Posiadłość Von Orren'ów
-
-Słyszałam rozmowę tego Zygmunta z jakimiś jego kompanami. Wydaje mi się, że ktoś próbuje ich zastraszyć. Jeden z nich też zapytał o nas, a ich szef powiedział, że nie są bandziorami, ale chce, żeby ktoś miał nas na oku. - Powiedziała Verofowi na ucho, żeby przypadkiem ktoś nie usłyszał.
-
- Zastraszyć? Słyszałaś coś więcej?
-
-Jeden z nich powiedział, że znalazł miotłę i psi łeb. Nie wiem co to może oznaczać, ale oni się tym chyba przejęli…
-
- Czyli my też powinniśmy. Spróbuję się stąd wymknąć i dać Łakom znać o tym wszystkim, pewnie ich to zainteresuje. A ty spróbuj dowiedzieć się czegoś jeszcze, jeśli dasz radę. Może to wystarczy, żebyśmy mogli już wrócić.
-
-A co jeśli cię złapią? Przecież mówili, że teraz będą nas bardziej pilnować…
-
- Spróbuję coś wymyślić. Może wypłoszę konie ze stajni lub coś w tym guście. Nic takiego, za co mógłbym mieć problemy, ale w sam raz, żeby ich czymś zająć.
-
-No dobrze, więc uważaj na siebie… - Przytuliła Verofa na pożegnanie i wróciła do budynku, żeby się jeszcze rozejrzeć.
-
//Masz jakieś szczególne plany na to rozglądanie się czy przyspieszyć trochę akcję?//
-
//możesz przyspieszyć//
-
Nie miałaś niestety wiele czasu na rozglądanie, bo trzeba było dopilnować obiadu, a krótko po tym jak wszyscy zasiedli do stołu, musieli zerwać się z miejsc i pobiec łapać spłoszone konie. Verof wykorzystał okazję, biegnąc za jednym z tych, które uciekły poza teren posiadłości. Myślałaś, że złapanie go nie będzie problemem dla chłopaka, a przy okazji dostarczy on wieści Łakom. I tak zapewne by było, ale mijały kolejne godziny, był już późny wieczór, a on nie wracał. Tamci może i by się zaniepokoili, ale był tylko sługą, a ważniejszy od niego koń sam powrócił, więc po upewnieniu się, że nie zabrał nic cennego, zaniechano poszukiwań. Na dodatek ty musiałaś uwijać się w kuchni, bo Zygmunt zapowiedział wieczorną ucztę, na którą na dodatek zaczęli zjeżdżać się ludzie spoza jego dotychczasowego towarzystwa, jacyś obcy goście. Dopiero teraz znalazłaś chwilę czasu na odpoczynek i zastanowienie się co dalej.
-
Poszła przyjrzeć się gościom na uczcie z ukrycia, może któryś z nich był podejrzany albo posiadał znak Czarnego Słońca.
-
Nikt nie wyglądał na takiego, przynajmniej nie dla ciebie. Wiedziałaś, że lubią się oni obnosić ze swoim członkostwem, tatuując sobie symbol frakcji na ramionach, przedramionach, twarzach, klatkach piersiowych i tak dalej, ci jednak nie mieli żadnych widocznych tatuaży ani nic, co mogłoby wskazywać, że są powiązani z Czarnym Słońcem.
-
Wyszła więc zajrzeć do stajni, żeby sprawdzić, czy Verof wrócił, jeśli go tam nie było, to położyła się na sianie i spróbowała się zdrzemnąć z dala od hałasu.
-
Rzeczywiście udało ci się zdrzemnąć, ale na krótko. Okrzyki na zewnątrz wybudziły cię ze snu, a choć szybko zdałaś sobie sprawę, że to tylko pijackie krzyki i przyśpiewki dochodzące z dworku, to jednak ciężko było ci ponownie zmrużyć oczy.
-
Skoro nie mogła zasnąć, to spróbowała wyjść niezauważona poza teren dworu i poszukać tam Verofa.
-
Noc była jasna, księżyc w pełni, a niebo pełne gwiazd, mimo to wybranie się do lasu ot tak nie jest raczej mądrym pomysłem. A przynajmniej nie bez odpowiedniego przygotowania.
-
Poszukała więc jakiejś pochodni lub lampy, którą mogłaby oświetlić sobie drogę.
-
Znalazłaś jedno i drugie, do tego w sporej ilości, więc raczej nie będzie problemu ze światłem. Nie brakowało też krzesiwa czy hubki, gdyby trzeba było rozpalić kolejną pochodnię.
-
Wzięła ze sobą dwie pochodnie i krzesiwo, po czym poszła do lasu poszukać Verofa. Oczywiście przed wejściem do lasu zapaliła jedną z pochodni.
-
Odległe wycie wilków w okolicy nie napawało cię otuchą, ale mimo to brnęłaś w las. Znalazłaś ślady konia, za którym pobiegł chłopak, ale jego samego czy zwierzęcia już nie. Za to wypatrzyłaś niedaleko coś jakby łunę. Pożar? Ognisko? Ktoś z pochodnią?