Miasto Kasuss
-
Kazute:
Skończyłeś niemalże w tym samym momencie, gdy do karczmy wszedł Wasz hobgobliński pracodawca i najpierw podszedł do karczmarza, któremu wręczył spory mieszek złota, choć nic nie zamówił. Ten udał się na zaplecze, a Zielonoskóry zasiadł przy stole w centrum karczmy, aby każdy mógł go widzieć i słyszeć. On sam spokojnie wyjął, nabił i zapalił fajkę, czekając jeszcze na ostatnich maruderów, których wczoraj rekrutował.
Taczka:
- I sądzisz, że będą mnie tam akceptować, mimo że jestem człowiekiem? -
Siedział na dupie i również na nich czekał, bo co innego ma robić?
-
-Oczywiście, a jeśli cię nie będą akceptować, to uciekniemy stamtąd i… Coś na pewno wymyślimy.
-
Kazute:
Niewiele, gdy zjawili się ostatni maruderzy, w tym Twój znajomy, Hobgoblin skończył palić, a później stanął na stole, aby było go lepiej widać, co pewnie dla niektórych wyglądało komicznie, choćby dla Twojego orczego towarzysza, choć Ty, jako niskopienny Krasnolud, nie widziałeś w tym nic zabawnego.
- Dobra, chłopy. Nie będę Wam tu gadać za długo, bo widzę, że potrzebujecie zarobić trochę złota, a łapy pewnie Was świerzbią do porządnej napierdalanki, także przejdę do rzeczy od razu. Ale najpierw: Wycofuje się który? Teraz albo nigdy.
Taczka:
Skinął głową, a Wy doszliście pod miejską bramę, gdzie wartę pełniło kilku ludzkich strażników, siedzących zapewne głęboko w kieszeni Kartelu, tak jak wszyscy inni w tym mieście.
- Zaczekaj tu i nie rzucaj się w oczy, ja spróbuję ich przekonać. -
Kiwnęła głową i stanęła przy jakiejś ścianie.
-
Milczał. Nie zamierzał się wycofać, musiał mieć człeka na oku.
-
Taczka:
Gdy chłopak rozmawiał ze strażnikami, Ty dostrzegłaś sporo Goblinów w okolicy. Niby nic dziwnego, ale po wszystkim, co już przeszłaś, teraz chyba w każdym zielonym pokurczu widzisz jednego z podwładnych tego przestępczego watażki Czarnego Słońca.
Kazute:
Nikt inny również nie miał zamiaru, choć powód był w ich wypadku o wiele bardziej prozaiczny, chodziło oczywiście o złoto.
- Jak tak, to będę się streszczać: Wynajął mnie taki jeden przestępczy szefo. Chuj Was pewnie obchodzi, kto, i niech tak zostanie, bo ja mówić nie mam zamiaru. Ostatnio inny wlazł mu na odcisk, także plan jest prosty: Wlatujemy do jego siedziby i wybijamy każdego chujopląta, który stanie nam na drodze. Proste, nie? -
- Proste jak chuj podczas wzwodu - odpowiedział z rubasznym uśmieszkiem na mordzie, ale nie na tyle głośno, by zwrócić całą uwagę na siebie. Bardziej, żeby Ork i ewentualnie najbliżsi najemnicy mogli to usłyszeć.
-
Tak Ork, jak i kilku innych wojowników w pobliżu zarechotało, ten prosty kawał trafił do nich w pełni. Inni też nie mieli pytań, więc Hobgoblin kontynuował:
- Nooo… Każdy dostanie sto pięćdziesiąt złotników na łebka. Ale po misji powinno być więcej, bo pewnie sporo z Was zginie, ale ja tam tego takim profesjonalistom nie życzę. Ten chujec, co ciekawe, jest Elfem, niewielu takich w przestępczym półświatku. On i jego banda doradców czy ochroniarzy mają takie dziwne tatuaże, wszyscy są też Elfami, za ubicie jednego takiego jest dodatkowe pięćdziesiąt złota, o ile zatrzymacie łeb, a za samego watażkę nawet pięćset, także macie motywację, nie? Pytania? -
Elfy? Ciekawe. Więc w jego przypadku będzie to klasyczna przeparzanka pomiędzy dwoma dokuczającymi sobie nawzajem ras drzewojebców i brodatych pijusów. Sprawdził, czy w jego torbie zmieści się kilka główek.
