Posiadłość Von Orren'ów
-
Spróbowała szybko znaleźć jakąś kryjówkę.
-
Wyjście stąd czy schowanie się w jednej z balii było raczej kiepskim pomysłem, ale zauważyłaś małe drzwiczki w jednej ze ścian, co daje ci nadzieję, na znalezienie odpowiedniego schronienia, nim ktoś tu wejdzie.
-
Otworzyła więc te drzwiczki i schowała się tam.
-
Większość schowka, bo tym zapewne był, zajmowały miotły, szczotki, jakieś szmaty, brzozowe witki, cebrzyki i tym podobne, ale zdołałaś wślizgnąć się jakoś do środka i zamknąć za sobą drzwi. Zdałaś sobie jednak sprawę, że jeśli mężczyźni zdecydują się wziąć kąpiel, to odkryją cię tu bez trudu. Na szczęście chyba nie mieli takiego zamiaru, bo weszli do środka ubrani i zamiast wchodzić nago do bali, zamknęli za sobą drzwi i zaczęli rozmowę. Poznałaś, że jednym z nich był Zygmunt, awanturnik podający się za szlachcica.
- I co o tym myślisz? - zagadnął go drugi mężczyzna, jego kompan, choć nie pamiętałaś, jak się nazywa.
- A co mam myśleć? Kurwa, nie wiem. - odparł, widocznie poirytowany, lecz starał się trzymać emocje na wodzy i nie podnosić głosu.
- Faktycznie, chore. Miotła i psi łeb. Co to niby oznacza?
- Pewnie jakiś głupi żart, a co? Jakby pan z nami był to by wiedział.
- Zygmunt, ty tu teraz jesteś pan, zapomniałeś?
- Von Orren był tylko jeden. No, ale trudno. Jakoś sobie z tym poradzimy. Tylko pamiętaj, morda w kubeł, nikt poza mną nie wie, że to znalazłeś. Ale jakby co to daj znać reszcie, niech noszą broń pod ręką. I uzbrój czeladź, tak w razie co. Jak będą pytać to wciśnij im… Nie wiem, powiedz, że idziemy niedługo na polowanie.
- Da się zrobić. A ci nowi? Wiesz, ta dziewczyna i chłopak.
- A co ma z nimi być? Przecież nie jesteśmy bandziorami ani nic takiego. Ale niech ktoś ma ich na oku, boję się, że to wszystko może się jakoś ze sobą łączyć.
Po tej krótkiej naradzie obaj milczeli przez chwilę, aż w końcu wyszli, wracając zapewne do swoich obowiązków i raczej niewesołych myśli, sądząc po tym, co tu usłyszałaś. -
Poszła czym prędzej do Verofa, żeby mu opowiedzieć co usłyszała.
-
Szczęśliwie nie napotkałaś ich podczas powrotu na górę, co zrodziłoby tylko wątpliwości i niewygodne pytania. Chłopaka odnalazłaś bez trudu, całe dnie spędzał w stajni sprzątając ją, dbając o konie, często nawet tam spał i jadał. I tym razem zajęty był szczotkowaniem jednego z wierzchowców przechowywanych w posiadłości, ale przerwał, gdy cię zobaczył?
- Podwędziłaś dla mnie jabłko z kuchni? - zapytał z uśmiechem, ale gdy upewnił się, że nie ma nikogo w pobliżu, dodał ciszej: - Czegoś się dowiedziałaś? -
-Słyszałam rozmowę tego Zygmunta z jakimiś jego kompanami. Wydaje mi się, że ktoś próbuje ich zastraszyć. Jeden z nich też zapytał o nas, a ich szef powiedział, że nie są bandziorami, ale chce, żeby ktoś miał nas na oku. - Powiedziała Verofowi na ucho, żeby przypadkiem ktoś nie usłyszał.
-
- Zastraszyć? Słyszałaś coś więcej?
-
-Jeden z nich powiedział, że znalazł miotłę i psi łeb. Nie wiem co to może oznaczać, ale oni się tym chyba przejęli…
-
- Czyli my też powinniśmy. Spróbuję się stąd wymknąć i dać Łakom znać o tym wszystkim, pewnie ich to zainteresuje. A ty spróbuj dowiedzieć się czegoś jeszcze, jeśli dasz radę. Może to wystarczy, żebyśmy mogli już wrócić.
-
-A co jeśli cię złapią? Przecież mówili, że teraz będą nas bardziej pilnować…
-
- Spróbuję coś wymyślić. Może wypłoszę konie ze stajni lub coś w tym guście. Nic takiego, za co mógłbym mieć problemy, ale w sam raz, żeby ich czymś zająć.
-
-No dobrze, więc uważaj na siebie… - Przytuliła Verofa na pożegnanie i wróciła do budynku, żeby się jeszcze rozejrzeć.
-
//Masz jakieś szczególne plany na to rozglądanie się czy przyspieszyć trochę akcję?//
-
//możesz przyspieszyć//
-
Nie miałaś niestety wiele czasu na rozglądanie, bo trzeba było dopilnować obiadu, a krótko po tym jak wszyscy zasiedli do stołu, musieli zerwać się z miejsc i pobiec łapać spłoszone konie. Verof wykorzystał okazję, biegnąc za jednym z tych, które uciekły poza teren posiadłości. Myślałaś, że złapanie go nie będzie problemem dla chłopaka, a przy okazji dostarczy on wieści Łakom. I tak zapewne by było, ale mijały kolejne godziny, był już późny wieczór, a on nie wracał. Tamci może i by się zaniepokoili, ale był tylko sługą, a ważniejszy od niego koń sam powrócił, więc po upewnieniu się, że nie zabrał nic cennego, zaniechano poszukiwań. Na dodatek ty musiałaś uwijać się w kuchni, bo Zygmunt zapowiedział wieczorną ucztę, na którą na dodatek zaczęli zjeżdżać się ludzie spoza jego dotychczasowego towarzystwa, jacyś obcy goście. Dopiero teraz znalazłaś chwilę czasu na odpoczynek i zastanowienie się co dalej.
-
Poszła przyjrzeć się gościom na uczcie z ukrycia, może któryś z nich był podejrzany albo posiadał znak Czarnego Słońca.
-
Nikt nie wyglądał na takiego, przynajmniej nie dla ciebie. Wiedziałaś, że lubią się oni obnosić ze swoim członkostwem, tatuując sobie symbol frakcji na ramionach, przedramionach, twarzach, klatkach piersiowych i tak dalej, ci jednak nie mieli żadnych widocznych tatuaży ani nic, co mogłoby wskazywać, że są powiązani z Czarnym Słońcem.
-
Wyszła więc zajrzeć do stajni, żeby sprawdzić, czy Verof wrócił, jeśli go tam nie było, to położyła się na sianie i spróbowała się zdrzemnąć z dala od hałasu.
-
Rzeczywiście udało ci się zdrzemnąć, ale na krótko. Okrzyki na zewnątrz wybudziły cię ze snu, a choć szybko zdałaś sobie sprawę, że to tylko pijackie krzyki i przyśpiewki dochodzące z dworku, to jednak ciężko było ci ponownie zmrużyć oczy.