Twierdza Fogena
-
Maszerowaliście z portu na południu na północ udeptaną ścieżką, mijając po drodze jakąś wioskę, choć jej pogrążeni w pracy i codziennej rutynie mieszkańcy Was nie zauważyli. W przeciwieństwie do nich, wartownicy w twierdzy dostrzegli Was już z daleka, ale jedynie otworzyli Wam bramy, o nic nie pytali, najwidoczniej uprzedzono ich o Waszym przybyciu, a każdemu ze zwykłych żołnierzy królestwa zrobiło się raźniej, gdy zobaczyli po swojej stronie słynnych Paladynów Złotej Pięści.
-
Kroczył dalej za swoim przywódcą. Podobała mu się nawet ta okolica. Olsza z pewnością upodoba sobie mury, a Klon… no cóż, z nim może być różnie, ale i tak się sprawdzi w tych warunkach. Przecież każdy mówił, że się sprawdza wszędzie. Sam natomiast liczył, że jak zrobi się ostro, to mu przypadnie ochrona bramy.
-
W środku zastaliście dość skromny garnizon, doliczyliście się niespełna sześćdziesięciu ludzi, wystarczająco, jak na lokalne standardy, ale gdyby doszło do jakiejś potężniejszej inwazji, cała załoga zostałaby zmieciona z powierzchni ziemi w ciągu kilku chwil. Dobrze, że raczej do tego nie dojdzie, żeby tu wylądować, Demony i ich sługi musiałyby najpierw zniszczyć flotę obronną królestwa, co jest raczej niemożliwe.
Królestwo w tych ciężkich czasach oferowało broń i służbę każdemu, kto spełniał niezbyt wygórowane warunki, na co nieprzychylnie patrzyli tacy elitarni wojownicy jak Wy. No, nie wszyscy i nie zawsze, choćby teraz, gdy Olcha zatrzymał wzrok na dłużej na kilku przechodzących obok Was kobietach, sądząc po wyposażeniu, zapewne łuczniczkach. Po chwili rozległ się głuchy odgłos metalu uderzanego o metal, gdy dowódca zdzielił w hełm młodego żołnierza.
- Przyzwoitości. - mruknął Dąb.
- Spokojnie, dowódco. - odparł niechętnie młody. - To tylko kontrola żołnierzy.
- Nie kontrolujcie ich zbyt dokładnie… Zaczekajcie tu na mnie, idę porozmawiać z dowódcą garnizonu. - powiedział, a jak powiedział, tak zrobił i po chwili zniknął w jednym z budynków twierdzy. -
Skorzystał z okazji i oparł się o ścianę, przy okazji sprawdzając stan swojego wyposażenia. Przygotowanym trzeba było być zawsze, a w razie nudy ćwiczyłby z tutejszymi żołnierzami, lub ścinałby drzewa toporem. To nawet dobry trening mięśni, chociaż Dąb często powtarzał, że trening psychiczny jest ważny, a nawet ważniejszy od treningu fizycznego. Zwłaszcza, kiedy walczyło się już tak długo, chociaż Brzoza nie był skłonny przyznać mu w tym racji.
-
Wszystko gotowe do ewentualnego użycia, lśniące i zadbane, nawet pomimo ciągłego kontaktu z solą i morską wodą. Żołnierze i inni ludzie przybywający w fortecy udawali, że wciąż zajmują się ćwiczeniami, musztrą, obserwowaniem okolicy czy innymi obowiązkami, ale wszyscy przyglądali się Wam z ciekawością, większość pewnie kojarzyła Paladynów tylko z opowieści tych, którzy wybrali się kiedyś na kontynent, a inni zapewne nie znali Was wcale.
-
To i lepiej, nie stworzą się fałszywe przesłanki w stylu “pewnego bezpieczeństwa”, czy “wielkich obrońców”. Im mniej ich znali na prawdę, tym mniejsze mieli oczekiwania. I dzięki temu radość w przypadku sukcesów byłaby większa, a smutek w razie porażki mniejszy. Spojrzenia jak na razie były im przychylne, czy pojawiły się też te wrogie?
-
Ciężko byłoby wrogo patrzeć na kogoś, kto przyszedł im z pomocą. Przynajmniej teraz.
-
Przynajmniej tyle dobrego. Pozostało mu czekać na dowódcę.
-
- Kim jesteście? - zagadnął Cię jeden z żołnierzy, na oko dwudziestoletni młodzian, żujący korzenie jakiejś rośliny, który jako pierwszy wyłamał się z szeregu ciekawskich, aby zadać to pytanie, zapewne pierwsze z wielu, które nurtowało większość zgromadzonych.
-
- Paladynami - odpowiedział, całkiem szczerze, żołnierzowi.
-
Pokiwał głową, ale widać, że liczył na więcej, bo kompletnie nic mu to nie mówiło.
-
I nie musiało, zaprezentuje się w boju, jeżeli do tego dojdzie. Lub podczas treningu, co jest bardziej prawdopodobne.
-
Widząc, że jesteś równie błyszczący, co małomówny, żołnierz zrezygnował i odszedł. W ten sposób przyjaciół sobie raczej nie zrobicie.
-
Zobaczą to w boju, zresztą nie wiadomo, czy nie zostaną przeniesieni na kontynent. W razie czego to zacznie zdobywać znajomości po drugim tygodniu. Jak na razie jednak pozostało mu czekać na swojego dowódcę.
-
Ten przybył po dodatkowych kilku minutach czekania.
- Przydzielą nam kwatery. Resztę dnia możecie odpoczywać, zwiedzać wyspę albo rozglądać się po twierdzy. Naszą misję zaczniemy naprawdę od jutra. -
Pokiwał głową, zgadzając się na to, po czym czekał, aż inni wprowadzą to w życie. Uznał, że zwiedzi wyspę, w końcu nie była duża.
-
Wasza kwatera znajdowała się na uboczu, ale przylegała do baraków zwykłych żołnierzy. Jednak gołym okiem było widać, że to dobudówka, powstała może wtedy, gdy dowódca twierdzy dowiedział się o Waszym przybyciu. Na przesadne luksusy nie było jednak co liczyć, było tu jedynie sześć łóżek w jednym pomieszczeniu oraz osobny pokój ze stołem, krzesłami i tym podobnym umeblowaniem, w sam raz na omawianie jakichś kwestii, grę w karty czy po prostu odpoczynek bez wychodzenia na zewnątrz.
-
Sześć łóżek to i tak nadmiar, jednakże sama kwatera mu pasowała. Wiedząc już, gdzie będzie spał i spędzał czas ze swoimi braćmi w boju, ruszył na plac ćwiczeniowy. Może uda się poćwiczyć z jakimś szermierzem tutaj, dzięki czemu zorientuje się, jak sobie poradziliby w boju.
-
Miałeś szczęście, bo kilkunastu rekrutów ćwiczyło właśnie grupowe posługiwanie się ćwiczebną bronią z drewna. Szło im całkiem nieźle, choć wątpiłeś, że mieliby jakiekolwiek szanse z Tobą czy jakimkolwiek innym Paladynem, nawet gdyby rzucili się wszyscy razem. Ale dawali z siebie wszystko, a drący mordę oficer usiłował wycisnąć z nich jeszcze więcej.
-
Obserwował ich przez chwilę. Żeby odbyć swój trening na zadowalającym poziomie, musiałby ich pokonać, a przecież rannych nie wystawią do walki. Trochę słabo.