich szczególnie dużo.
//Sorki, że tak długo, ale musiałem nadrobić cały ten wątek, bo sporo z niego zapomniałem, a później przemyśleć, co chciałbym tu wpleść. A kiedy to przemyślałem to stwierdziłem, że jest za wcześnie, żeby wprowadzić te konkretne pomysły, więc sobie odpuściłem i musiałem zrobić wszystko od nowa. Tak czy siak, pot gotowy, od teraz odpisy będą tu dla ciebie normalnie, w takim tempie jak w innych tematach.// -
//oki :>//
Po długim śnie miała mały problem, żeby wstać z łóżka, ale zebrała się, przetarła oczy i powoli zaczęła przygotowywać się do wyjścia, żeby nie wyglądać jak wywłoka. Po wszystkim ubrała jakiś ładny Nirgaldzki ubiór oraz biżuterię i następnie wyszła pospacerować po pałacu. -
Ozel “Ślepiec” Golton
Nie spodziewał się tutaj Nordów, dlatego też im przyglądał się z największym zaciekawieniem, zastanawiając się w sumie, co robią tak daleko od domu. Jednocześnie też nie chciał dać się im zauważyć.Drumen “Ogórek” al Malik
Ciężko westchnął, coś tutaj było ewidentnie inaczej, niż się na to zapowiadało.
-- Dobra. Powiedz mi jedno. Jak to jest, że rzuciliście takie środki, wraz z sobowtórem, a następnie tak mocno staraliście się odeprzeć atak tamtych skrytobójców z ostatniej nocy przed moim atakiem, skoro dzisiaj nie macie nic przeciwko temu, by Smoka zdradzić i rzucić go na poświęcenie, ratując swoją własną skórę? – zapytał, lekko wkurzony. – Po cholerę to wszystko, skoro nie chcecie się dla niego poświęcić? Kim do cholery jest ten Smok, skoro sprawiał wrażenie w waszej opinii kogoś zupełnie innego, niż teraz, kiedy możesz za niego umrzeć? -
Taczka:
Służba jak zwykle pozdrawiała cię serdecznie i z uwielbieniem, kłaniając się gdy tylko mogli. I to nie tylko dlatego, że taka była ich rola i za zbyt butne zachowanie mogli zostać wychłostani, wyrzuceni na ulicę lub nawet gorzej, ale zdawali się lubić cię naprawdę, nie tylko na pozór, jaki był wymagany w ich pracy.
Vader:
Każdy szanujący się Nord miał niewolników. Barbarzyńcy z Karak’Akes potrzebowali ich, aby wykonywali najcięższe czy najbardziej upodlające prace w ich ojczyźnie, aby ich panowie mogli skupić się na walce i plądrowaniu. Ilość niewolników była ważna, aby pokazać swoją pozycję, ale ważny też był rodzaj: im rzadziej spotykany przedstawiciel rasy, tym lepiej, samice egzotycznych ras ceniono też wyżej niż mężczyzn, ci drudzy prędzej czy później ginęli z przepracowania lub kaprysu właścicieli, kobiety były nałożnicami Nordów tak długo, jak się im nie znudziły. No i jeszcze niewolnicy niezbędni do praktyk religijnych Nordów, a więc ścinania, wieszania lub składania w ofierze w inny, krwawy sposób, jak życzył sobie tego Tempus, ich bóg. Gdy przyglądałeś się jednej z grup Nordów, ci zainteresowali się również tobą, a jeden z nich ruszył w twoją stronę.- Wtedy mieliśmy szansę, teraz nie mamy. - mruknął Goblin. - Po co walczysz, jak nie możesz wygrać, nie?
-
Zapytała służbę o to, gdzie jest Zimtarra, ponieważ zjadała ją ciekawość na myśl o tych dzisiejszych dwóch wydarzeniach, w których miała uczestniczyć. Pomyślała, że miło by było, gdyby mogła się chociaż dowiedzieć, w czym ma brać udział i na co się przygotować.
-
Jak doniosła ci służba, pan tego pałacu nie spędził w nim wiele czasu, krótko po wschodzie słońca opuszczając jego bramy z niewielką świtą. Ale słudzy wątpili, żeby była to daleka wyprawa, tak z tego powodu, że nie zabrali ze sobą wiele zapasów, jak i przez to, że Zimtarra był obecnie jedną z najważniejszych postaci w mieście, państwie i na kontynencie, więc nawet gdyby chciał, nie powinien opuszczać miasta.
