Moskwa
-
//Dwaj poszli przodem, zostało jeszcze dwóch. Idziesz kompletnie na końcu czy w środku, mając tych dwóch za sobą?//
-
// Na końcu, zaraz za tą dwójką. //
-
Klatka schodowa była czysta, a przynajmniej w przenośni. W rzeczywistości niesamowicie cuchnęło tam zabitymi Zombie, które miały tę ciekawą właściwość, że śmierdziały po swojej ostatecznej śmierci bardziej, niż jeszcze za pozorów życia. Po przejściu kilkudziesięciu stopni idący na przedzie żołnierz został nagle zaatakowany. Jak się okazało, pośród trupów, leżał też jeszcze jeden, ze strzaskanymi ogniem nogami i miednicą, jednak wciąż funkcjonował i zrobił to, co chciał zrobić, wspinając się na górę: Zatopił kły w łydce żołnierza, niechronionej żadnym pancerzem, jedynie cienkimi materiałowymi spodniami. Ten krzyknął z bólu i przerażenia, a potem kolbą swojego karabinu rozbił nadgniłą czaszkę trupa.
-
Potomkin westchnął widząc to. Według niego była to jedna z najgorszych śmierci, bo co zostawało po zainfekowaniu? Przemiana w Nieumarłego bądź kulka od własnych towarzyszy. Zła śmierć, nie warta tych kilkudziesięciu lat życia. Powoli przesunął lufę CKMa na ugryzionego żołnierza. Oczywiście liczył, że pozostali zrobią co trzeba za niego. Jego naboje były o wiele droższe od ich. Na razie wstrzymał palec przed naciśnięciem spustu.
-
Większość ludzi w takich sytuacjach reaguje zwykle tak, że pozwala się zabić lub ginie z własnej ręki, ale nie on. Może wierzył, że przeżyje, że szczepionka na ZX-521 go uchroni, że wystarczy amputować kończynę i wstawić protezę… Gdy tylko zauważył, że mierzysz do niego ze swojej broni, również wycelował w Ciebie swój automat.
- Tylko spróbuj, to zabiorę Cię ze sobą, zasrana konserwo. -
Potomkin nie odpowiedział mu w żaden sposób, ani słowem ani ogniem, jednak dalej celował wprost w sam środek jego klatki piersiowej. Gdy wirus zacznie robić swoją robotę w organizmie faceta, ten pewnie postrada zmysły i nie będzie nawet potrafił utrzymać karabinu w dłoniach, a wtedy zasrana konserwa będzie mogła odstrzelić go bez trudu. Problemem była ta chwila, w której zarażony zdaje sobie sprawę z nieuchronności, a wciąż czuje, wie i kontroluje. Tej chwili Potomkin się bał. Nie zdejmował mężczyzny z muszki, czekając na fałszywy ruch z jego strony.
-
Wymianę spojrzeń i, ewentualnie, w najgorszym wypadku, ognia przerwały ryki dobiegające z dołu: Po schodach wspinały się kolejne Zombie, a na czoło wysunęło się kilkadziesiąt Biegusów, zaś znane Ci już Skoczki pełzły po górą i ścianami w liczbie kilkunastu. Na ten widok wszyscy trzej żołnierze otworzyli ogień do nadciągającej hordy.
-
Teraz ugryziony zszedł na dalszy plan, co nie zmieniło tego, że Potomkin zerkał na niego kiedy tylko mógł. Zacisnął dłoń na spuście i otworzył zaporowy ogień do Biegusów, zostawiając Skoczki dla jego współtowarzyszy.
-
Był to błąd, Skoczne Skurwysyny były o wiele groźniejsze od nawet najszybszego Zombie, co już doskonale widziałeś. Choć tamci zdołali ubić ponad połowę Skoczów, to reszta zdołała ich dopaść, swymi szponami zmieniając wszystkich w krwawą miazgę. Dwa z nich skoczyły również na Ciebie, przygniatając do schodów i uderzając w pancerz ostrymi odnóżami. Nie przebiły go, ale to kwestia czasu, zwłaszcza gdy na pomoc ściągnie reszta.
