W końcu alkohol wszedł w kilku wypadach na tyle mocno, że ton i rodzaj głosu zmieniły się w charakterystyczny sposób, a także zaczęto opowiadać sobie pijackie historyjki, każdą zaś kwitowano wybuchem pijackiego śmiechu.
I śpiewałeś, nie była to dziś Twoja ostatnia piosenka, ostatnia była chyba dziewiąta, bo wtedy urwał Ci się film i obudziłeś się rankiem na podłodze, z olbrzymim kacem, pustynią nirgaldzą w ustach i dobrymi wspomnieniami w głowie.
Szczęśliwie dobrałeś się do kilku butelek, jednocześnie oddalając od siebie tę groźbę. Ale woda to woda, na suchość w ustach pomogła, z resztą już może być inaczej.