Moskwa
-
Bez trudu pozbyłeś się obu, jednak za cenę całej amunicji do pistoletu oraz licznych uszkodzeń zbroi. Co prawda nie dały one radę zrobić Ci szczególnej krzywdy, ale teraz nawet zwykły Zombie może wgryźć się w Twoje ciało, korzystając z dziur i luzów pozostałych po ataku Skoczków.
-
Wybornie, połatać takie coś można najwyżej spawarką… Pomyślał mimochodem, łapiąc w pośpiechu CKMa i biegnąc co siłę w nogach w górę klatki schodowej. Jeżeli jego ucieczka szła mu podejrzanie dobrze lub usłyszał raczej niechciane dźwięki trupów w swoim pobliżu, na sekundę przystawał i jeżeli nieumarli byli jeszcze daleko, pruł do nich z wielkokalibrowych. Jeżeli zaś byli zdecydowanie zbyt blisko, rozprawiał się z nimi w inny sposób: chwytał lufę karabinu w dłonie i wywijał nim niczym przerośniętą maczugą, byle trzymać zgnitków na dystans.
-
Z trudem udało Ci się dotrzeć z powrotem do bezpiecznej strefy, przy niemałej pomocy kilku wartowników, których huraganowy ogień zmusił pozostałe przy życiu Zombie do wycofania się bądź wytłukł wszystkich jak leci.
-
Wyczerpany, zaległ na posadzce piętra, ciężko dysząc. Nie te czasy, nie te czasy… Myśl pulsowała mu jednostajnie z uderzeniami serca, które waliło niczym cerkiewny dzwon. Dopiero po chwili głębszych sapnięć wsparł się na Liljanie jakby na lasce i rzucił pół-przytomnym wzrokiem dookoła w poszukiwaniu oficera, który nakazał patrol.
-
Ten stał tuż przy Tobie, miałeś niemalże wrażenie, że był gotów popukać w Twój hełm, aby postawić Cię na nogi, co się jednak nie stało.
- Raport, żołnierzu. - rzucił sucho i bezosobowo, jak na typowego oficera i komisarza przystało. -
— Niższe piętra okupowane przez wroga. Czterech towarzyszy martwych. — Wydusił z siebie, z trudem podnosząc wzrok na oficera.
-
- Jakiego wroga? Konkrety, żołnierzu, nie da się zaplanować obrony czy kontrataku z tak szczątkowymi informacjami.
//Zanim palniesz mu, że chodzi Ci o Zombie, to ja dam znać, że gość o tym wie i chce wiedzieć coś więcej na temat konkretnych rodzajów zdechlaków.// -
— Trzy rodzaje. — Zaczął mówić. — Są tam te skoczne. Szybkie, zręczne, potrafią chodzić po ścianach i suficie. Ich nogi i ręce to brzytwy. Widziałem kilkadziesiąt, mogą być ich setki. Kolejne są te szybkie, szybsze nawet od skocznych. I zwykłe, całe hordy, hordy… nieumarłych. — Odpowiedział, patrząc wprost w oczy oficera przez szparę w przyłbicy. Po tym zwiesił głowę.
-
Twój raport był wartościowy, ale niewiele więcej, bo wątpliwe, żeby podniósł kogokolwiek na duchu, zwłaszcza że liczyli na przerzedzenie się hord, na jakąś odsiecz, a jedyne co nadchodziło, to pozornie nieskończone tabuny Zombie… Jakiekolwiek rozważania przerwało Wam pojawienie się właśnie ich, do których żołnierze natychmiast otworzyli ogień, aby nie pozwolić im dostać się do środka.
-
Potomkin zebrał w sobie siłę i podniósł karabin w dłoniach. Marszując zdecydowanym krokiem, sam ustawił się w pozycji do strzału (o ile mógł) i zaczął walić do nieumarłych. Litości do tych demonów wyzbył się już dawno.
