Karta Postaci
-
Naczelny
Imię: Fimbur
Nazwisko: Hargrim
Rasa: Krasnolud
Pseudonim: (brak)
Charakter: W grze.
Wiek: 31 lat
Towarzysz: (brak)
Majątek + nieruchomości: Posiadam 200 sztuk złota i małą chatę w mieście Axer.
Historia: Urodziłem się w mieście Axer. Ojciec mój był górnikiem a matka zajmowała się rzeźbiarstwem. Była to raczej dobrze sytuowana rodzina. Miałem pięcioro rodzeństwa. Dwóch braci i trzy siostry. Dwaj moi bracia zostali oficerami w armii Księstwa Krasnoludów ‐ chciałem wziąć z nich przykład. Jednak kilka lat później moje zainteresowania się nieco zmieniły i byłem zainteresowany magią, zdolnościami magicznymi i księgami traktującymi o niej. W wieku lat siedemnastu zostałem przyjęty na członka Gildii Magów. Praktykowałem tam Magię Ognia lat kilkanaście i trochę liznąłem Magii Grawitacji. W wieku dwudziestu dziewięciu lat odszedłem z gildii i postanowiłem uczyć Magii dzieci bogatych Krasnoludów w Axer. Niestety, dzieci wolały uczyć się instrukcji obsługi potężnego topora dwuręcznego. Zapisałem się do milicji. Czas pokaże, czy był to dobry wybór. Podziwiam króla Gorina i uważam że sprawy wewnętrzne nowego Królestwa są niezwykle ważne!
Umiejętności: Znam Magię Ognia w stopniu mistrzowskim. Jestem niezłym kusznikiem i nieźle walczę młotem. Jestem silny fizycznie.
Wady: Jestem wolny, mało zwinny i słabo walczę toporami i mieczami. Słabo jeżdżę konno i jestem słabym łucznikiem.
Specyfikacje: Moi rodzice nie żyją od momentu wczesnego dzieciństwa i nie wiem obecnie, co się dzieje z moim rodzeństwem. Nie utrzymuję z nimi kontaktów.
Zawód: Milicjant.
Ekwipunek: Pas, bardzo lekka kusza i 30 bełtów. Owoce, warzywa, mięso, woda, wódka, piwo, wino. Wszystko to w plecaku na różne podróże. Większość zapasów w domu. Lekka zbroja. Ciężki młot bojowy. Kołczan. Lekki mieczyk jednoręczny, który trzyma na zapasowe okazje. Ma go przy pasie tylko w chyba niewielkiej ilości czasu.
Wygląd:
Ubranie: Takie jak na obrazku oraz czarne spodnie i buty tegoż koloru. -
-
Naczelny
Ether pisze:>rob karty zamiataczy ulic defekujacych na takowe
>dziw sie, ze nikt nie bierze Cie powaznieMam w planie kartę Paladyna Srebrnej Dłoni który likwiduje bez powodu mieszczan w Gilgasz, mrocznego maga który pomaga ubogim wieśniakom i służy im radą czy też pomocą lub jednego z kucharzy cesarza Verden który jest Orkiem i spuszcza mu się do serwowanych potraw.
-
-
-
-
-
-
Ether
Imię:
Vathkath
Nazwisko:
Hyatt
Rasa:
Człowiek 3/4
Drow 1/4 (Chcę bonusy do kuszy i szabli)Pseudonim:
Vath
Charakter:
W grze
Wiek:
35
Towarzysz:
Koń ‐ bojowy rumak.
20 Kuszników
10 Pikinierów
20 Piechurów
Dwa zwykłe chłopskie wozy z prowiantem
‐‐‐‐‐‐‐
We włościach:
20 Piechurów (niektórzy z łukami)
10 NiewolnikówMajątek + nieruchomości:
Wioska w Gez licząca 20 chałup i mały dworek
2000 złotaHistoria:
Jestem… byłem żołnierzem, służyłem pod generałem Shilo w
Czterdziestym Drugim Pułku, dochrapałem się porucznika. Walczyłem z koczownikami pod koniec wojny, brałem udział w bitwie o Kenburg, w bitwie pod Dreadmoor i w Długim Pościgu ‐ pogoni wojsk Gez za wojskami koczowników, po pokonaniu ich wodza. A także w dziesiątkach mniejszych potyczek i starć. Kilka lat po wojnie, gdy skończył mi się kontrakt, nie podpisałem następnego, tylko spakowałem się i wróciłem do domu. Służba w forcie, tuż przy Minteled, to w czasie pokoju zajęcie dla znudzonych szlacheckich synalków. W czasie wojny nawet zwykły pastuch może awansować na oficera. Ale po wojnie wszystko się zmieniło. Żeby awansować, trzeba było mieć papier.
