‐ Płacą mi za dawanie w mordę takim gnojkom jak Ty. ‐ powiedział robiąc krok naprzód i patrząc na Ciebie z góry. Dosłownie. Był o wiele wyższy i lepiej zbudowany.
Na te słowa wyjął z sakiewki złotą monetę i mu ją pokazał.
‐A ja jestem od tego, by zapłacić za transport. Jeżeli chcesz ‘‘trochę’’ się dorobić, to jedźmy załatwić te sprawy.
Pokręcił głową i splunął obok Ciebie. Potem odszedł do karawany i ta po chwili była już gotowa do drogi. Siedem krytych wozów i czterech ludzi na koniach. Jeden miał łuk, dwóch włócznie, a Twój znajomy całkiem spory topór.
Z nieznanych Ci przyczyn wielkolud zarządził postój, gdy byliście już osiem kilometrów za miastem. Wozy postawiono przy gościńcu, w pobliżu lasu, a konie puszczono luzem na pobliską łąkę.
Wyciągnął swoją broń, i w świetle słońca ją trzymał w ręku.
‐Mam nadzieję, że jest jakiś poważny problem techniczny związany z tym postojem.
Szef będzie miał pretensje, które muszę mu wyjaśnić, dlaczego jeden z karawanów się spóźnia.
Nikt nie odpowiedział, a po chwili lutniarz przestał grać. I nagle ludzie zaczęli uciekać i krzyczeć, a z pobliskiego lasu wystrzeliły strzały, które trafiały i raniły lub zabijały woźniców. Strażnicy schowali się za wozami starając się ukryć przed ogniem.
Udało Ci się ukryć.
‐ Wyjdźcie i poddajcie się, zawszone gnoje! Wtedy może damy Wam żyć! ‐ krzyknął ktoś z lasu basowym i dość chrapliwym głosem.
Strażnicy spojrzeli po sobie i w końcu wielkolud powiedział:
‐ Spi***alaj!