-
// Pamiętasz swoje słowa o konserwie, te z Discorda? Ja pamiętam. //
Nie mógł manewrować Liljaną na taki dystans, wypuścił ją z rąk. Zamiast tego wyrwał makarova z kabury i zaczął walić w oblegające go trupy. Strzelał, by odrzucić je od siebie i zapewnić sobie większą odległość od wroga. Jeżeli nieumarłe kurwy nie miały dość naboi, w drugą rękę chwycił nóż i począł nim wywijać.
-
Bez trudu pozbyłeś się obu, jednak za cenę całej amunicji do pistoletu oraz licznych uszkodzeń zbroi. Co prawda nie dały one radę zrobić Ci szczególnej krzywdy, ale teraz nawet zwykły Zombie może wgryźć się w Twoje ciało, korzystając z dziur i luzów pozostałych po ataku Skoczków.
-
Wybornie, połatać takie coś można najwyżej spawarką… Pomyślał mimochodem, łapiąc w pośpiechu CKMa i biegnąc co siłę w nogach w górę klatki schodowej. Jeżeli jego ucieczka szła mu podejrzanie dobrze lub usłyszał raczej niechciane dźwięki trupów w swoim pobliżu, na sekundę przystawał i jeżeli nieumarli byli jeszcze daleko, pruł do nich z wielkokalibrowych. Jeżeli zaś byli zdecydowanie zbyt blisko, rozprawiał się z nimi w inny sposób: chwytał lufę karabinu w dłonie i wywijał nim niczym przerośniętą maczugą, byle trzymać zgnitków na dystans.
-
Z trudem udało Ci się dotrzeć z powrotem do bezpiecznej strefy, przy niemałej pomocy kilku wartowników, których huraganowy ogień zmusił pozostałe przy życiu Zombie do wycofania się bądź wytłukł wszystkich jak leci.
-
Wyczerpany, zaległ na posadzce piętra, ciężko dysząc. Nie te czasy, nie te czasy… Myśl pulsowała mu jednostajnie z uderzeniami serca, które waliło niczym cerkiewny dzwon. Dopiero po chwili głębszych sapnięć wsparł się na Liljanie jakby na lasce i rzucił pół-przytomnym wzrokiem dookoła w poszukiwaniu oficera, który nakazał patrol.
-
Ten stał tuż przy Tobie, miałeś niemalże wrażenie, że był gotów popukać w Twój hełm, aby postawić Cię na nogi, co się jednak nie stało.
- Raport, żołnierzu. - rzucił sucho i bezosobowo, jak na typowego oficera i komisarza przystało. -
— Niższe piętra okupowane przez wroga. Czterech towarzyszy martwych. — Wydusił z siebie, z trudem podnosząc wzrok na oficera.
-
- Jakiego wroga? Konkrety, żołnierzu, nie da się zaplanować obrony czy kontrataku z tak szczątkowymi informacjami.
//Zanim palniesz mu, że chodzi Ci o Zombie, to ja dam znać, że gość o tym wie i chce wiedzieć coś więcej na temat konkretnych rodzajów zdechlaków.// -
— Trzy rodzaje. — Zaczął mówić. — Są tam te skoczne. Szybkie, zręczne, potrafią chodzić po ścianach i suficie. Ich nogi i ręce to brzytwy. Widziałem kilkadziesiąt, mogą być ich setki. Kolejne są te szybkie, szybsze nawet od skocznych. I zwykłe, całe hordy, hordy… nieumarłych. — Odpowiedział, patrząc wprost w oczy oficera przez szparę w przyłbicy. Po tym zwiesił głowę.
-
Twój raport był wartościowy, ale niewiele więcej, bo wątpliwe, żeby podniósł kogokolwiek na duchu, zwłaszcza że liczyli na przerzedzenie się hord, na jakąś odsiecz, a jedyne co nadchodziło, to pozornie nieskończone tabuny Zombie… Jakiekolwiek rozważania przerwało Wam pojawienie się właśnie ich, do których żołnierze natychmiast otworzyli ogień, aby nie pozwolić im dostać się do środka.
-
Potomkin zebrał w sobie siłę i podniósł karabin w dłoniach. Marszując zdecydowanym krokiem, sam ustawił się w pozycji do strzału (o ile mógł) i zaczął walić do nieumarłych. Litości do tych demonów wyzbył się już dawno.