Miasto Kasuss
-
- Sam tego nie wiem, bo wciąż ja i inni werbujemy chętnych. Tego dowiecie się pewnie dopiero na miejscu, tak jak i ja.
-
- Dobra. Umowa stoi - wyciągnął dłoń, by Hobgoblin mógł ją uścisnąć w ramach uroczystego zawarcia paktu.
-
Uścisnął, tak samo jak Orkowi, choć ten zrobił to ździebko lżej, nie chciał pewnie, żeby Hobgoblin potrącił mu z wypłaty koszta leczenia złamanych palców dłoni. Gdy już wszystko zostało ustalone, kurdupel odszedł od Waszego stolika i udał się na zewnątrz, nie mając tu nic więcej do roboty, a pewnie chciał zajrzeć jeszcze do kilku innych karczm, aby tam znaleźć kolejnych najemników.
-
Potarł swoje dłonie, uśmiechając się sam do siebie.
- Już nie mogę się doczekać, gdy chwycę za toporek - stwierdził, po czym ruszył dupsko i poszedł w stronę lady, za którą zwykł stać karczmarz. - Idę oblać znalezienie roboty. Każda okazja do picia jest dobra - rzucił jeszcze na odchodnym do Khargula. -
Faktycznie, każda okazja jest dobra, więc pozostaje tylko zamówić trunek, który sponiewiera Was na tyle, żeby było to udane chlanie, ale nie za mocno, pijanych najemników im tam raczej nie potrzeba, a potem pozwolić, aby działa się Magia.
-
Nie zamierzał pić do upadłego. Może innym razem. Z drugiej jednak strony z chęcią by uczestniczył w typowym karczemnym mordobiciu, aczkolwiek skoro ma jutro robotę, to nie jest dobry pomysł. Jak już karczmarz zwrócił na niego uwagę, zapytał:
- Macie coś dobrego, ale nie na tyle mocnego żeby się nawalić w cztery dupy? -
-Chcą mnie gdzieś zabrać, dlatego musimy stąd jak najszybciej uciekać. - Szepnęła mu na ucho.
-
Kazute:
- Kosa Śmierci? - odparł barman po chwili namysłu. - Tak klasycznie. Albo Trollowy Grzmot?
Taczka:
- A teraz jeszcze raz, spokojnie i dokładnie: Kto chce Cię zabrać, gdzie, kiedy i dlaczego? -
-Ci w kapturach. Mówili coś o treningu i chcą mnie stąd zabrać wieczorem… Nie wiem dokąd.
-
- Niech będzie jedna Kosa Śmierci. I śliwowica.
-
Taczka:
- Nic z tego nie rozumiem, ale może faktycznie to dobry moment, żeby spróbować ucieczki… Spróbuję coś wymyślić. Spotkamy się tu za kilka godzin, w okolicach popołudnia, wtedy powinno być wszystko gotowe.
Kazute:
Skinął głową i postawił przed Tobą kieliszek trunku wypełnionego mętnym, jakby szarawym, płynem. Odmian tego orczego bimbru było wiele, ciężko było właściwie trafić dwie identyczne butelki, zwłaszcza, że Orkowie zwykle pędzili Kosę zimą, gdy z przyczyn oczywistych grabieżcze wypady do sąsiada czy wzajemne obijanie sobie mord nie miały większych szans powodzenia. Do tego dołączył zakorkowaną butelkę śliwowicy.
- Za wszystko będzie piętnaście złota. -
Zapłacił i zabrał wysokoprocentowe produkty ze sobą z powrotem do stolika. Z lekkim hukiem postawił przed Orkiem butelkę śliwowicy, po czym usadził swoje dupsko z powrotem na krześle.
- Ty już wypiłeś Grzmot, więc masz coś lżejszego. Jak będziesz jutro najebany to gówno zarobisz - na zakończenie wywodu łyknął jednym haustem Kosę. -
Wzruszył ramionami, bo chyba taka argumentacja go przekonała, ale mogłeś nieco urazić jego orczą dumę, w końcu rasa ta od początków świata wiodła z Krasnoludami rywalizację o to, kto ma silniejszą głowę. Mimo to zielony odkorkował butelkę i zaczął ją opróżniać, Ty zaś poczułeś ognie samej Pustki w ustach, gardle, przełyku i żołądku, w miarę, jak gorzkawy płyn rozchodził się po całym organizmie w fali ciepłych dreszczy.
-
Pokręcił lekko głową, żeby się otrząsnąć i chuchnął.
- Po robótce musim sobie urządzić porządną popijawę. Dawno żeśmy nie sprawdzali, kto ma wciąż mocniejszą główkę. -
- Po kiego sprawdzać, jak wszyscy wiedzą, że Ty byś w połowie odpadł, kurduplu.
-
- Kurduplem to ty możesz nazwać swojego kutasa, zielona kupo mięcha. Jak żem powiedział, po robótce idziemy się napierdolić, będziesz spał pod stołem gdy ja będę popijał resztki gorzałki.
-
Ork dopił śliwowicę i pierdolnął butelką o stół, widocznie wciąż nie będąc na tyle urżniętym, żeby rozwalić ją na Twojej głowie, i odszedł z karczmy, mrucząc coś wściekle pod nosem i roztrącając na boki przechodniów.
-
-Dobrze. - Kiwnęła głową. - Będę czekać.
-
Cóż, tym razem to on nie zaczął. Gdyby Khargul go tak nie nazwał, to by nie odpowiedział ciętą ripostą. Emit miał wysokie jak Trujący Szczyt ego, był z tego nawet dumny, gdyż było ono tak wysokie, że praktycznie miał w dupie wszystkie obelgi kierowane w jego kierunku. Ale może jednak należy się z tym pohamować, by tak szybko nie musieć uciekać z miasta? Nie może, on musi to zrobić. I czy w jego zaawansowanej znajomości Magii Umysłu miał dostęp do świadomości powiązanych z nim osób, w tym przypadku Orka na większe odległości?
-
Taczka:
On zaś odszedł w sobie tylko znanym kierunku, aby jakoś zadbać o Waszą wspólną ucieczkę, skoro zostawiłaś to na jego głowie.
Kazute:
Oczywiście, że tak, ale choć umysł Orka był bardzo prosty i było go łatwo kontrolować, to z każdą chwilą oddalał się od Ciebie, a zapora gniewu i wściekłości skutecznie blokowała jakiekolwiek próby wpłynięcia na jego jaźń. Ale jest z nim jak z kotem: Zgłodnieje, da komuś przypadkowemu w pysk albo go zabije, i wróci.