Miasto Kasuss
-
Rąbał dalej w oczekiwaniu na lepsze efekty wspólnej pracy.
-
-Chyba tak, ale nie mogę obiecać, że to będzie dobre…
-
Kazute:
Każdy z Was wykonał kilkanaście uderzeń, może z wyjątkiem jednego z najemników, Krasnoluda, który uderzał swym toporem najintensywniej. Po chwili wzniósł go nad głowę i zakręcił kilka razy.
- Dobra, rybeńki, cofnąć mi się, bo pierdolnie! - krzyknął, a większość najemników przezornie się odsunęła.
Taczka:
- Lepsze takie, niż żadne, prawda? -
On także się odsunął, by z bezpiecznej odległości obserwować, co też “brodaty brat” kombinuje.
-
Wykonał dwa kolejne młynki, a potem uderzył ostrzem we wrota. Nie działo się nic ciekawego, ale po chwili usłyszałeś trzask, a od miejsca uderzenia, w górę i w dół, powoli rozchodziły się pęknięcia. Brodacz jednym ruchem ręki wyszarpnął topór z drewna i odsunął się przezornie, gdy wrota runęły w dwóch częściach.
-
- Kurwa chłopie, gdzie żeś takie cacko wytrzasnął? - zapytał się Krasnoluda, podchodząc bliżej niego i z podziwem patrząc na rozwalone drzwi.
-
Ten jedynie wzruszył ramionami, chcąc zachować tajemnicę bez dwóch zdań magicznej broni dla siebie, a później ruszył naprzód, podobnie jak pozostali najemnicy.
-
-No tak, to prawda. - Sprawdziła, jaka jest pora dnia.
-
Obudzono Cię zapewne w okolicach świtu, a teraz mogło zbliżać się południe, plus minus godzina.
-
-Więc… Co teraz będziemy robić?
-
- Mówiłem, że musimy zadbać o coś do jedzenia. Ja postaram się coś znaleźć, Ty rozpal ogień i nazbieraj drewna, ale tak, żeby nie było widać dymu. Poradzisz sobie, prawda?
-
-O-oczywiście. - Kiwnęła głową i zajęła się szukaniem chrustu na ognisko.
-
Chłopak i jego pies w tym czasie odeszli na poszukiwania jakichś małych zwierząt, grzybów, owoców, korzonków, ptasich gniazd z jajkami i wszystkiego innego, co mogli zdobyć ze swoimi skromnymi możliwościami. Ty miałaś łatwiejsze zadanie, w lesie, szczególnie o tej porze roku, nie brakowało chrustu, więc po krótkiej chwili uzbierałaś go całkiem sporo.
-
Ułożyła w kryjówce chrust, tak żeby zrobić z niego ognisko i spróbowała rozpalić ogień iskrą, ocierając kamień o kamień.
-
Spodziewał się takiej odpowiedzi, w tym mieście nikt nie dzieli się ze sobą skarbem bezinteresownie. Sam też ruszył naprzód.
-
Taczka:
Zajęło Ci to sporo czasu, ale udało się i po jakimś czasie zaczął tlić się tam ogień.
Kazute;
Trafiliście do sali tronowej elfiego watażki, obecnie pustej, wszyscy, którzy się tu znajdowali, uciekli. Z tego pomieszczenia prowadziło wiele drzwi i korytarzy, co na pewno utrudni Wam robotę, musicie w końcu przeszukać je wszystkie, a do tego dokładnie i szybko. -
Najemników jest jeszcze sporo, więc można się podzielić. Nie trzeba tego mówić na głos, bo chyba każdy nie jest na tyle głupi, by się nie domyśleć. Machnął ręką na Khargula, by się zbliżył/nachylił.
- Jak myślisz, którędy te skurkowańce spierdoliły? - zapytał, a w rzeczywistości dyskretnie obserwował człowieka by zobaczyć, w którą odnogę on pójdzie. -
Spróbowała jakoś utrzymywać ogień do powrotu Verofa.
-
Kazute:
Wzruszył ramionami.
- A chuj tam ich wie.
Miał poniekąd rację, wszystkie odnogi były identyczne, a przynajmniej z pozoru, nie wiedzieliście też, co czeka za każdym z drzwi. Najemnicy, pojedynczo lub grupkami, zaczęli ostrożnie uchylać część z nich lub wchodzić do środka jak do siebie, z typową, bo poniekąd rasową, dumą i brawurą Orków, Krasnoludów czy Drakonidów. Człowiek powoli kierował się do jednych z drzwi, najpewniej wybranych jako pierwsze z brzegu, wraz z nim Krasnolud z zaklętą bronią i jakiś Ork.
Taczka:
Wrócił po jakimś czasie, gdy ogień palił się słabo, choć stabilnie, niosąc za uszy dwa schwytane zające, trzeciego niósł w pysku jego pies. -
- Chodźmy z nimi, we trójkę mogą tak średnio sobie poradzić jak coś grubego będzie - machnął ręką i ruszył w ich kierunku, upewniając się tylko z pomocą magii, czy człowiek serio nie pamięta jego twarzy.