Odpowiednie nazwisko znaczyło więcej niż doświadczenie. W przygranicznych pułkach tak się nie robi, tam, gdzie żelazo raz po raz barwi się krwią, papier niewiele znaczy, ale w stolicy bez koligacji nie osiągniesz nic. Nawet się nie obejrzałem, jak musiałem salutować gówniarzom o połowę młodszym ode mnie, którzy koczownika widzieli tylko z okazji wizyty jakiegoś poselstwa. Wielu było takich jak ja, którzy w czasie wojny awansowali z dnia na dzień, a potem nagle stanęli w miejscu.
Niewłaściwe nazwisko, pochodzenie, niewłaściwa krew. I nie ja jeden nie przedłużyłem kontraktu. Wróciłem i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Pieniądze, które odłożyłem z żołdu, wystarczyły na rok z okładem, bo większość przekazałem rodzinie, potem bywało różnie, czasem nająłem się do ochrony, czasem pracowałem jako poganiacz bydła. Myślałem nawet, żeby wrócić do armii, lecz nie do stolicy,
tylko zaciągnąć się do któregoś z przygranicznych pułków. Szabla na pewno by w pochwie nie zardzewiała. Ale nie, los chciał inaczej. Moja rodzina, ojciec, matka, trzech starszych braci, dwie siostry… nigdy nie miałem z nimi jakichś szczególnie dobrych kontaktów. Dużo stracili w czasie wojny, potem całymi latami mozolnie starali się to odzyskać. Chyba mieli pretensje, że najmłodszy syn zamiast powiększać rodzinny majątek i harować jak wół, jeździ w paradach przed cesarzem. Ale pieniądze ode mnie wzięli bez mrugnięcia okiem, co powinno mnie ostrzec. Gdy ojciec i matka zniedołężnieli, mój najstarszy brat przejął obowiązki gospodarza. Wdał się w jakieś dziwne interesy z miejscową gildią kupiecką, pożyczył od nich pieniądze, potem miał oddać w bydle, bydło podobno zachorowało i wyzdychało, ale procent rósł Dziesięcioletni oficerski żołd ledwo wystarczył, żeby o rok odsunąć nieuniknione. Stracili wszystko, ziemię, zwierzęta, cały majątek. Moi rodzice tego nie przeżyli, zawsze uważali, że bez własnego kawałka ziemi człowiek jest niczym. Siostry, dzięki losowi, były już zamężne i dzieciate, ale bracia zostali z tym, co mieli na grzbiecie. Podobno usłyszeli, jak ktoś się chwalił, że ta choroba, która wybiła im bydło, to
żadna choroba, tylko ktoś zwierzęta otruł, żeby nie mogli spłacić długu i żeby kupcy przejęli ich ziemię. Głupia historia, ale oni w nią uwierzyli. Postanowili się zemścić i zanim zdołałem ich powstrzymać, jeden był martwy, jeden ciężko ranny czekał na sąd, a ostatni uciekał w Plugawe Ziemie, ścigany jako bandyta. Gdy się o wszystkim dowiedziałem, zrobiłem to, co trzeba. Zebrałem kilku kamratów i pojechałem w ślad za najemnikami, ścigającymi mojego brata. Dopadliśmy ich niemal w ostatniej chwili. Potem najechaliśmy B, gdzie siedział mój drugi brat, ten ranny. W osiem koni podjechaliśmy pod więzienie i zanim ktokolwiek się zorientował, już śmigaliśmy przez Plugawe Ziemie. I tak, ni z tego, ni z owego, zostałem przywódcą dzikiej bandy.
Nie było już odwrotu, tak w każdym razie myślałem, i zaczęło się życie banity. Z początku… z początku próbowałem sam przed sobą udawać, że tylko się mszczę za krzywdę rodziny. Napadaliśmy karawany tej gildii, która zajęła naszą ziemię, niszczyliśmy wszystko, co nosiło jej znaki, zagarnialiśmy ich stada i tabuny. Ale potem ich wozy zaczęły jeździć w grupach po dwadzieścia i trzydzieści, do tego otaczało je pół setki konnych, więc nie mieliśmy szans, by się na nie porwać. No to nająłem nowych ludzi, ale ci nie chcieli walczyć w imię naszej zemsty. Chcieli łupów, koni, wina i kobiet. Więc żeby ich przy sobie zatrzymać, to zagarnęło się jakiś tabun, należący już sam nie wiem do kogo, to napadło na samotny wóz, poswawoliło w położonej na uboczu wioseczce.
