Moskwa
-
Twój okrzyk przywołał zaledwie jednego, śmiertelnie przerażonego, żołnierza, pozostali ani myśleli opuszczać bezpiecznych, w ich mniemaniu, kryjówek lub byli zbyt daleko, aby usłyszeć Twoje wołanie.
-
A więc tyle zostało mu z oddziału - lepsze to niż nic, choć nie stawiało go to w dobrej sytuacji.
– Żołnierzu, wracamy na “nasze” piętro. Ubezpieczamy się nawzajem po drodze. Zbieramy porzuconą amunicję. Wychodzimy z tego przy życiu. Zrozumiano? – Wydał twardo komendę i spojrzał na żołnierza surowym wzrokiem, jednak wciąż monitorując okolicę z sufitem włącznie. -
Gołym okiem mogłeś poznać, że cały był zlany potem, serce waliło mu jak młot hutniczy, a do tego po tym wszystkim będzie pewnie musiał zmienić spodnie… Mimo to chciał przeżyć, dlatego pokiwał głową i zaczął zbierać ekwipunek poległych, zgodnie z rozkazem.
-
A Potomkin w każdym momencie go osłaniał. Jakoś tak postanowił sobie w duchu zapewnić mu przeżycie. Gdy już zobaczył, że poborowy pozbierał wystarczająco, powiedział:
– Starczy, idziemy na górę. Oczy dookoła głowy. – Po czym udał się wraz z poborwym na klatkę schodową. -
Tym razem odbyło się bez jakichkolwiek napadów Zombie czy ataków paniki, więc wróciliście do tego, co zostało z Twojego oddziału. A właściwie to już chyba nie Twojego, bo pośród żołnierzy zauważyłeś też oficera, który chyba doszedł do siebie, więc automatycznie powinien znów objąć dowództwo.
-
Oczywiście Potomkin nie miał problemu z “utratą” władzy, której nigdy formalnie nie zyskał. Gorzej, by oficerek nie miał problemu z tym, że wydał tu kilka rozkazów. Poprzestał na trzymaniu oka na ostatnim żołnierzu “swojego” oddziału i oczekiwaniu na rozkazy.
-
Nie różniły się zbytnio od tego, na co sam wpadłeś swoim zakutym łbem, czyli szybkiej ucieczki na najwyższe piętra, bo już nawet tutaj słyszeliście ryki Zombie, które powoli i mozolnie, ale konsekwentnie, brnęły po schodach i klatkach schodowych na górę.
-
O ile nie dostaną żadnego wsparcia z zewnątrz to może tutaj okazać się potrzebne wykorzystanie Wariantu Potomkinowego - Zniszczenie wszelkich dróg, którymi większość nieumarłych mogłaby dostać się na górę. Na razie jednak nie wyrywał się z propozycjami i leciał do góry, co rusz obserwując sufit i trzymając oko na poborowym.
-
Wszystko było w jak najlepszym porządku, dowódca zaś, okazało się, że jest najwyżej postawionym oficerem pośród zebranych, inni uciekli, gdy była okazja, lub zginęli, kazał umocnić dwa ostatnie piętra i dach budynku, gdzie mieliście wyczekiwać bratniej odsieczy od towarzyszy z Armii Czerwonej.
-
Tia… Najlepszym umocnieniem będzie zaopatrzenie zakutego łba w amunicję do jego wielkokalibrowej bestii, więc też za nią się rozejrzał.
-
Tutaj ocalało się kilka zielonych skrzynek, a w nich amunicja do używanej przez Was broni palnej wszelkich typów, poskładana może niezbyt dokładnie i miejscami przemieszana, ale grunt, że była.
-
Wybornie. Wziął taśmę i zaczął ładować amunicję do karabinu, wiedząc, że zbyt długo jego broń nie miała czym strzelać.
-
Po chwili Twoje automatyczne narzędzie szatana było gotowe do ścinania kolejnych fal Nieumarłych niczym dojrzałych kłosów zboża za pomocą kosy.
-
// Wiedziałem, że gdzieś tam siedzi w tobie poeta. //
Delikatnie przejechał dłonią po pokrywie zamka, jeszcze raz upewniając się czy prawidłowo załadował amunicję. Nie pamiętał ostatniego razu, gdy popełnił przy tym jakikolwiek błąd, ale od pierwszych lat służby ten nawyk w nim pozostawał. Udał się na pozycję defensywy i rozstawił WKM, opierając go na stabilnej podstawie. Cokolwiek przyjdzie z tej strony, swoje pierwsze spotkanie będzie miało z Potomkinem.
-
//A chcesz usłyszeć fraszkę?//
Inni żołnierze skwapliwie oddali Ci możliwość nawiązania pierwszego kontaktu, choć na ten się nie zapowiadało. Choć słyszałeś warczenie Zombie i ich miarowe kroki na schodach, te wciąż nie pojawiały się w zasięgu Twojego wzorku. -
// Kuba, Kuba, ty poeto. Oczywiście, że chcę. //
Niepokoiło go to - Nie wierzył w to, żeby zdechlaki miały na tyle oleju w głowie by zwalniać. One parły naprzód, właziły gdzie tylko się da, kierowane wyłącznie rządzą ludzkiego mięsa. Dlatego zakuty łeb wcześnie położył palec na języku spustowym. Nie miał pozwolić na to, by jakakolwiek zgniła gęba dopadła go jako nieprzygotowanego do odstrzelenia jej twarzyczki.
-
//Skoczek, Skoczek, Ty chuju.//
Jeśli będą utrzymywać to tempo, to prędzej będziesz się musiał do nich pofatygować, nim oni przyjdą do Ciebie. Ale chyba tylko Tobie to przeszkadzało, reszta przyjęła tę chwilę wytchnienia z wyraźną ulgą, poświęcając czas na sprawdzenie broni i ekwipunku, zapalenie papierosa, pociągnięcie łyka czy dwóch gorzałki z podręcznej manierki czy zjedzenie jakiejś przekąski, wielu dzieliło się też ze sobą wrażeniami po bitwie, która przecież nie dobiegła jeszcze końca. -
// Czyli jednak twoje profilowe z FB nie jest przypadek.
Prawdą jest to, że do końca bitwy była jeszcze daleka droga, a to, że żołnierze już dyskutują na jej temat, Potomkin uważał za zły omen. Jednak co na to może poradzić on sam? Nic, więc poddał się temu. Sam napił się wody, a później rozejrzał za “jego” towarzyszem z oddziału.
-
Siedział sam, wpatrując się przez pozbawione szyby okno w panoramę miasta. Nie ma co mu się dziwić, na każdym poborowym pierwsza bitwa robiła wrażenie, zwłaszcza gdy widział na własne oczy śmierć kolegów z oddziału, zwłaszcza tak brutalną, i towarzyszące temu ataki paniki, przez które pewnie pozostali już dostali się w łapy Zombie lub tylko na to czekają. Mógł też zastanawiać się, dlaczego akurat on przeżył. Dlaczego akurat on postanowił wtedy opuścić kryjówkę na Twój rozkaz i wrócić tutaj, a nie zostać tam i zginąć.
-
Potomkin wstał i usiadł koło niego. Nie mówił nic. Na razie. Może teraz lepiej będzie młodemu sam na sam z myślami, ale później porozmawia o tym.