Czarna Góra
-
-
-
-
-
Zabrał się do wykonywania polecenia, nie widząc innej opcji
-
Kolejne godziny mijały Ci na monotonnej pracy, którą dzięki swoim oczywistym fizycznym zaletom znosiłeś o wiele lepiej, niż inni niewolnicy. Wreszcie zarządzono koniec pracy, a strażnicy odprowadzili Was do lichej izby, jaka miała być Waszą kwaterą, która w rzeczywistości była jaskinią, tu i ówdzie wyłożoną futrami. Poza tym było tam też jedzenie, pewnie niezbyt smaczne, ale zawsze, oraz bukłaki pełne wody. Większość niewolników rzuciła się od razu w ich kierunku.
-
//Mogę kontynuować czy coś się działo w międzyczasie?
-
//Przewijamy.//
Kimkolwiek był ten Czarna Ręka czy tam Czarna Dłoń, nie pojawiał się, pomimo wiary twojego goblińskiego kompana, Buhrza (w mianowniku Buhrz), z którym zdążyłeś się zaprzyjaźnić podczas kilku tygodni ciężkiej pracy. A może miesięcy? Ciężko ci było trzymać rachubę, gdy każdy dzień wyglądał tak samo, a ty na dobrą sprawę nie byłeś pewien, o której porze dnia wstawałeś, kiedy zasypiałeś, ile trwała praca, a ile przerwy, wszystko to zaś głęboko we wnętrzu Czarnej Góry. Jednak poza tym radziłeś sobie dobrze, karmili cię odpowiednio do gabarytów, a potrafili też docenić ciężką pracę, choć uwolnienia czy przeniesienia do jakichś oddziałów wojennych czy nadzorczych nie mogłeś się spodziewać, za bardzo się ciebie obawiali z racji siły i gabarytów. Dlatego tym bardziej bolały cię oczy, gdy w końcu wyszedłeś na powierzchnię razem z Buhrzem i resztą twojej zmiany, ludźmi i Krasnoludami, Elfy już dawno padły trupem. Na szczęście niebo Mrocznego Królestwa zawsze pokrywała gęsta warstwa czarnych jak smoła chmur, z których czasem biły dziwne, bo fioletowe, błyskawice, więc nie oślepłeś. Mogłeś się jednak tylko zastanawiać czemu przeniesiono was na powierzchnię, gdy pod ziemią wciąż było wiele pracy, widziałeś i słyszałeś, jak kuźnie i warsztaty pracują dzień i noc, kując broń i pancerze na użytek jakiejś armii. -
Edward Blake
Olbrzym najpierw wytarł wielkie ręce w fartuch, choć trochę czyszcząc je z kurzu i pyłu podziemia, a następnie osłonił dłońmi oczy. Nie miał pojęcia, czemu zostali przeniesieni, ale coś podpowiadało mu, że nie jest to wcale taka dobra wiadomość. A może po prostu bał się nadziei, która mogłaby się okazać bezpodstawna? W każdym razie Edward nie miał zamiaru robić niczego głupiego i próbować ucieczki. Trzymać się swojej grupy i swoich ludzi, nie wychylać się i czekać - tyle wystarczy i może przeżyjesz, synek - powtarzał sobie w myślach.
-
W eskorcie dwóch ciężko opancerzonych Goblinów przybył wasz nadzorca, poznałeś go od razu przez bicz przy pasku, który tak często słyszałeś, a czasem też czułeś na własnej skórze.
- Zwykle nie darujemy wolności tym, którzy trafili tu jako niewolnicy. Mamy swoje powody. Ale wy jesteście inni. Ktoś, komu ufamy, zapłacił nam za was, aby was wykupić. Wszystkich. No, prawie wszystkich. Nie wiedział, jak dobrą partią robotników jesteście, więc pieniędzy starczy na wykupienie dwóch z was. - powiedział i zarechotał krótko. - Najpierw chciałem pogonić was do jednej sali, dać broń i patrzeć, jak się wybijacie, ale to nie najlepszy pomysł. Dlatego połączymy to z czymś innym. Dobierzecie się w pary, skujemy was razem, a później damy prowiant i poślemy na samą górę góry. Nikt jeszcze żywy tam nie dotarł. Którym się uda, ci będą wolni. -
Edward nic nie powiedział, zmarszczył jedynie nos. Coś mu to wszystko co mówił nadzorca nie trzymało się kupy i sprawiało bardzo podejrzane wrażenie. Niemniej zawsze była to jakaś okazja na odzyskanie wolności, nawet jeśli niezbyt duża. Olbrzym spojrzał w niemym pytaniu na Buhrza - wolałby dobrać się w parę z kimś komu chociaż trochę ufa.
-
Cóż, nie byliście tak wybitnymi robotnikami, jak mówił z sarkazmem Goblin, więc poświęcenie was w imię rozrywki i dodatkowych sztuk złota nie było aż tak dziwne. Zapewne z radością widziałby, jak mordujecie się nawzajem, ale słusznie uznał, że dawanie niewolnikom broni do ręki to kiepski pomysł, zwłaszcza jeśli się ich źle traktowało, przez co zamiast ryzykować życie w ten sposób, postanowił zabawić się nieco inaczej, świadom, że góra i tak was zabije, a było to dla niego ciekawsze, niż jakaś loteria i zabijanie tych, którym się nie poszczęściło. Goblin odnalazł twój wzrok i pokiwał głową energicznie, myślał chyba podobnie. Skuto was razem, tak jak zapowiedział nadzorca, i poprowadzono do stóp wielkiego wulkanu. Tam też wręczono każdemu worek, niezależnie od rasy, był taki sam, z taką samą zawartością marnego prowiantu i wody, ale lepsze to, niż konać z głodu.
- A, bo wcześniej nikt wam nie mówił. - napomknął jeszcze nadzorca, nim wyruszyliście. - Jak siem chcecie zabić po drodze, to mnie to nie przeszkadza, ale jak spróbujecie zleźć na dół, zanim wleziecie na górę, to was zabijem, mamy wojaków wokół wulkanu. Jak komu się uda, niech wbije na szczycie flagę, macie ją w workach. I niech nazbiera tego, co znajdzie na górze. Szczytu żaden nie zdobył, ale okolice już tak, rosną tam grzybki, których nie ma niżej. A te z okolic szczytu pozrywaliśmy wcześniej, więc zostały na samej górze. Pytania? Nie? Won na górę! -
Olbrzym ruszył w górę zbocza, świadom, że będzie musiał prawdopodobnie zabić kogoś innego dla większej ilości prowiantu, łudził się jednak że uda mu się tego uniknąć. - Ty wybieraj ścieżkę, dobrze? Ja słabo się znam na poruszaniu po takim terenie i nie mam najlepszego wzroku - poprosił towarzysza, sprawdzając, jak zamocowane są łańcuchy i jak ciężko byłoby je zerwać. Gdyby był w stanie nieść goblina, niezbyt przecież duży ciężar przy swoim wzroście, mogłoby to im zapewnić sporą przewagę.
-
Nie miałeś pewności, czy łańcuchy wszystkich były tak samo mocne jak twoje, ale nawet ze swoją siłą, zahartowaną ciężką pracą w kopalni, nie byłeś w stanie ich rozerwać. Były jednak na tyle długie, że bez trudu mógłbyś posadzić sobie Goblina na barkach, dzięki czemu ten łatwiej mógłby wypatrywać ścieżki czy zagrożenia, a także poruszalibyście się szybciej, bo nie musiałbyś ograniczać swojego tępa do jego, rzecz jasna znacznie wolniejszego.