Your browser does not seem to support JavaScript. As a result, your viewing experience will be diminished, and you have been placed in read-only mode.
Please download a browser that supports JavaScript, or enable it if it's disabled (i.e. NoScript).
////Zabiję. No cóż, nic nie trwa wiecznie. I tutaj także, gdy jeden marynarz klepnął go w ramię. ‐Widok niezły, ale byłeś kiedyś na górze? Mówiąc to wskazał na bocianie gniazdo.
‐ Pewnie nie mogę tam wchodzić. Nie poczuł szczególnej pokusy.
‐Każdy może, zakazów nie ma.
‐ Ja zawze mam jakieś zakazy. Rozejrzał się, jak tam wejść.
Po linach najlepiej.
Włażenie po linach jakoś nigdy problem nie było, odkąd nauczył się tego w cyrku. Zaczął wchodzić na górę.
Udało się dostać do gniazda. Marynarz który mu to zaproponował również wszedł, bo chyba tutaj pełnił swoją funkcję.
Rozejrzał się wokół, ciesząc się monotonnym widokiem. Wyglądał czegoś ciekawego.
No cóż, tylko morze, niebo i pokład, który stad wydawał się znacznie mniejszy… ‐Chcesz może lunetę?
‐ A do czego?
‐Bo przez nią można dostrzeć więcej? Delfiny, rafy kolarowe, dalekie wyspy?
‐ Aha, nie wiedziałem tego wcześniej. No to… chcę.
Podał mu lunetę.
Więc popatrzył przez nią, ostrożnie ją trzymając.
No cóż, najpierw horyzont, czy woda?
A jest sens patrzeć w wodę? Zajrzał w nią dla pewności.
Chyba coś zauważył. Czyżby ławica ryb?
Popatrzył. Nie wiedział za bardzo co to ławica.
No cóż. Ta gigantyczna ilość ryb w jednym miejscu wyjaśniła wszystko, co miało znaczyć “ławicę”.
A tam, ryby. Popatrzyl na horyzont.