Tak, krok po kroku, zmieniałem się w konnego herszta, dzikiego watażkę. Trzymałem ludzi krótko, po wojskowemu, żadnych gwałtów, żadnego mordowania dla przyjemności, dyscyplina i posłuszeństwo. W zamian wyprowadzałem ich z opresji, które zmiotłyby z powierzchni ziemi inną bandę. Przypominały mi się dawne czasy, gdy zajeżdżałem koczowników, tylko że teraz zajeżdżałem swoich.
Przez trzy lata wymykaliśmy się obławom, uderzaliśmy, gdzie nas się nie spodziewano, graliśmy na nosie wojsku, gildiom kupieckim, prawu. Zemsta poszła w zapomnienie, liczyła się tylko sława, duma i zabawa. To było jak gra, odnalazłem się, a może raczej zagubiłem w niej, i to tak bardzo, że nawet śmierć braci, zabitych w jakiejś potyczce, niewiele mnie obeszła.
W końcu trafiłem na lepszego od siebie. Na najlepszego ze wszystkich i wpadliśmy w obławę. Każdy mój podstęp zawodził, każda sztuczka okazywała się gówno warta. Uciekaliśmy trzy dni i noce, a pogoń nie dawała się zgubić. Cała chorągiew półpancerna. Odcięli nas od rzeki, więc nie mogliśmy nawet uciec na drugą stronę granicy, choć pewnie to też by nic nie dało. Wreszcie, czwartego dnia rano, dopadli nas, w chwilę po tym, jak wydałem rozkaz, żeby każdy próbował ratować się na własną rękę. To była krótka walka, z trzydziestu moich ludzi przeżyło ośmiu.
Byłem już gotów stanąć do ostatniej walki, gdy pojawił się Shilo i od razu wiedziałem, dlaczego nam się nie udało. I z miejsca wróciły dawne wspomnienia. Prawie zacząłem salutować. Rozpoznał mnie, nawet się nie zdziwił, a potem zadał pytanie, ja zadałem mu swoje, odpowiedź mi się spodobała.
Zapytał, czy będę dla niego jeździł. Ja zapytałem, co z moimi ludźmi. Jak powiedział mi później, to była odpowiedź, którą chciał usłyszeć. Gdybym nie zainteresował się wtedy losem moich kamratów, kazałby mnie zabić na miejscu jak wściekłego psa. I może nawet by mu się to udało.
Ostatni raz zebrałem swoich ludzi, wszystkich, których udało mi się zwołać i wziąłem udział w bitwie pod Avis. Podobno jedno z większych zwycięstw, ale to była zwykła rzeźnia. Mówili, że moich kilkudziesięciu konnych uratowało całą flankę, lecz to po prostu oni dali gardła, a nie piechurzy.
Za to zwycięstwo udzielono mi amnestii, a także nadano tytuł szlachecki i niewielkie włości.Umiejętności:
Doświadczony w konnej (jeździe/walce/itp).
Dobry w jednoręcznej broni białej
Całkiem nieźle z kuszą
Inteligentny (Tak Tadeusz, to dla Ciebie)
Zręczność i WytrzymałośćWady:
Słabo z łukami
Słabo z ciężkimi broniami dwuręcznymi
Słabo z drzewcowymi
Słabo z siłą
Doświadczony w walce konnej z konnicą po swojej stronie. Wojska piesze chyba inaczej działają…?
Doświadczenie w jego przypadku nad nauką = brak specjalistycznej wiedzy.Specyfikacje:
Blizna przecinająca lewe oko, ale tylko dlatego, że art jest ładny.
Zawód:
Szlachcic Gez
Ekwipunek:
Ubranie jak w “Ubraniu”
Wytrzymałe buty z wysokimi cholewami
Jakieś zwykłe ubranie
Wzmocniony skórzany kaftan
Długa kolczuga na to
Skórzany płaszcz wiązany w pasie
Chusta na głowę
Wysokiej jakości szabla
Tarcza
Zwykła kusza
20 bełtów
(papu jest na wozach) -
Kazute
Kuba1001 pisze:Wolałbym jednak jakiś lepszy wygląd. Topór ze srebra sprawdzi się tylko przeciwko Wampirom, Wilkołakom i im podobnym, wiesz? Zresztą, to dość drogi sprzęt. Tę bandę możesz sobie powiększyć bądź lepiej opisać, a historię ździebko wydłużyć, na przykład o jakieś ważniejsze eskapady czy coś.
