Nowe Gilgasz
-
Spróbowała uciec z tej jaskini, jeśli miała możliwość.
-
Murloki nie miały zamiaru Ci tego ułatwić, podobnie jak wciąż stojący w miejscu z rękoma skrzyżowanymi na piersi najemnik. Pokonałaś pierwsze dziesięć metrów bez problemów, ale tam dognały Cię podobne do żab potworki, a jeden pochwycił za kostkę. Upadając i ślizgając się na mokrych od wody kamieniach uderzyłaś o coś głową, tracąc przytomność. Odzyskiwałaś ją z rzadka i na krótko, ale czułaś, że stado Murloków wlokło Cię, zanurzoną niemalże po szyję w wodzie, wgłąb jaskini. Po tych kilku przebłyskach straciłaś przytomność na dłużej, a gdy ją odzyskałaś, zdałaś sobie sprawę, że żyjesz, ale była to jedna z nielicznych pozytywnych rzeczy, na jakie wpadłaś. Poza tym wiedziałaś, że leżysz na chropowatej i wilgotnej podłodze jaskini, ale jest tu sucho, przynajmniej w tym sensie, że nie ma wody, tak jak wcześniej. Początkowo myślałaś, że jest tu aż tak ciemno, ale zaraz zdałaś sobie sprawę, że to wina materiałowej opaski na oczach, która uniemożliwiała Ci dostrzeżenie czegokolwiek. Nie sposób jej było jednak zerwać, bo ręce miałaś ciasno skrępowane za plecami, w nadgarstkach, ramionach i przedramionach. Nogi były wolne, ale to raczej niewielkie pocieszenie, zwłaszcza, że nie mogłaś zawołać o pomoc, bo Twoje usta były wypchane jakąś szmatą, a wokół nich obwiązano kolejną, aby uniemożliwić Ci wypchnięcie knebla. Po jakimś czasie zdałaś sobie też sprawę, że nie jesteś tu sama, słyszałaś ściszone głosy i kroki, zarówno mokre plaśnięcia stóp Murloków, jak i zwykłe kroki ludzi lub innych istot, które zwykły zakładać buty. Nie byli oni jednak w tym samym pomieszczeniu, w którym tkwiłaś chyba dłuższy czas, bo Twoje ubrania w większości już wyschły, ale w innym, co zrozumiałaś, gdy usłyszałaś skrzypienie otwieranych drzwi, zapewne prowadzących do tej prowizorycznej celi.
-
Czekała na to, co się wydarzy dalej.
-
Xavier Waasi
Toteż to sprawdził, chwilę później ściągając z pleców łuk i wystrzeliwując kilka strzał w pozostałych. -
Taczka:
Nogi najwidoczniej pozostawiono wolne nie z braku liny, ale konkretnego powodu, gdy kilka mokrych, błoniastych łap z ostrymi pazurami postawiło Cię na równe nogi, a przyłożone do pleców groty włóczni i ostrza sztyletów miały zmotywować do marszu w nieznanym kierunku i celu, póki co ciągle przed siebie.
Vader:
Walka łukiem na bliski dystans to raczej pomysł chybiony, dlatego żadnego z nich nie ustrzeliłeś, acz trzeba przyznać, że pierścień wykonał swoją robotę i bez trudu pozbyłeś się jednego strażnika. Dwóch pozostałych osiłków, nie zwlekając, rzuciło się na Ciebie, wymachując potężnym toporem i maczugą. -
Szła w kierunku, w którym ją kierowano.
-
Gdziekolwiek byłaś, na pewno nie mieszkały tu tylko Murloki, znowu słyszałaś kroki obutych stóp oraz rozmowy, które nie były prowadzone w bulgoczącej mowie tych podobnych do żab potworków, ale zwykłej, choć były zbyt daleko, abyś mogła cokolwiek zrozumieć. Po jakimś czasie, idąc wciąż prosto, przy okazji dwa razy skręcając w lewo, gdzie weszliście do kolejnego pomieszczenia i posadzono na krześle.
- Won! - krzyknął znajomy głos, głos Haldira, domniemanego najemnika, który chciał najwidoczniej pozbyć się Murloków, a sądząc po tym, co słyszałaś, to jednego chyba nawet wykopał i może zabił, z racji jego cherlawej sylwetki.
- Z góry mówię, że ja też nie spodziewałem się, że to tak się skończy. - powiedział, gdy najpewniej zostaliście sami, zamykając drzwi, którymi Cię tu wprowadzono. -
Więc czekała na to, co się wydarzy.
-
- Aż tak Ci to przeszkadza? - zapytał retorycznie, ale wreszcie odwiązał szmatę, którą miałaś owinięte usta, a później wyciągnął z nich kolejną, abyś mogła wreszcie mówić.
-
Zajęło jej to dłuższą chwilę, ale w końcu namyśliła się.
-Dlaczego? - Mruknęła w odpowiedzi. -
- Dlaczego co? - odparł pytaniem na pytanie, choć pewnie wiedział, co masz na myśli, ale pragnął się tylko z tobą podrażnić. - To tylko praca, a ja jestem najemnikiem. Dziwi Cię, że zmieniłem stronę, gdy okazało się, że płacą lepiej i pozwalają więcej osiągnąć?
-
-A czemu pozwoliłeś mi żyć?
-
- Bo nie łamie się rozkazów tych, którzy mi płacą. Zwłaszcza, że mogę mnie zabić. Albo gorzej. Cholerni Mutageniści.
-
-To po co tutaj jesteś?
-
- Żeby zarobić. - odparł prosto, jak to najemnik. - I może zyskać coś więcej, kto wie?
-
-A ściągnąć mi opaskę z oczu pewnie ci zabronili… - Pomyślała, że podroczy się trochę z najemnikiem. - Chociaż mi to nie przeszkadza i tak nie chciałabym widzieć twojej szpetnej mordy.
-
- Mogłem nie ściągać Ci knebla. - odparł, nie dając się zbytnio sprowokować. - Charakterna jesteś, to trzeba przyznać. Dobrze, może mu się spodobasz. A jeśli nie, to trafisz do mnie.
-
-Nie jestem niczyją własnością, a na pewno nie będę twoją…
-
- Przykro mi, bo choć to o Ciebie idzie, to nie masz tu nic do powiedzenia. I uwierz, że lepiej, jeśli trafisz do mnie, a nie tego zwariowanego Mutagenisty. Cholera wie, na jaką chorą wizję wpadnie tym razem.
-
-Co masz na myśli? - Zdziwiła się.