-
Poszła się rozejrzeć po bibliotece, żeby zabić czas do powrotu Zimtarry. Poszukała tam książki o historii Ur w języku, który byłaby w stanie zrozumieć i wzięła się za czytanie.
-
Ozel “Ślepiec” Golton
Był ślepcem, nosił opaskę ślepca i nie było szans, żeby ci wiedzieli o jego magii. Dlatego też, na widoku, postanowił zagrać ostrożnie i poczekać, aż się zbliżą.Drumen “Ogórek” al Malik
-- Dobra, po pierwsze, jesteś chujowym pracownikiem – odpowiedział mu. – Ale rozumiem twoją postawę, co znaczy, że jesteś też tym mądrym pracownikiem. Także otwieraj drzwi i nie próbuj uciekać, bo wiesz, że ciebie znajdę, jeżeli to kolejna pułapka. No i przydasz się do rozpoznania, czy to na pewno był Smok. -
Taczka:
Biblioteka była pokaźna, to na pewno. Problemem było to, że większość ksiąg, zwojów, manuskryptów i woluminów została zapisana w lokalnym narzeczu, którego jeszcze dobrze nie opanowałaś. Szczęśliwie trafiło się kilka ksiąg, które dotyczyły Ur w ten czy inny sposób, ale przynajmniej mogłaś je przeczytać. Pierwsza była dziełem Meucerila Śmiałego, verdeńskiego awanturnika, poszukiwacza przygód i śmiałka, który wyruszył pierwotnie z karawaną handlową z Gibelest do Ur, ale oczarowany pięknem i egzotyką Nirgaldu, postanowił zostać. Opisywał w tej księdze swoje przygody, wyczyny, dokonania oraz zasłyszane historie, co składało się bez dwóch zdań na ciekawą, ale raczej nie w zupełności prawdziwą opowieść. Druga księga była dziełem Kapłana Straceńczego Słońca, który pozostał anonimowy, ale rozpoznałaś symbol pieczęci jego zakonu na pierwszych kartach księgi. Było to szczegółowe opisanie większość znanych okazów fauny i flory Nirgaldu, a także spis dziesiątek koczowniczych plemion, zamieszkujących ten pustynny kraj. Ostatnia księga była największa, chyba najstarsza i z pewnością najcenniejsza, bo oprawiona w złoto i kamienie szlachetne. Tylko tu nie miałaś pojęcia, czego mogła dotyczyć, bo i tytuł niewiele ci mówił: Złota Księga.
Vader:
Cała grupa trzymała się z tyłu, tylko ten jeden szedł w twoim kierunku: był wysoki, postawnie zbudowany, jak na Norda przystało. Miał niebieskie oczy i rude włosy upięte w jeden warkocz spadający na plecy, w trzy kolejne zaplótł sobie brodę. Był odziany w skórzane spodnie, wysokie buty, tunikę i krótką kolczugę, na którą narzucił jakieś futro, zapewne bardzo cienkie, w sam raz, aby wyglądało, ale nie, aby grzało, co w tak gorącym klimacie byłoby skrajną głupotą, zwłaszcza dla kogoś, kto wychowywał się w zupełnie innych warunkach. Za pas miał zatknięty topór, przy biodrze zaś były dwie pochwy: jedna mała i prosta, w której mieścił się sztylet, a druga dużo większa, nabijana srebrnymi ćwiekami, z której wystawała zdobiona złotem rękojeść miecza.
- Och, wybacz, przyjacielu. - powiedział, gdy zbliżył się nieco, a na jego twarz wstąpiło zakłopotanie i zdziwienie. - Byłem przekonany, że nam się przyglądasz, ale najwidoczniej się pomyliłem.- Na pewno, pewno. - odparł Goblin i odetchnął kilka razy. Uspokoiwszy się, wybrał odpowiedni klucz i z jego pomocą otworzył zamek, a potem całe drzwi, po czym rzucił ci pytające spojrzenie.
-
Niby nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ta ostatnia była dla niej zdecydowanie najbardziej interesująca. Szczególnie to, że okładka była dosłownie dopasowana do jej tytułu, a i może zawarte w niej informacje mogłyby być warte jeszcze więcej. Rozpoczęła więc lekturę, a teraz była do tego o wiele bardziej zmotywowana niż przed wejściem do biblioteki.
