Miasto Ur
-
-A więc, będę modlić się do wszelkich bogów, abyś wrócił do mnie cały i zdrowy… - Wycałowała go z czułością.
-
Mężczyzna odwzajemnił twoje pocałunki.
- Tak będzie. Sprowadzę tu tego psa z Minteled na łańcuchu. Era upokorzeń dobiegła końca. Niegdyś władcy Ur nosili zaszczytny tytuł Sułtana. Gdy Ur upadło, tytuł ten uzurpował sobie nomadyczny watażka, zdrajca, który zasiadł na tronie Minteled. Teraz pora, aby i tytuł, i wszystkie ziemie, którymi władali niegdyś Sułtani z Ur, wróciły do nas. -
Jego odwaga i siła była dla niej wręcz onieśmielająca. Wiedziała, że jest żoną największego człowieka w Ur, ale ta rozmowa utwierdziła ją w przekonaniu, że musi traktować swoje obowiązki poważnie, kiedy go nie będzie na miejscu.
-Całym sercem wierzę, że tak się właśnie stanie. -
- Chciałbym wyruszyć na czele armii jeszcze dziś. Chcę abyś wzięła udział w uroczystym przemarszu armii ulicami miasta, a potem pożegnała mnie przy głównej bramie.
-
-Już dziś? Potrzebuję czasu na przygotowanie… - Odpowiedziała nerwowym tonem. - Może pomógłbyś mi z tym? Chciałabym cię stosownie pożegnać przed wszystkimi.
-
Skinął głową z uśmiechem.
- Naturalnie, moja droga. W czym potrzebna będzie ci moja pomoc? -
-Najpierw pomożesz mi wybrać ciuszki. - Uśmiechnęła się szeroko i pociągnęła go za rękę. - Chodź, chcę spędzić teraz każdą chwilę z tobą, póki mogę.
-
- Jak sobie życzysz. - odpowiedział z uśmiechem, widocznie nie mając nic przeciwko temu, aby wykorzystać ostatnie chwile w mieście razem z tobą, udając się wspólnie z tobą do komnat.
-
-Gdy byłam młodsza, nie miałam takiego wyboru. - Westchnęła przyglądając się swojej garderobie. W dzieciństwie mogłaby pomarzyć o chociaż kawałku takiej kreacji, a tutaj musiała się zdecydować na jedną z wielu. - Nie potrafię nic wybrać, wszystko jest takie ładne… Może powinnam ubrać coś tradycyjnego? Tylko nie znam się na tym za bardzo.
-
- Pamiętasz suknie i inne ubrania, które kupiłaś kiedyś na targu? Krótko po tym, gdy przeniosłaś się ze mną do Ur? Myślę, że coś w podobnym tonie nada się idealnie.
-
-Tylko, że te ubrania kupowałam według swojego gustu, a chciałabym, żeby ten strój podobał się tobie… - Pokręciła głową w zamyśleniu. - To musi być coś, dzięki czemu będziesz pamiętać, do kogo masz wrócić.
-
- Wrócę. - odparł krótko, a między wami zapanowała na jakiś czas cisza, po której mężczyzna odchrząknął i skinął głową. - Dobrze. Ja coś wybiorę. Jeśli musisz się czymś zająć w międzyczasie, to zrób to teraz.
-
Kiwnęła głową z uśmiechem, bo udało jej się przekonać Zimtarrę, żeby się trochę zaangażował w jej sprawy, po czym szybciutkim krokiem wyszła zająć się swoim wyglądem. Oczywiście poprosiła o pomoc służki, żeby pomogły jej się dostosować do tutejszej mody i kultury.
//można by było przewinąć trochę aż coś się wydarzy w sumie xd// -
//Taki też miałem zamiar, chciałem tylko żeby twoja postać wzięła udział w tej defiladzie wojsk, a potem przyspieszmy trochę akcję.//
Cóż, trzeba było przyznać, że i w kwestii mody twój małżonek miał gust. Odziana na lokalną modłę, w suknię podobną do tej, jaką kupiłaś sobie krótko po przeprowadzce tu z Zimtarrą, w kolorze jaskrawej czerwieni, wyglądałaś zjawiskowo. Efekt polepszały tylko rozmaite perfumy, złote naszyjniki, pierścienie i bransoletki oraz wpięte we włosy kwiaty z waszego gigantycznego ogrodu. Zimtarra prezentował się również dość dostojnie, z czerwoną peleryną na plecach, odziany w nagolenniki, naramienniki, napierśnik, karwasze, kolczugę i hełm z nosalem, wszystko to w kolorze złota, ale wykonane zapewne z najlepszej lokalnej stali. Strój uzupełniały jego bliźniacze ostrza, ukryte w pochwach zdobnych roślinnymi motywami, przetykanymi szlachetnymi kamieniami i złotymi oraz srebrnymi nićmi.
