Wilst Werlon
-
W wiosce mieszkało trzydzieści osiem osób, w co wlicza się tuzin dzieci, trzynaście kobiet i tyle samo mężczyzn. Poza dwiema oborami, spichlerzem, kilkoma kurnikami, chlewami, jedną stajnią i niewielką gospodą wszystkie budynki były chatami mieszkalnymi.
-
Dyniogłowy
Tyle się przydało. Czy jej dzieci już wyruszyły na jej poszukiwania? Wolał nie zostawiać świadków w tym miejscu, bo mógłby zaliczyć sporą wtopę, czego chciał uniknąć zwłaszcza podczas swojej pierwszej misji pod nowym dowództwem. -
Owszem, ale póki co ograniczały się do chodzenia wokół miejsca, gdzie widziały ją po raz ostatni i nawoływania, więc raczej nie musisz martwić się tym, że Cię zauważą. No, chyba że je też zabierzesz ze sobą lub zgładzisz na miejscu.
-
Dyniogłowy
Zaginięcie całej rodziny wzbudzi podejrzenia, natomiast zagubione dzieci zwrócą uwagę najpierw na siebie, później na powody, dlaczego się zgubiły. Co i tak w praktyce oznaczało, że mają kilka godzin, zanim chłopi zorientują się, że tutaj są kłopoty. I to te śmiercionośne. Dlatego zmodyfikował lekko kobietę i swoją magią postarał się o sfałszowanie jej nagłego zniknięcia. Przewróciła się, bo się przetraszyła węża w trawie. Straciła na chwilę przytomność, lecz teraz się ocknęła i może wracać do dzieci. Taak. Będzie ukrytą marionetką i w tym celu ją zmodyfikował, ulepszył swoją magią. Później, jak miał już pewność, że zapomniała o czającym się tutaj Upiorze ( a przynajmniej słowa nie piśnie na ten temat), to ją wypuścił do dzieci. MIał informacje, to najważniejsze. -
I rzeczywiście odeszła, przez co Twoje manipulowanie jej umysłem i wspomnieniami musiało się powieść. I faktycznie, mogło to być o wiele lepsze, bardziej finezyjne, acz nie masz pewności czy pozostali najemnicy tego nie zrujnują.
-
Dyniogłowy
Poczekał jeszcze kilka minut, a następnie ruszył w stronę obozu swoich tymczasowych sojuszników. Oczywiście, skradając się, nie chciał psuć niespodzianki ludziom, których później jeszcze będzie odwiedzał. -
- Kurwaaa! - krzyknął jeden z najemników stojących na warcie, gdy zauważył cię dosłownie w ostatniej chwili, wyłaniającego się z krzaków. Nawet mimo wspólnej pracy, łowcy niewolników jakoś wybitnie do ciebie nie przywykli, nie do twojej budzącej w nich lęk aparycji. - No i na cholerę się tak podkradasz? - zapytał, gdy się nieco uspokoił, ale pewnie spodziewał się, że nie odpowiesz.
-
Dyniogłowy.
Zignorował go i ruszył do środka obozu, by poszukać szefa najemników. Miał informacje, które się przydadzą. -
Mruknął coś pod nosem, gdy odszedłeś, ale na tym się skończyło. Herszta bandy znalazłeś, gdy rozmawiał z dwójką swoich ludzi, w czasie podróży domyśliłeś się, że to jego zastępcy lub porucznicy. Na twój widok wydał im jeszcze szeptem kilka ostatnich poleceń i odprawił ich.
- I co? Będziesz się tak na mnie gapić czy masz tym razem jakiś powód? -
Dyniogłowy
Wyciągnął swoje ostrze i zaczął rysować na ziemi, w miarę wyraźnie, to, co się dowiedział. Spróbował wskazać liczbę domostw, jak i też cywili, którzy tutaj mieszkali. -
- To ułatwi nam robotę. - przyznał, kiwając kilka razy głową i pocierając dłonią podbródek. - Taaak. W tym tempie jakie masz ty i moi zwiadowcy, będziemy wiedzieć o tych wioskach wszystko do zmierzchu. Zaatakujemy przed świtem. Zamek ma tu jakiś arystokrata, niedawno walczył z Elfami, tak przynajmniej mówią moi ludzie, którzy poszli zasięgnąć języka. Porządnie dostał wtedy po dupie, ale wciąż ma tylu żołnierzy, żeby nas sprzątnąć, jeśli będzie chciał. Dlatego musimy zrobić to szybko i cicho, a później zwiać.