-
Księga była historią panowania, wojen i upadku Akheshera Wielkiego, zwanego Złotym Magiem, stąd pewnie tytuł księgi. Pierwsze jej rozdziały opowiadały o początkach istnienia Ur: gdy jeden z watażków nomadycznych plemion, Uratu, zjednoczył pod swoim berłem wiele innych klanów, pokonał wszelką opozycję i założył miasto; gdy pod koniec żywota stoczył jeszcze jedną bitwę, z plemionami, które się go wyparły; gdy po wielu latach nienawiść do potomków Urata wśród tych plemion urosła na nowo, pozwalając im zdobyć miasto i wyrżnąć wszystkich, którzy nim władali; gdy jedyny ocalały potomek Urata, Thamis, został pierwszym Sułtanem, odbijając miasto z rąk buntowników przy pomocy Krasnoludów; gdy Saraigon Wielki, Sułtan panujący wiele dekad później, zbudował nowe miasta, stworzył z niczego jedną z największych wojennych flot w historii Elarid i ruszył na wojnę z Cesarstwem; gdy Saraigon odniósł klęskę, rozkazując przysięgać swoim synom na ołtarzu ich bóstwa, że nigdy nie będą przyjaciółmi Cesarstwa; gdy jego przybrany syn, Haramaszi, rozpoczął serię wojen z Cesarstwem, znanych jako Wojny Bestii, pustosząc rozległe połacie Verden na czele armii Nirgaldczyków, barbarzyńców, najemników, Krasnoludów oraz dzikich bestii i potworów.
Władzę po nim przejął Akheshar, który powrócił do Ur z Królestwa Oz-Nazgoth, gdzie terminował u jego czarnoksięskiego władcy, zdobywając wiedzę o Magii i innych tajemnych sztukach. Zwany był przez sobie współczesnych i potomnych Złotym Magiem. Zawarł pokój z Cesarstwem, w sekrecie szykując potężną armię, do której dołączyły Piaskowe Golemy, jeźdźcy latających dywanów, różne pustynne bestie, a nawet jakieś magiczne stworzenia, o których księga wspomina tylko jako o Zapomnianych… Kolejne Wojny Bestii niemal doprowadziły do upadku Cesarstwa i dopiero połączona potęga wszystkich państw z całego Verden odepchnęła najeźdźców na ich pustynie. Wtedy to w Argencie powstała organizacja znana później jako Krzyżowcy Argentu, która poprowadziła wielką krucjatę na Ur. Złamano wszelki opór po drodze, miasto zaś oblegano, zdobyto i spustoszono. Odchodząc, verdeńskie wojska awansowały prostego watażkę jednego z plemion koczowników, którzy zdradzili Złotego Maga na władcę nowego państwa na kontynencie. Zbudował on warownię Minteled, a państwo zostało nazwane Gez, co w tutejszej mowie oznacza “obcy”. Przejął tytuł Sułtana, upokarzając Ur, które już nigdy nie odzyskało dawne potęgi, pogrążając się w degradacji i chaosie, stając się areną wewnętrznych walk rozmaitych Lordów, chcących zdobyć całą władzę dla siebie. Kimkolwiek był autor księgi, wyrażał on ubolewanie tym faktem i liczył, że ktoś zmieni ten stan rzeczy (co w zasadzie już się wydarzyło). Sugerował też, że jedynym, który mógłby to zrobić, jest Złoty Mag. Nie, nie ktoś do niego podobny, jakiś jego potomek, ale on sam. Człowiek, który żył setki lat temu. Czyżby to błąd w tłumaczeniu? Czy sugestia, że dawny Sułtan opanował moce nieznane ludzkości i zdołał jakoś przechytrzyć śmierć?
