Dolina Czarnej Wody
-
Wrócić nim ktoś się zorientuje o tej eskapadzie? Albo spróbować dowiedzieć się czegoś o samej rękawicy i potworze?
-
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
W sumie dobry pomysł z tym powrotem, także nakazał Trihedowi powrót do swoich zajęć, a Zielony sam wrócił do obozu. -
Strażnicy wiedzieli, że jesteś Magiem, dla nich równie dobrze mogłeś pójść w las, żeby się odlać, jak i medytować w celu przywrócenia sobie magicznej energii, nie zadawali więc zbędnych pytań i wpuścili Cię do środka.
-
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
Pozostało mu wrócić do obowiązków, które z punktu widzenia dnia skupiały się raczej na tym, że miał się udać na spoczynek. -
Zasnąłeś bez trudu, dzień był w końcu męczący. Obudzono Cię o świecie, tak jak wszystkich w obozie i promieniu przynajmniej kilometra lub więcej, gdy odegrano pobudkę na rogach.
-
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
Pora wykonać więc formalności i wrócić do pracy. -
Poranna toaleta nie była problemem, dostęp do tak wielkiej rzeki pozwolił Ci zaznać prawdziwej kąpieli od bardzo dawna. Później przyszła pora na śniadanie, tu już rewelacji nie było, jedynie pieczywo, mięso, nabiał i warzywa. Jeśli chodzi o pracę, to w rannych mogłeś dosłownie wybierać i przebierać, było ich zbyt wielu, aby wszyscy obecni tu medycy, cyrulicy i Magowie udzielili im pomocy.
-
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
Skierował się do najbliższego rannego i rozpoczął jego leczenie. Może uda mu się przed obiadem wyleczyć z trzydziestu. -
Wyleczyłeś o wiele więcej, szło to szybko i nadszarpywało znacząco Twojej magicznej energii, większość ran była niewielka i łatwa do wyleczenia, zwłaszcza u chłopów i innych uciekinierów, które były związane z szaleńczym tempem ucieczki przed armią Nordów. Wyczekując, że to już pora obiadowa, akurat zrobiłeś sobie przerwę, gdy do tej części obozu, gdzie medycy i Magowie udzielali pomocy rannym, wkroczył jeden z żołnierzy Argentu.
- Ty. - powiedział, dla pewności celując w Ciebie palcem. Nie był to ton oskarżycielski, bardziej rozkaz. Padło na Ciebie zapewne tylko dlatego, że byłeś pierwszym, który rzucił mu się w oczy. - Za mną. -
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
Wstał więc i ruszył za nim.
- Można się zapytać, gdzie jestem potrzebny, panie? -
- Wysłaliśmy zwiadowców na drugi brzeg rzeki, żeby ustalić, jak blisko są Nordowie. Do tej pory wrócił jeden i ledwo żyje. Tutaj nie potrzeba medyka czy nawet Maga, ale cudu, żeby go uzdrowić. Dlatego oczekuję od Ciebie jedynie tego, że połatasz go na tyle, aby opowiedział o tym, co widział, nim skona.
-
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
- Postaram się zrobić co w mojej mocy - odpowiedział. -
Pokiwał głową i prowadził Cię dalej w milczeniu. Na miejscu zastałeś kilku żołnierzy tłoczących się wokół rannego. Był młodym i zdrowym mężczyzną, ale jego wigor nie mógł wiele zdziałać, gdy miał tak paskudne rany: W prawej łydce tkwiła ułamana strzała, prawy bark był strzaskany, a na głowie znajdowała się rana wciąż brocząca krwią. Ponadto miał gorączkę i zaczynał majaczyć, co nie pomoże w wyciągnięciu z niego jakichkolwiek informacji.
-
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
Bez komentowania jego stanu zajął miejsce obok rannego. I do niego też się zwrócił.
- Witaj, jestem tutaj po to, by ci pomóc. - Po tych słowach zabrał się do jego leczenia, a właściwie do podtrzymywania jego życia, jak to określił strażnik. -
Nie rozumiał Twoich słów, a jedynie wciąż jęczał o tym, jak bardzo bolą go rany, oraz wzywał po imieniu jakąś kobietę, być może żonę lub matkę. Rany łydki i barku, choć groźne i być może nawet śmiertelne, nie interesowały Cię w tym momencie. Powinieneś skupić się na uleczeniu obrażeń głowy, które zabiją go najszybciej, a jeśli nie, to uniemożliwią złożenie tak ważnego raportu.
-
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
I na tych też się skupił, starając się jak najszybciej je naprawić, zanim na dobre go uśmiercą. -
Udało Ci się jakoś ustabilizować jego stan i nieco przedłużyć egzystencję, ale wciąż był otępiały z bólu i rozgorączkowany, nie masz co liczyć, że w tym stanie powie coś bardziej składnego, niż wyjęczał do tej pory.
-
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
Postarał się więc w jakiś sposób, związany z magią, obniżyć mu po pierwsze gorączkę, a następnie ulżyć w bólu. Byleby mówił trochę jaśniej. -
Udało Ci się, a na miejsce przyprowadzono od razu kilku wyższych rangą oficerów, najwidoczniej obawiając się, że zwiadowca zginie, nim zdążylibyście przenieść go do nich lub sam proces przypłaci życiem.
- Ilu ich było? - zapytał jeden z nich, delikatnie chwytając zwiadowcę za ramię. - Co widziałeś?
- A ile jest źdźbeł trawy na łące? - odparł tamten, ciężko dźwigając się na łokciach, aby usiąść. - Setki, jeśli nie tysiące, a jeden ich wojownik równa się pięciu naszym. Wojownicy z mieczami, toporami, włóczniami i młotami, oszczepnicy, topornicy, łucznicy, mieli nawet własnych jeźdźców… Zabrali ze sobą kapłanów swojego plugawego kultu boga wojny i dzikich wojowników, walczących jedynie w przepaskach biodrowych i narzuconych na siebie skórach wilków czy niedźwiedzi, a nawet nago, z dwoma toporami lub jednym toporem czy mieczem dwuręcznym… Krwiożercza horda, spragniona łupów, niewolników, bitewnej chwały i naszej krwi. Ale najgorsi byli ci, którzy prowadzili armię. Nie byli zwykłymi barbarzyńcami, odziani od stóp do głów w czarne zbroje i hełmy, ozdobione rogami i kolcami, czaszkami, uszami, palcami i gałkami ocznymi pomordowanych wrogów… A na ich czele szedł wielki wojownik, z dwuręcznym mieczem i futrem białego niedźwiedzia na czarnej zbroi…
Twoje działania przyniosły efekt, powiedział o wiele więcej, niż moglibyście się spodziewać, ale w końcu wyzionął ducha. Zwłaszcza, gdy zaczął mówić coś o tym wojowniku idącym na czele armii Nordów jego głos stawał się cichszy, a oddech cięższy i bardziej urywany… -
Oktawiusz “Zielony” Fliopottevium
Nie mógł utrzymać go ciągle, taka była smutna prawda. Odetchnął ciężko, po tym zwrócił się w stronę jednego z oficerów.
- Czy mam pomóc w pochówku, panie?