-
Dyniogłowy
Narysował na piasku zamek, po czym w środku człowieka, w sensie że tego arystokratę. Po czym wskazał na tego człowieka, po czym na siebie. Nie wiedział, czy bandyta zrozumie, o co się Upiór pyta, ale ten miał nadzieję, że tak. Dla pewności, po ponownym wskazaniu na siebie, skreślił człowieka w zamku. Może w ten sposób zrozumie, że pytał się go o pozwolenie, żeby go zlikwidować. -
Zrozumiał, ale i tak pokręcił przecząco głową.
- Jak zniknie jedna osoba czy kilka, to nikt się tym nie przejmuje. Przynajmniej nikt ważny. Ot, wilki, bandyci i tak dalej. Jak zniknie więcej osób, nawet jak wyludnią się wioski, to rzadko zainteresuje się tym ktoś inny, niż tylko pan tych ziem, bo to w końcu jego poddani, na których zarabia. Ale jakby zginął szlachcic, nawet jaki podrzędny, to ktoś się tym na pewno zainteresuje i cholera wie, co nam to ściągnie na głowę. Więc lepiej nie. -
Dyniogłowy
Narysował więc znak zapytania i wskazał na dowódcę. Czekał na jakiekolwiek rozkazy z jego strony. -
- Nie chcę, żebyś go zabijał, ale jeśli dasz radę dowiedzieć się o nim czegoś ważnego albo uda ci się znaleźć i przyprowadzić kogoś, kto dysponuje taką wiedzą, będzie nam o wiele łatwiej dalej działać na tych ziemiach.
-
Dyniogłowy
Pokiwał gło… dynią, a następnie wstał i ruszył poza obóz. Miał taką osobę znaleźć? To ją znajdzie. Musiał szukać jedynie bliżej jego siedziby, a trochę dalej od zwykłych wieśniaków. I przy tym nie dać się znaleźć. -
Łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo chłopów łatwiej wywieźć w pole lub zabić, miejscowy pan może sobie pozwolić na małą, prywatną armię, pilnującą jego siedziby, więc pochwycenie kogoś w jej pobliżu należy do zadań co najmniej trudnych, nie mówiąc o dostaniu się do środka.
-
Dyniogłowy
Nie musiał wyciągać ich w nieznane miejsca i zabijać, bądź torturować. Miał magię, którą mógł wykorzystać, by móc zdobyć wszystko, czego potrzebował, po czym ich wypuścić, lekko otępiałych, lecz bez wiedzy odnośnie tego, co ich spotkało. Tutaj odosobniony strażnik, bądź nieczujny patrol byłby aż nadto wystarczający. -
Jak przypomniałeś sobie podczas odprawy, gdy mówiono o szczegółach misji, mowa było o tym, że ten raczej dziewiczy obszar pokrywa niewiele wiosek i zaledwie jedno miasto. Tak więc to tam najlepiej się będzie udać, a najłatwiej to zrobić, chodząc w pobliżu traktu, tam też w zasadzie najłatwiej o przypadkowych przechodniów wartych pochwycenia. Bo jeśli nie w miasteczku, to znaczy, że szlachcic miał siedzibę, o której nie wiedzieli wasi informatorzy, nie mieszkał w okolicy bądź był tak biedny, że zamieszkiwał jedną z wsi.
-
Dyniogłowy
Uznał, że biedny szlachcic nie byłby aż tak istotny dla najemników, by zawracać sobie nim głowę, dlatego też zdecydował się na ruszenie wzdłuż traktu, oczywiście przemieszczając się w pewnej odległości od niego, by nikt nie mógł go przedwcześnie zauważyć.