Moskwa
-
Mieliście pod dostatkiem amunicji, ale Zombie było więcej, niż mieliście nabojów, wlewały się do pomieszczenia szybciej, niż Wy byliście w stanie je ostrzeliwać. Choć każdy pocisk trafiał w cel, biorąc pod uwagę ilość wrogów na tak małej przestrzeni, to nie każdy zabił potwora na miejscu i od razu, więc widziałeś, jak kolejni żołnierze najbliżej drzwi padają, przytłoczeni ilością atakujących. Zginął pierwszy, drugi, czwarty i siódmy, a gdy Zombie było coraz więcej, usłyszałeś rozkaz Waszego oficera, który kazał Wam porzucić pozycje i wycofać się jeszcze wyżej, gdzie nie było trupów.
-
Potomkin jeszcze przez kilka sekund osłaniał ciężkim ogniem odwrót swoich towarzyszy, po czym sam dźwignął CKMa i zaczął wycofywać się, co chwilę posyłając nieumarłym serie wystrzelone z biodra.
-
Choć powaliłeś wielu zdechlaków, jeszcze więcej nadchodziło, a Tobie kończyła się amunicja. Zdołaliście się jednak wycofać, a choć straty były poważne, to nie mogły obejmować więcej niż jedną czwartą obecnych tam ludzi, głównie rannych, którym nikt nie pomógł, a którzy sami nie mogli uciekać ani się obronić.
-
Nie miał zamiaru zapaścić tych kilku kul, które zostały mu w taśmie. Co to, to nie! Od razu odszukał dogodne miejsce na CKM i oparł palec o spust, gotów wystrzelić jeżeli tylko którykolwiek z nieumarłych zbliży się do jego towarzyszy. Za dużo ich dzisiaj stracił, by pozwolić kolejnym na śmierć.
-
Zabiłeś jeszcze kilka Zombie, a te nagle się zatrzymały, jakby dając Wam i sobie chwilę na oddech.
-
— Stoją. — Mruknął. — Nie podoba mi się to. — Bo rzeczywiście, nieumarli zatrzymujący się bez żadnego, widocznego powodu, byli dla niego bardziej niż podejrzani. Nie miał zamiaru tracić czujności, dlatego, jeżeli jeszcze miał czym, uzupełnił taśmę karabinu i zwilżoną szmatką przetarł lufę, by ją schłodzić.
-
Miałeś amunicji jeszcze na wyprucie taśmy do końca i jakieś marne resztki, które pozwolą może na jakąś intensywną, trwającą około kilka sekund serię. Później pozostanie zabrać się za inną broń czy też znaleźć więcej amunicji, choć wątpliwe, żeby ta była tutaj, jeśli jakąś dysponowaliście, to została wyłącznie na piętrach opanowanych przez zdechlaki.
-
"–Wybornie, po prostu wybornie. – Pomyślał ponuro, upewniając się czy ma pistolet i nóż pod ręką. Postanowił teraz zluzować z strzelaniem CKMem, by zaoszczędzić potężną amunicję na czas ostatecznej potrzeby. Teraz będzie musiał radzić sobie z Makarovem w dłoni. Oparł się o balustradę i spojrzał na gnijącą hordę nieumarłych.
"— Co wy do cholery kombinujcie…— Zastanawiał się. -
Nie odpowiedzieli, dziwnie jak na Zombie, dodatkowo trzymając się przezornie poza Waszym zasięgiem wzroku i linii ognia, słychać było jedynie ich przerażające ryki i powarkiwania, zupełnie jak dzikie zwierzęta, tylko czekające, żeby rzucić się na bezbronną ofiarę, rozedrzeć ją na strzępy i pożreć.
