Wioska plemienia "Texcoco"
-
Borys Duum
/// Jasne, dzięki że informujesz. O tym zapomniałem akurat. ///
-- Spokojnie, Gruulu – odpowiedział liderowi najemników. – Nie traktuje tego jako grabieży, tylko jako podbój. Zamierzam włączyć tę wioskę jako część naszego terytorium, łącznie z tamtą wioską, która już do nas należy. Obecnie jednak, przysługuje wam prawo zdobywcy. Odbudowę zaczniemy dopiero, jeżeli zajmiemy resztę ziem szlachcica, łącznie z jego siedzibą. Będziemy potrzebowali w przyszłości pozycji, by móc zagwarantować sobie dobrobyt na lata. -
- Hehe, zajmiemy szefo, i to jak. - odparł i odszedł przekazać reszcie wieści. Orkowie, zgodnie z twoimi słowami, ograniczyli zniszczenia do minimum, o żadne palenie chat martwić się nie musisz, ale słyszałeś krzyki protestu rabowanych wieśniaków, gdy Orkowie wynosili z ich chat co cenniejsze przedmioty. Widziałeś, jak niektórzy uganiali się nad żywym inwentarzem chłopów lub szykowali ruszty, taka bitka tylko zaostrzyła im apetyt: ten na kolejne walki, i ten zwyczajny. Niektórzy chłopi próbowali protestować, ale i z nimi twoi podwładni sobie poradzili, dość łagodnie jak na Orków, jedynie łamiąc im nosy czy szczęki lub obijając do nieprzytomności. Niektórzy zajęli się też pętaniem kilku co ładniejszych kobiet, które wrócą z wami do wioski w charakterze łupu. Tymczasem syn sołtysa powrócił, a z nim kilku chłopów. Każdy pchał przed sobą pokaźną, pękatą beczkę, zapewne pełną alkoholu, zgodnie z twoim życzeniem.
-
Borys Duum
Kiwając głową z zadowoleniem, poprosił o pusty kufel, po czym otworzył jedną z beczek. Następnie nabrał piwa do kufla i podał ją synowi sołtysa.
-- Na uspokojenie nerwów – odpowiedział, jednocześnie badając jego reakcję. Jedną rzeczą jest przegranie bitwy, drugą próba otrucia zwyciężców. A nie wierząc w czyste intencje syna sołtysa, chciał go przetestować. -
Rzucił niepewne spojrzenie na ojca, ale gdy ten skinął mu twardo głową, przyjął od ciebie kufel i po chwili przechylił go, wypijając duszkiem do dna. Po tym, patrząc się na ciebie z tak czystą nienawiścią i gniewem, jak dawno nie widziałeś w niczyich oczach, odwrócił się na pięcie i odszedł wraz z chłopami, którzy dostarczyli wam piwo.
-
Borys Duum
-- Już kiedyś pochowałem swoje dzieci – zwrócił się w kierunku ojca chłopaka, pomijając fakt, że sam ich zabił. – Nie jest to coś, czego życzyłbym innym. Jak i też nie widzę sensu w obecnej walce przeciwko najemnym Orkom i Minotaurom. Mam nadzieję, że przemówisz mu do rozsądku. -
Pokiwał głową.
- Na pewno… Więc? Co dalej? -
Borys Duum
-- Chłopaki się wyszaleją, a później procedury. Wioska będzie w pewnym stopniu niezależna, ale pod naszą kontrolą. Pewnie będziesz zadowolony, że dojdzie do zmiany systemu podatków – odpowiedział, używając słów, których uczył go kiedyś Jonathan. -
- Nie narzekałem. - mruknął, wzruszając ramionami, obserwując Orków rozpalających ogniska i szlachtujących kury, gęsi, świnie i krowy należące do mieszkańców wsi. - Po prostu zostawcie nas w spokoju. Za mało tobie i twoim wojownikom wojen, walk i rozlewu krwi? Musieliście ściągnąć je też na moją wioskę?
-
Borys Duum
-- Kwestią nie jest to, że za mało nam wojen, walk i rozlewu krwi – odpowiedział człowiekowi. – Myślisz, że łatwo, kiedy natura obdarzy ciebie cechami wojownika, lecz pozbawi twoich pobratymców wystarczająco wysokiej inteligencji, by móc odpowiedzieć miastom i Cesarstwu i samemu stworzyć cywilizację, która jest w stanie wykarmić swoich obywateli, dać im miejsca pracy i rozwinąć umowy dyplomatyczne? – zapytał. – Jesteśmy tacy z natury, fakt. Mamy trudne charaktery. Często służymy istotom potężniejszym, którzy nie widzą różnicy, czy giniemy z własnej głupoty, czy z ich zlekceważenia problemów – odpowiedział, niejako nawiązując do swoich własnych początków, związanych z tamtą wyspą, Waasim i jego Wielkim Mistrzem. – Urodziliście się, wbrew pozorom, wolni. Nie jesteście ograniczeni przez naturę i określani jako zwykła, zielona siła do walki. Dzisiaj po prostu chcemy tworzyć własną pozycję, rozwinąć swoje środowisko i tu odpocząć… tylko, jak zawsze, nic nie przychodzi bez rozlewu krwi. Masz łatwiej, nigdy nie musiałeś nikogo zabić, by udowodnić, że nie jesteś zwykłym ścierwem. -
- Kim jesteś? - zapytał mężczyzna, patrząc teraz na ciebie nie z niepokojem, ale z zaciekawieniem, unosząc brew. - Nie brzmisz jak jakikolwiek Ork. Ani jak ci, których tu przyprowadziłeś, ani jak żadni, których spotkałem wcześniej.
-
Borys Duum
-- Kim jestem? – powtórzył pytanie. – Sam chciałbym wiedzieć. Szkoliłem się w walce, odebrałem nauki, nawet znam się trochę na Alchemii. Ale dopiero uczę się tego, kim jestem. Szczerze, to dopiero po przybyciu do tej okolicy mogłem zacząć robić to, czego nie wymagało wcześniejszego skonsultowania się z jakimś Magiem – westchnął. – Chciałbym coś po sobie zostawić. Zbudować lepszą alternatywę dla swojego otoczenia. Stworzyć poczucie domu, a nie obozu wojskowego, z którego ruszę do walki. Może… jestem już po prostu zmęczony konfliktami. Ale nie warto się oszukiwać. Nie zasłużyłem jeszcze na to, by żyć w spokojnych czasach. -
- Mój pan… - zaczął sołtys, ale po chwili rzucił na ciebie okiem i odchrząknął. - Mój poprzedni pan wam tego nie daruje. Za kilka dni przyjadą tu jego żołnierze i poborca podatków i jeśli oni nie doniosą mu o tym, co się tu stało, to ich zniknięcie zmusi go do wysłania tu większych sił. To straszny skąpiec, ale jego oddziały to nie tylko chłopska milicja, włócznicy i łucznicy, jak tutaj, ale też przeszkoleni wojownicy z lepszym ekwipunkiem. A jego syn ma pod sobą cały hufiec ciężkozbrojnej jazdy, która może roznieść twoją armię w pył… Tak czy siak, życzę powodzenia. Ja nie mam zamiaru mieszać się do tej wojny, nawet nie mogę użyczyć ci wsparcia wojowników, którzy bronili mojej osady, bo zostali przed kilkoma chwilami wyrżnięci do nogi.