//Jeśli zainteresował cię ten post, to kiedyś pojawią się Kroniki na ten temat, tu jest tylko bardzo skrócona wersja tego, co mam częściowo już zapisane, a co jeszcze siedzi mi w głowie.// -
//spoko sprawa, im więcej lore tym lepiej :>//
Zastanawiało ją, czy przepowiednia z księgi miała jakiś związek z aktualnym powodzeniem Zimtarry w polityce. Nawet zadała sobie pytanie, czy to nie on jest tym mitycznym Złotym Magiem, ale szybko wybiła sobie to z głowy, gdyby tak było, to nie szukałby sobie żony, tacy ludzie nie zwracają uwagi na przyziemne sprawy. Zmęczona czytaniem, zdrzemnęła się przy biurku, żeby już nie męczyć się chodzeniem do sypialni. -
Spałaś krótko, obudzona przez służbę. I dobrze, bo we śnie widziałaś dziwne obrazy, niepokojące i zastanawiające jednocześnie: wielkie zigguraty z płonącym na ich szczytach ogniem, wielkie armie ścierające się w bezpardonowych walkach, miasta obracane w perzynę w ciągu kilku dni, piramidy zbudowane z czaszek i rzeki krwi… Szybko jednak o tym zapomniałaś, wracając do wiru życia żony najpotężniejszej osoby na kontynencie: spotkania z dostojnikami z Ur i spoza miejskich murów, nauka lokalnego języka, kultury, zwyczajów i historii, a między tym wszystkim krótsze lub dłuższe chwile z twoim ukochanym… I tak minęły ci niemal trzy kolejne tygodnie. Gdy obudziłaś się rankiem, kolejnego dnia, który miał przypominać większość poprzednich, służba poinformowała cię, że twój mąż czeka na ciebie w ogrodzie i chce się spotkać z tobą jak najszybciej.
//Ja już nic nie planowałem, a przeskok w czasie był potrzebny, żeby następne odpisy miały w ogóle sens. Jeśli chcesz coś jeszcze zrobić, z kimś porozmawiać czy cokolwiek to znajdziemy na to czas, chciałem po prostu mieć już przeskok za sobą.// -
Przygotowała się naprędce do wyjścia, jeszcze przed wyjściem do ogrodu upewniła się, czy na pewno jej wygląd jest bez zarzutu. Rozumiała to, że Zimtarra nie ożenił się z nią jedynie za jej wygląd, ale od czasu przybycia do pałacu czuła potrzebę wystrajania się, w końcu dla wielu ludzi mogła być symbolem lub czymś w tym guście. Idąc do ogrodu rozmyślała z ciekawością nad tym, co Zimtarra ma jej do powiedzenia, znając go i jego ogrodowe przemyślenia, to pewnie coś ważnego.
-
Czekając na ciebie, rozmawiał o czymś z elfickim ogrodnikiem, którego miałaś już okazję poznać, ale gdy tylko cię zauważył, odprawił go do swoich spraw, a ciebie powitał czułym uściskiem i pocałunkiem, wskazując po chwili na jedną z wielu ogrodowych ścieżek.
- Przejdźmy się. Chciałbym omówić z tobą kilka spraw. -
-Czymże są te sprawy, które wymagały mojej niezwłocznej obecności? - Zapytała udając żartobliwie ton królowej.
-
- Przede wszystkim chcę, abyś wiedziała, że jako moja żona jesteś osobą szczególną. Nie tylko dla mnie, rzecz jasna, ale dla wszystkich mieszkańców tego miasta. Dlatego choć pozostawię tu grono moich zaufanych ludzi i doradców, to do ciebie zawsze należeć będzie ostateczny głos we wszystkich tutejszych sprawach. A będzie on potrzebny, bowiem wreszcie zebrałem moje wojska: dzikich koczowników z pustyni, najemników Maldritha Mrocznej Klingi, drakonidzkich ochotników, zawodowych wojowników z samego Ur, jak i wszystkich miast, które oddały mi hołd. Sułtan Minteled okazał się głupcem, narzucając podczas negocjacji z tobą warunki pokoju, których nie można spełnić. Wojna nie jest już wyborem, ale koniecznością. Muszę osobiście poprowadzić te hufce do boju, zostawiając Ur pod twoim bacznym okiem.
-
-W pełni to rozumiem, czas który tu spędziłam, uświadomił mi pewne sprawy przez które muszę przebrnąć, mimo tego całego zmartwienia i samotności… - Wyznała i choć wciąż czuła niepokój związany z rozłąką, uśmiechnęła się, żeby wyglądać odważniej. - Wiem, że ta wojna jest naprawdę ważna i postaram się być silna w tym czasie… Kto wie, może po twoim powrocie, to ty będziesz musiał polegać na mnie?
-
- Nie zdziwiłoby mnie to, moja droga. - odparł z uśmiechem, przytulając cię. - Cieszę się, że mogę polegać na tobie w tej tak ważnej sprawie.
-
-Obiecałam wspierać cię do samej śmierci. - Przytuliła go mocniej. - Chociaż to trudniejsze, niż myślałam…