Moskwa
-
Tobie nic nie odświeżyła, po przełknięciu łyku płynu sytuacja wciąż wydawała Ci się równie dziwna, patowa i raczej beznadziejna, jak wcześniej.
-
Beznadziejna? Fakt, perspektywa zostania karmą dla zombie nie była najatrakcyjniejsza, ale także nie była nieuchronna. W końcu mogli się tutaj bronić przez długi, długi czas… Mieli dla siebie całe piętro i sporo zapasów. Ile dni w zupełnej samotności, na powierzchni wzburzonego oceanu, przetrwała załoga dryfującej barki T-36? Czterdzieści dziewięć. Jedli gumę, skórzane paski zegarków, ale się nie poddali. I tak samo będzie tu.
-
//Skąd wiesz, że macie jakiekolwiek zapasy?//
-
//Manierka z wodą to jest sporo zapasów. //
-
//Powiedzmy.//
Czas mijał, a Zombie nie atakowały, co najmniej pojedyncze sztuki, które normalnie było łatwo odstrzelić, teraz to było wręcz za proste, gdy przewracały się o resztki swoich pomordowanych kompanów. W końcu nadeszła noc, a dowodzący Wami oficer nakazał znaleźć miejsce na spoczynek i wystawić warty. -
Potomkin postanowił wykorzystać tę okazję do zyskania dwóch, może trzech godzin snu. Pamiętał, gdy w Afganistanie musiał odpierać Afganów przez bite dwie doby i nie mógł zmrużyć oka. Wtedy to nie było problemem. Teraz jednak się zestarzał, zgrzybiał i o ile mógł stać na warcie i bezcelowo gapić się na klatkę schodową, to byłby to jedynie bezsensowne gwiazdorzenie. O wiele rozsądniej było położyć się i złapać nieco odpoczynku, by później być w lepszej kondycji. Przed tym starannie wyczyścił karabin, ścierając każdy pyłek kurzu. Rozebrał go i naoliwił wszystkie części. Dopiero po tym zabezpieczył ukochaną broń, usunął taśmę amunicyjną z zamka i zaległ na ziemi, przyciągając ją do piersi.
-
W tej dziwnej pozycji, tuląc do siebie karabin jak ukochaną kobietę, zasnąłeś i przespałeś, o dziwo, całą noc, obudzono Cię dopiero o świcie, gdy wszyscy stawali już na nogi.
-
Zestarzał się, ot co, to i spał jak starzec. Również podniósł się z ziemii i zaczął dzień od wyczyszczenia karabinu. Po tym rozejrzał się - czy dowódcy rozstawili jakąś kuchnię polową czy jedzenie pozostawało w zakresie żołnierzy?
-
Na pewno by rozstawili, gdybyście mieli jakąśkolwiek. Nie mieliście nic poza ekwipunkiem indywidualnym, niektórzy żołnierze, ściągnięciu tu zapewne w pośpiechu, nie mieli nawet jedzenia, wody czy przepisowej dawki spirytusu, wręczanego takim jak Wy straceńcom. Bieda z nędzą, co tu dużo mówić? Dobrze, że do tego przywykłeś.
-
Да, bieda z nędzą. Kiedyś będzie lepiej. Musi być. Wyciągnął resztki swoich zapasów i na oko podzielił je na mniejsze cząstki. Jeżeli impas będzie się przedłużał, to podzieli je na jeszcze mniejsze części. Trzeba zacisnąć pasa. Zagryzł poranek tak okrojonymi kąskami.
-
Nie zjadłeś wiele, ledwie kilka takich małych porcji, gdy jeden z żołnierzy trącił Cię butem.
- Wstawaj, konserwo. Dowódca kazał nam iść na dół, żeby sprawdzić, co się tam dzieje. -
— Tajest. — Mruknął w odpowiedzi Potomkin i zerwał się na równe nogi, chodź nie z takim wigorem i sprężystością jak kiedyś. Załadował taśmę nabojową do zamka CKMu i zaciągnął dźwignię. Gotowy do walki, podążył za żołnierzem na domniemane miejsce zbiórki.
-
Zbiórki nie było, nikt o niej nie mówił. Była mowa tylko o tym, że masz iść na dół i sprawdzić, co dzieje się na dole. Jak zauważyłeś, wraz z Tobą kierowało się tam też czterech innych ludzi, z czego dwaj pierwsi ruszyli już naprzód.
-
On ruszył za nimi, dźwigając w dłoniach karabin. Jego broń była zbyt wielka i nieporęczna na szybkie reakcje, więc o wiele lepiej sprawdzi się ubezpieczając żołnierzy z tyłu, gdzie Potomkin, stojący wyżej na schodach, będzie miał dogodną pozycję do ostrzału. Czas sprawdzić ile nieumarłego cholerstwa jeszcze tam siedzi.
-
//Dwaj poszli przodem, zostało jeszcze dwóch. Idziesz kompletnie na końcu czy w środku, mając tych dwóch za sobą?//
-
// Na końcu, zaraz za tą dwójką. //
-
Klatka schodowa była czysta, a przynajmniej w przenośni. W rzeczywistości niesamowicie cuchnęło tam zabitymi Zombie, które miały tę ciekawą właściwość, że śmierdziały po swojej ostatecznej śmierci bardziej, niż jeszcze za pozorów życia. Po przejściu kilkudziesięciu stopni idący na przedzie żołnierz został nagle zaatakowany. Jak się okazało, pośród trupów, leżał też jeszcze jeden, ze strzaskanymi ogniem nogami i miednicą, jednak wciąż funkcjonował i zrobił to, co chciał zrobić, wspinając się na górę: Zatopił kły w łydce żołnierza, niechronionej żadnym pancerzem, jedynie cienkimi materiałowymi spodniami. Ten krzyknął z bólu i przerażenia, a potem kolbą swojego karabinu rozbił nadgniłą czaszkę trupa.
-
Potomkin westchnął widząc to. Według niego była to jedna z najgorszych śmierci, bo co zostawało po zainfekowaniu? Przemiana w Nieumarłego bądź kulka od własnych towarzyszy. Zła śmierć, nie warta tych kilkudziesięciu lat życia. Powoli przesunął lufę CKMa na ugryzionego żołnierza. Oczywiście liczył, że pozostali zrobią co trzeba za niego. Jego naboje były o wiele droższe od ich. Na razie wstrzymał palec przed naciśnięciem spustu.
-
Większość ludzi w takich sytuacjach reaguje zwykle tak, że pozwala się zabić lub ginie z własnej ręki, ale nie on. Może wierzył, że przeżyje, że szczepionka na ZX-521 go uchroni, że wystarczy amputować kończynę i wstawić protezę… Gdy tylko zauważył, że mierzysz do niego ze swojej broni, również wycelował w Ciebie swój automat.
- Tylko spróbuj, to zabiorę Cię ze sobą, zasrana konserwo. -
Potomkin nie odpowiedział mu w żaden sposób, ani słowem ani ogniem, jednak dalej celował wprost w sam środek jego klatki piersiowej. Gdy wirus zacznie robić swoją robotę w organizmie faceta, ten pewnie postrada zmysły i nie będzie nawet potrafił utrzymać karabinu w dłoniach, a wtedy zasrana konserwa będzie mogła odstrzelić go bez trudu. Problemem była ta chwila, w której zarażony zdaje sobie sprawę z nieuchronności, a wciąż czuje, wie i kontroluje. Tej chwili Potomkin się bał. Nie zdejmował mężczyzny z muszki, czekając na fałszywy ruch z jego strony.