Well, myślałam, że broń wykonana ze srebra działa na wszystkie rasy, a nie tylko na krwiopijce i dzikie pieski. Poza tym, mógłby dostać taki toporek jako zasługa za grabież na rzecz państwa. ._.
Banda powiększona, historia wydłużona o kolejny w miarę ciekawy element. Aha, topór zmieniony na żelazny. -
Kuba1001
Naczelny:
Co do Krasnoluda: Jeśli będziesz nim grać to już mam nawet konkret fabułę, więc zastosuj się do zmian, które zasugeruję, dobres?
Pisałem Ci już, że bycie super Magiem i super napi**dalakiem się wyklucza, więc albo wywalasz Magię Grawitacji, albo osłabiasz Magię Ognia, albo wywalasz którąś z umiejętności bitewnych (młot bądź kusza). Wypadałoby dodać sobie jednak ten kołczan i wywalić mieczyk, a zamiast niego dać sobie konkretny młot bojowy, po co Ci broń, którą nie potrafisz walczyć (wedle wad)? Ile jest w tej Milicji? Chciałbym mieć choć minimalne pojęcie o tym czy to w miarę doświadczony żołnierz, szeregowy trep‐mięso armatnie, oficer, podoficer w jakimś oddziale i tak dalej. No i właśnie ten oddział wypadałoby jednak dopisać, nawet jeśli nie będzie Twój, Milicja to nie są samotne wilki.
Co do reszty pomysłów: N I E
Ether:
Z tą gwardią to się machnąłeś, gwardię ma Slavonia, nie Gez. Zmień też te Stepy na pustynię bądź Plugawe Ziemie. Nazwy możesz brać z jakichś internetowych generatorów, ja raczej nie będę mieć żadnych przeciwwskazań. -
Kuba1001
Kazute pisze:Well, myślałam, że broń wykonana ze srebra działa na wszystkie rasy, a nie tylko na krwiopijce i dzikie pieski. Poza tym, mógłby dostać taki toporek jako zasługa za grabież na rzecz państwa. ._.
Banda powiększona, historia wydłużona o kolejny w miarę ciekawy element. Aha, topór zmieniony na żelazny.I cyk, dwuj… Akcepcik.
-
-
-
-
-
-
PanSzakal
Imię: Urulg
Nazwisko: brak
Rasa: Orkolog
Pseudonim: Gruchotacz
Charakter: w grze
Wiek: 31
Towarzysz: Hobgoblin Bordrod o przydomku Żmija. Bordrod to typ z poczuciem humoru, jest dość radosny i wyjątkowo niehonorowy. Ma niedużą kuszę z zapasem 17 zatrutych bełtów, do walki na blisko ma małą szablę. Umie dobrze używać kuszy ale z szablą idzie mu gorzej. Do tego nosi skórzany kaftan.
Drugi Towarzysz to Gnoll imieniem Xot. Jest sadystycznym i bezwzględnym ch**em o czarnym poczuciu humoru. To najlepszy przyjaciel Urulga. Jako broni używa buzdyganu i długiego noża jako broni zapasowej, umie walczyć nimi jak profesjonalista. Nosi zbroję łuskową i jakieś szmaty.
Majątek + nieruchomości: Calutkie 200 sztuk złota.
Historia: Urulg był wojownikiem księstwa orków ale w pewnym momencie swojego życia został schwytany i sprzedany jako niewolnik. Z początku pracował w kopalni miedzi ale po 2 latach kupił go pewien bogaty kupiec i właściciel karawany który chciał go wykorzystać jako tragarza. Wtedy Urulg poznał Xota i Bordroda. A dokładniej gdy stanął w obronie Xota kiedy jeden ze strażników się nad nim znęcał i bił go. Wtedy też zostali najlepszymi Przyjaciułmi. Zafascynowany historiami Bordroda o Hordzie, Urulg zapragnął się do nich przyłączyć, ale najpierw musiał uciec. Ale to było dziecinnie łatwe. Albowiem Xot i Bordrod obmyślili genialny plan który przebiegł mniej więcej tak: W trakcie podróży Xot udał że się potkną, co odciągnęło uwagę kilku strażników i ich szefa. Wtedy też Bordrod ukradł klucze do kajdan Urulga i uwolnił go. Orkolog chwycił jednego ze strażników którzy dokuczali jego przyjacielowi i wykorzystał go jako broń. Tłukł nim o innych strażników i zabił bądź zranił większość w tym właściciela karawany, reszta oprawców uciekła. Wtedy Gnol dokonał zemsty na strażniku który go pobił. Oskalpował go i przywłaszczył sobie jego buzdygan. Kiedy wszyscy się oswobodzili to złupili karawanę i ruszyli do przełęczy martwego Orka. Gdy kompania ta po licznych walkach z łowcami nagród dotarła do przełęczy o mało się nie rozpadła przez to że Urulg prawie zdeptał Bordroda a Xot dowiedział się że ma syna. Każdy z nich chciał iść w swoją stronę jednak cudem się pogodzili i dołączyli do hordy.