Po przygotowaniu, opuściliście wraz z małą eskortą (wśród których znaleźli się znani ci już Rodo i bezimienny Nord. Obaj mieli zostać w mieście i dbać o twoje bezpieczeństwo) wasz pałac rydwanem zaprzęgniętym w dwa śnieżnobiałe konie. W pobliżu głównej bramy miasta musieliście się rozstać. Ciebie wraz ze strażnikami odprowadzono na miejskie mury, tuż nad bramę, gdzie mogłaś podziwiać defiladę wojsk twojego męża. Poza strażnikami towarzyszyła ci tam również cała miejska śmietanka, złożona z najbardziej wpływowych i bogatych mieszczan, kupców czy handlarzy niewolnikami. Poza nimi w tłumie wypatrzyłaś też dwóch innych Lordów, zarządzających miastem i państwem wraz z Zimtarrą: wysokiego i dobrze zbudowanego Sheqoę oraz Aziela z jego charakterystycznym, długim warkoczem. Oni również odziani byli w bogate szaty, każdy przyprowadził też własnych strażników, sługi czy członków rodziny. Obaj, gdy tylko cię zauważyli, skinęli ci z szacunkiem głowami, gestem zapraszając, abyś stanęła w pobliżu i wraz z nimi obserwowała zbliżające się widowisko. -
Podeszła do nich i ukłoniła się na przywitanie. Nie zaczynała rozmowy, choć dosyć poważnie zastanawiała się, dlaczego Zimtarra szedł walczyć, a oni stali z nią na górze.
-
Obaj mężczyźni obserwowali w milczeniu maszerujące oddziały. A było co oglądać… Wojsko prowadził Zimtarra, dumnie prezentujący się z rydwanu, którym wcześniej oboje tu przybyliście. Za rydwanem kroczyli ciężko opancerzeni od stóp do głów katafrakci dosiadający przedniej krwi koni. Tak jeźdźcy, jak i wierzchowce mieli na sobie lamelkowe pancerze i kolczugi, kawalerzyści również hełmy, które uzupełniali maskami i osłonami na twarz. Mieli przy sobie ciężkie szable, buławy, łuki, strzały i długie włócznie. Musieli być członkami arystokratycznych czy kupieckich rodów, tylko najbogatszych stać na takie wyposażenie. Zapewne stanowili też gwardię przyboczną twojego męża. Kolejni szli do boju piesi ciężkozbrojni, w lamelkowych zbrojach, z hełmami na głowach, mieczami przy pasie oraz halabardami i tarczami w rękach. Kolejne oddziały nie miały już na sobie zbroi, tak ze względów finansowych, jak i praktycznych: na pustyni mimo wszystko walczy się lepiej bez tylu kilogramów żelastwa na sobie. Ci najbardziej rośli i postawni dzierżyli dwuręczne, zakrzywione miecze, inni mieli bardziej standardowe uzbrojenie, a więc parę bułatów lub bułat, tarczę i włócznię. Nie brakowało też pieszych łuczników. Tubylcze plemiona koczowników, od dawna wiernie wspierające Ur, i tym razem nie zawiodły, dostarczając pokaźne kontyngenty swojej lekkiej jazdy, od sposobu działania polegającego na plądrowaniu okolicy i błyskawicznej ucieczce zwane Szarańczą, a także konnych kuszników i oszczepników oraz jeźdźców wielbłądów. Pochód zamykał Maldrith Mroczna Klinga, w paradnej zbroi, siedzący na grzbiecie Ponurego Jaszczura. Za nim na takich samych wierzchowcach jechało około tuzina kolejnych Drowów, zapewne Magów, potem kilkuset pieszych drowskich szermierzy i kuszników oraz pokaźny zastęp niewolnej piechoty, głównie Orków i Goblinów. Najbardziej imponująca była jednak Hydra, wielkie, mające kilka głów, monstrum, znane ze swej obecności w drowskich armiach. Najwyraźniej psy wojny Maldritha i do takich stworów miały dostęp.
- Shakir, Shakir, Shakir! - skandowali maszerujący żołnierze, na co Aziel skinął z podziwem głową, a Sheqoa podrapał się po łysej czaszce. Dostrzegając twój pytający wzrok, odezwał się:
- Shakir. W twoim języku tytuł ten jest tłumaczony jako Sułtan.
- Ci, którzy niegdyś go nosili, byli najpotężniejszymi synami Ur. - dodał Aziel, krzyżując dłonie za plecami. - Władcy Świata. -
-Lud potrzebuje kogoś takiego, bohatera za którym mogą ruszyć ślepo w bój. Dał im nadzieję na powrót do potęgi, a oni oddadzą mu swoje życie w zamian. - Pomyślała przez chwilę o Zimtarze. - Ta rola do niego pasuje.
-
- Obyś miała rację. Ta wiara nie utrzyma się długo w próżni. Armii potrzebne są zwycięstwa i łupy, bez tego zmienią się w bandę niezdyscyplinowanych maruderów, pierzchających na widok jakiegokolwiek wroga. - mruknął Aziel. - Oby Zimtarra prędko dostarczył im tego, czego pragną.
- On robi swoje, my robimy swoje. Musimy zarządzać tym miastem jak i całym państwem w godny sposób pod jego nieobecność. - dodał drugi Lord. -
-Tak, każdy ma swoją rolę i każda z nich jest równie ważna, szczególnie w czasie wojny. Losy państwa będą toczyć się zarówno na froncie jak i poza nim. Wielu ojców oraz synów opuszcza swoje rodzinne domy, w tym czasie musimy zapewnić ich rodzinom dobre życie, żeby mieli dokąd wrócić.
-
- Skoro o tym mowa… Myślałaś już nad tym, pani? O odpowiedzialności, jaka na ciebie spadnie?