-
Spróbowała się jakoś schować przed wzrokiem Goblinów.
-
Kazute:
Jak najbardziej, jeśli się Wam poszczęści, to może we dwóch zgarniecie całą pulę, jeśli chodzi o łby, zwłaszcza, że to było Kasuss, miasto bezprawia, tutaj szef będzie mieć gdzieś Wasze porachunki, więc możecie komuś przypadkiem wbić topór w plecy, żeby finalnie zgarnąć więcej złota. A poza tym, to pytań nie było, więc Hobgoblin powiedział Wam, gdzie macie się kierować, i że musicie robić to w odstępach po minimum pięć minut, bo maszerowanie całą grupą byłoby zbyt podejrzane, a skoro nawet taki zielony debil na to wpadł, to Elfy wywietrzyłyby problem znacznie wcześniej.
Taczka:
Nie udało się, było ich zbyt wielu, każdy rozglądał się w inną stronę, i jeden w końcu Cię wypatrzył, pomógł mu pewnie Twój skąpy i wyzywający strój, który jednak nie był czymś zwyczajnym na ulicach miasta, nawet takiego. -
Rozejrzała się za jakąś drogą ucieczki, po czym zawołała Verofa tak głośno, żeby jak najszybciej uciekł z nią.
-
Zgłosił siebie i Orka jako tych, co mogą iść pierwsi. Pokazywali się już na tym mieście seksu i biznesu wystarczająco razy, że dwóch kumpli-najemników nie powinno dziwić.
-
Kazute:
I tak też się stało, więc pojawiliście się jako pierwsi na miejscu zbrodni, a kolejni najemnicy powoli schodzili się tam po Was, tak jak człowiek, na którym chyba najbardziej Ci zależało. Gdy wszyscy znaleźliście się na miejscu, Hobgoblin bezpiecznie się oddalił, gdyby akcja nie wypaliła, nie chciał mieć z Wami nic wspólnego, chyba że Elfy na torturach wyciągną z kogoś zeznania, a niezależnie od tego i tak mógłby oberwać jakąś zbłąkaną strzałą czy zaklęciem. Czyli wszystko w Waszym rękach.
Taczka:
Chyba Cię nie usłyszał, wciąż rozmawiał ze strażnikami, a Gobliny ruszyły biegiem w Twoją stronę. Mogłabyś spróbować ukryć się w jednej z bocznych uliczek lub zgubić tam te Gobliny, ale to dość ryzykowne, nie znasz miasta aż tak dobrze, aby wiedzieć, czy nie pakujesz się do ślepej uliczki, więc możesz nieumyślnie wejść w pułapkę i wystawić sama siebie na srebrnej tacy dla tych Zielonoskórych. -
Ma czekać na jakiś specjalny znak czy od razu zacząć bój?
-
Mimo wszystko zaryzykowała i pobiegła w jakąś uliczkę, żeby się schować przed Goblinami.
-
Kazute:
Nic na to nie wskazuje, niektórzy najemnicy już ruszyli do bramy strzeżonej przez dwóch ludzkich wartowników, opartych niedbale o swoje włócznie. Najwidoczniej nie podejrzewali tego, co zaraz się stanie.
Taczka:
Uliczka rozgałęziała się w wielu miejscach, a Tobie udało się skryć pośród śmieci i rupieci wyrzuconych do tego zaułka przez okolicznych mieszkańców. Nie była to najlepsza kryjówka, nie pachniała też zbyt dobrze, ale udało Ci się w ten sposób zmylić prawie wszystkie Gobliny. Prawie, bo jeden ruszył właśnie w kierunku Twojej kryjówki, węsząc i wypatrując Cię uważnie. Pewnie miał Cię przyprowadzić swojemu szefo żywcem, ale i tak sięgnął po ząbkowany nóż wiszący u pasa. -
Zarzekał, aż oni zaczną, by później samemu wkroczyć.
-
Najemnicy nie silili się na podstęp czy finezję, więc gdy tylko zaszlachtowali tamtych dwóch pechowców, którzy akurat tego musieli pełnić swoją wartę, otworzyli bramę i ruszyli do środka pałacu wrogiego watażki.