Umiejętności: Walka ciężką bronią obuchową i obuchowo‐sieczną. Jest wyjątkowo silny i wytrzymały.
Wady: Nie jest zbyt szybki ani zręczny, tym bardziej zwinny. Nie umie używać broni dystansowej jak łuki i kusze. Nie umie pływać. Ma klaustrofobię.
Specyfikacje: Klaustrofobia
Zawód: Wojownik Hordy
Ekwipunek: Ubranie, coś w rodzaju dwuręcznego topora w rozmiarze dla Orkologa, przyczepiony do pasa 2 metrowy łańcuch zakończony żelazną kulą z kolcami, bukłak z wodą, zapas suszonego mięsa na 2 dni, sakwa na złoi inne drobiazgi
Wygląd:
Ubranie: wyżej -
Naczelny
Imię: Helder
Nazwisko: (brak)
Rasa: Człowiek
Pseudonim: (brak)
Charakter: W grze.
Wiek: 36 lat
Towarzysz: (brak)
Majątek + nieruchomości: Posiadam 450 sztuk złota i chyba ruiny miasteczka położonego na północ od Ur, w których urzęduję ‐ mimo że formalnie nie należą do mnie.
Historia: Urodziłem się w Ur w Slavonii. Ojciec był w armii jako konny łucznik, matka zajmowała się sześciorgiem dzieci (w tym mną). Miałem dwóch braci i cztery siostry. Niestety, gdy miałem 3 lata moja rodzina została zdziesiątkowana przez burzę piaskową. Krótko później mój ojciec zginął w boju podczas starcia z koczowniczymi Bandytami. Jedynie ja się ostałem, ponieważ instynktownie w tym czasie uciekłem do piwnicy. Po osobistej tragedii, z tego co się później dowiedziałem, zjawili się też źli ludzie z dalszej rodziny którzy przejęli za pomocą jakichś machlojek skromny majątek moich rodziców. Wyrzucono mnie na bruk a przygarnął mnie do swojej rodziny pewien wdowiec ‐ handlarz z bazaru. Nie miał dzieci, ale mną się nawet opiekował. Niestety, zmarł gdy miałem trzynaście lat, a jako że chyba nie miał żadnej dalszej rodziny to przejąłem jego skromny bazar i chatę położoną nieopodal. Sprzedałem ją jednak później za kilka ksiąg traktujących o Magii Umysłu. Mimo że prawie dorwała mnie śmierć głodowa po przeczytaniu tych książek z wiedzą dołączyłem do Gildii Magów, do której mnie co prawda w sposób bardzo naciągany, ale przyjęto. Dostałem szatę magiczną, jedzenie, picie i stałe lokum. Po kilkunastu latach studiowania tam Magii Umysłu wyszedłem tam z dość niezłym majątkiem. Proponowano mi zakupy niezłych domów w Ur, ale ja wybrałem ruiny jednego miasteczka położonego daleko na północ od Ur zdziesiątkowanego jakieś kilkadziesiąt lat temu przez suszę i zamieszkałem w jednej z tamtejszych chat która się ostała, ale opuszczonej. Wyzwaniem było same dotarcie tam, lecz na szczęście nie natrafiłem na żadnych Bandytów. Tu całkowicie mogę zająć się swoimi badaniami. Nie mam dachu nad głową, ale kto by narzekał, jak ma się wiedzę, co? Jestem chyba jedynym mieszkańcem tych ruin. Sądzę, że ojczym byłby dumny. I ojciec. I matka. I rodzeństwo
Umiejętności: *Znam Magię Umysłu w stopniu mistrzowskim i Magię Iluzji w stopniu podstawowym. Jestem silny fizycznie. *
Wady: Słabo walczę bronią białą, łukiem oraz kuszą. Jestem mało zwinny i raczej wolny.
Specyfikacje: (brak)
Zawód: (brak)
Ekwipunek: Woda pitna, jedzenie trzyma przy sobie. Reszta rzeczy leży w kawałku ruin które zwykł nazywać swym domem.
Wygląd:
Ubranie: Takie jak na obrazku. Znalezione gdzieś w ruinach, należące wcześniej prawdopodobnie do jakiegoś bogatszego obywatela Slavonii. Strój wygląda na pochodzący z Verden. -