-
"— Jakby myślały…— Stwierdził w głowie Potomkin, nasłuchując hordy. Aż przyszła mu na myśl pewna książka, którą czytał przed tym wszystkim. Nie pamiętał tytułu, ale na pewno było w nim coś z “Obiecana” albo “Obietnica”. Przechodząc do rzeczy, pojawiało się w nich wiele stworzeń, które dzieliły jeden umysł. Później okazywało się, że nie tylko miały jeden rozum na całe stada, ale jeszcze inne, potężniejsze od nich, potrafiły panować i myśleć za całe watahy. Koncept wydaje się zupełnie nierealny, ale tak samo kiedyś ludzie myśleli o Nieumarłych. Co jeżeli oni też mają takiego gościa, który ich kontroluje? Jakiegoś nie-całkiem nieumarłego?
-
Nie byłeś zapewne pierwszym, który na to wpadł, byli też pewnie i tacy, co próbowali to udowodnić, ale fakt faktem, że był to jakiś pomysł, ale lepiej było się z nim nie dzielić z dowództwem, któremu w kryzysowej sytuacji może przyjść do głowy choćby to, że próbujesz siać ferment, dezinformację czy nawet strach pośród zwykłych żołnierzy. Tak czy siak, Zombie czekały, a Wy usłyszeliście warkot na zewnątrz, szczęśliwie należący do pojazdów, nie potworów.
-
Potomkin uchylił przyłbicę hełmu i nasłuchiwał warkotu. Czy to odsiecz? Wątpił w to. Nie wierzył, że dowództwo było w stanie w tak krótkim czasie zorganizować na tyle wojska, by wyniszczyć cholerstwo gnieżdżące się na piętrach pod nimi.
-
Ale jednak musiałeś się mylić, skoro inni wystawili głowy z okien i zaczęli radośnie wiwatować lub strzelać w powietrze ostatnimi nabojami, co nie zdarzyłoby się, gdyby nie prawdziwy przypływ euforii.
-
— Co tam się dzieje? — Zwrócił się do jednego z bliżej stojących żołnierzy, jednak wzrok i palec miał cały czas przygotowany na przybycie hordy nieumarłych.
-
Nie odpowiedział, co jasno sugeruje, że w końcu powinieneś ruszyć swoją opancerzoną dupę, bo nikt nie miał zamiaru powiedzieć Ci czegokolwiek więcej, niż poza tym, że “przybyli Wam na pomoc.” Ale kto przybył, z jakimi siłami i czy na pewno po to, żeby pomóc to już inna historia.
-
W takim razie i Potomkin podszedł do okna z otwartą przyłbicą, by zobaczyć o co chodzi.
-
Ktokolwiek przybył, to zrobił to z wielką pompą, widziałeś na zewnątrz kilka transporterów opancerzonych, bojowe wozy piechoty, a nawet jeden czołg, które pruły do Zombie pozostałych poza budynkiem, jak na przykład cała masa Twardych, a po oczyszczeniu okolicy pierwsi żołnierze opuścili swoje pojazdy i udały się do środka, aby wybić znajdujące się tam żywe trupy.
-
— Co za skurwysyny. —Mruknął do siebie, uśmiechając się pod nosem. Najwyraźniej przeznaczenie wyznaczyło mu inną datę na opuszczenie tego padołu łez. W każdym razie, przybycie odsieczy nie oznaczało, że wszystkie z zombie pozostających w budynku nagle przestały być groźne. Chwycił karabin i wrócił na pozycję bojową.
-
Słusznie, bo naciskane od dołu potwory ruszyły do ataku właśnie na Was, nie mogąc zyskać nic na walce z tymi na dole, a Was mogły jeszcze pozabijać.
-
Musiał oszczędzać amunicję do czasu, aż odsiecz nie zgniecie ich od drugiej strony. Śmierć w takim momencie byłaby bardziej niż głupia. Już nie strzelał tak, by rozrywać nieumarłych na kawałeczki, ale by trzymać ich z dala od towarzyszy. Tap, tap. Przesuwał muszkę z jednego zgnilca na drugiego, z wyczuciem naciskając spust. Tap, tap.