-
Mieliście pod dostatkiem amunicji, ale Zombie było więcej, niż mieliście nabojów, wlewały się do pomieszczenia szybciej, niż Wy byliście w stanie je ostrzeliwać. Choć każdy pocisk trafiał w cel, biorąc pod uwagę ilość wrogów na tak małej przestrzeni, to nie każdy zabił potwora na miejscu i od razu, więc widziałeś, jak kolejni żołnierze najbliżej drzwi padają, przytłoczeni ilością atakujących. Zginął pierwszy, drugi, czwarty i siódmy, a gdy Zombie było coraz więcej, usłyszałeś rozkaz Waszego oficera, który kazał Wam porzucić pozycje i wycofać się jeszcze wyżej, gdzie nie było trupów.
-
Potomkin jeszcze przez kilka sekund osłaniał ciężkim ogniem odwrót swoich towarzyszy, po czym sam dźwignął CKMa i zaczął wycofywać się, co chwilę posyłając nieumarłym serie wystrzelone z biodra.
-
Choć powaliłeś wielu zdechlaków, jeszcze więcej nadchodziło, a Tobie kończyła się amunicja. Zdołaliście się jednak wycofać, a choć straty były poważne, to nie mogły obejmować więcej niż jedną czwartą obecnych tam ludzi, głównie rannych, którym nikt nie pomógł, a którzy sami nie mogli uciekać ani się obronić.
-
Nie miał zamiaru zapaścić tych kilku kul, które zostały mu w taśmie. Co to, to nie! Od razu odszukał dogodne miejsce na CKM i oparł palec o spust, gotów wystrzelić jeżeli tylko którykolwiek z nieumarłych zbliży się do jego towarzyszy. Za dużo ich dzisiaj stracił, by pozwolić kolejnym na śmierć.
-
Zabiłeś jeszcze kilka Zombie, a te nagle się zatrzymały, jakby dając Wam i sobie chwilę na oddech.
-
— Stoją. — Mruknął. — Nie podoba mi się to. — Bo rzeczywiście, nieumarli zatrzymujący się bez żadnego, widocznego powodu, byli dla niego bardziej niż podejrzani. Nie miał zamiaru tracić czujności, dlatego, jeżeli jeszcze miał czym, uzupełnił taśmę karabinu i zwilżoną szmatką przetarł lufę, by ją schłodzić.
-
Miałeś amunicji jeszcze na wyprucie taśmy do końca i jakieś marne resztki, które pozwolą może na jakąś intensywną, trwającą około kilka sekund serię. Później pozostanie zabrać się za inną broń czy też znaleźć więcej amunicji, choć wątpliwe, żeby ta była tutaj, jeśli jakąś dysponowaliście, to została wyłącznie na piętrach opanowanych przez zdechlaki.
-
"–Wybornie, po prostu wybornie. – Pomyślał ponuro, upewniając się czy ma pistolet i nóż pod ręką. Postanowił teraz zluzować z strzelaniem CKMem, by zaoszczędzić potężną amunicję na czas ostatecznej potrzeby. Teraz będzie musiał radzić sobie z Makarovem w dłoni. Oparł się o balustradę i spojrzał na gnijącą hordę nieumarłych.
"— Co wy do cholery kombinujcie…— Zastanawiał się. -
Nie odpowiedzieli, dziwnie jak na Zombie, dodatkowo trzymając się przezornie poza Waszym zasięgiem wzroku i linii ognia, słychać było jedynie ich przerażające ryki i powarkiwania, zupełnie jak dzikie zwierzęta, tylko czekające, żeby rzucić się na bezbronną ofiarę, rozedrzeć ją na strzępy i pożreć.
-
"— Jakby myślały…— Stwierdził w głowie Potomkin, nasłuchując hordy. Aż przyszła mu na myśl pewna książka, którą czytał przed tym wszystkim. Nie pamiętał tytułu, ale na pewno było w nim coś z “Obiecana” albo “Obietnica”. Przechodząc do rzeczy, pojawiało się w nich wiele stworzeń, które dzieliły jeden umysł. Później okazywało się, że nie tylko miały jeden rozum na całe stada, ale jeszcze inne, potężniejsze od nich, potrafiły panować i myśleć za całe watahy. Koncept wydaje się zupełnie nierealny, ale tak samo kiedyś ludzie myśleli o Nieumarłych. Co jeżeli oni też mają takiego gościa, który ich kontroluje? Jakiegoś nie-całkiem nieumarłego?