Trzewia
-
- Wszyscy muszą umrzeć! - Zakrzyczał hasło, które w jego życiu sprzed przemiany było okrzykiem bitewnym jego chorągwi po czym ruszył do ataku. Tarcza w kierunku ostrza topora wroga i krótki miecz tuż nad barkiem Sendemira, biceps był napięty najbardziej jak to było możliwe. Przeciwnik najpewniej świadom obecności tarczy wykona atak trzonkiem, chcąc przy okazji osłonić się przed atakiem mieczem Sendemira. To, czego się nie spodziewa, to to, iż Sendemir chcę uderzyć właśnie w topór wroga, a zaatakować go tarczą. Jest tez opcja, że wróg uderzy w tarczę, chcąc ją zniszczyć. Wtedy Sendemir pokieruje cięcie miecza na łokieć wroga, chcąc uniemożliwić mu walkę. Jeśli żadna z tych opcji się nie sprawdzi, wykona po prostu bloku i spróbuje wykonać dowolny kontratak z odskokiem. Wszystko w rękach wroga. Zobaczymy, czy wygra zwinność Sendemira czy siła wroga.
-
Manewr był sprytny, jednak cios miecza nie mógł zniszczyć broni Upadłego, topór był w całości wykonany z jakiegoś minerału, wątpliwe, aby była to zwykła stal, bowiem Twój cios nawet go nie drasnął. Za to cios tarczą w pełni się powiódł, Twój oponent dostał prosto w twarz, a na jego twarzy poza krwią cieknącą ze złamanego nosa pojawiła się również wściekłość, która objawiła się serią morderczych ciosów, wykonywanych w Twoim kierunku, a spadały z różnych stron, pod różnymi kątami, w pionie i poziomie.
-
- No, teraz bardziej przypominasz swojego Pana. Trzeba ci tylko jeszcze odciąć kutasa i będzie w sam raz. - Zaszydził z Upadłego i Demona, który nim rządził, żeby jeszcze bardziej wzbudzić tę furię. Wróg mógł być silniejszy podczas takiego zrywu, był też bardziej niebezpieczny, ale przede wszystkim tracił czujność. Sendemir wycofywał się powoli starając się blokować ciosy, najlepiej tarczą, ale gdy trzeba, to i mieczem. Gdy uznał, że odległość jest odpowiednia, bez patrzenia na swoją podkomendną wydał rozkaz: - ZMIANA! - I postarał się odbić jeden atak przeciwnika, tak by lekko nim zachwiać i odskoczył jak tylko mógł do tyłu zasłaniając się tarczą przed atakami. Jeśli Młoda jest uważna, wykorzysta szansę i dokliwie zrani, a może nawet zabije chuja.
-
Nim zdążyłeś wydać rozkaz, zobaczyłeś efekty wściekania tak potężnej istoty, gdy któryś z kolejnych ciosów jego topora przebił się przez Twoją tarczę, doszczętnie ją niszcząc. Miałeś szczęście, że przy tym ostrze zboczyło z drogi i nie rozpłatało Ci czaszki, ale i tak poczułeś ogromny ból, gdy zacząłeś zalewać się krwią broczącą z okazałej rany, jaką Upadły wykonał, przecinając ostrzem topora Twój policzek mniej więcej na wysokości ust, po czym na pewno zostanie coś więcej niż blizna. Ból powalił Cię na ziemię i teraz już byś go nie czuł, nie czułbyś nic innego, gdyby nie Leari, która w ostatniej chwili zablokowała cios topora tuż nad Twoją głową. Upadły chwycił Cię za szyję w miażdżącym uścisku i odrzucił na kilka metrów, a potem skupił się na Twojej podkomendnej, która póki co unika jego ciosów bądź je blokuje, ale doskonale wiesz, że sama tego pojedynku nie wygra.
-
Najchętniej pierdolnął by się teraz na ziemi i zdechł z wykrwawienia. Jego życie było pracowite, dostatnie, zarówno to po przemianie jak i przed. Piach jest taki ciepły i miękki, zabierze wszystkie jego smutki i zmęczenie. Jest jak… Jak włosy mojej Pani. Włosy Panienki, która posłała mnie tu, bym zwyciężył w jej imieniu. Jest jak ręce tej, która przed chwilą uratowała mu życie przed ostrzem topora wroga. Przykro mi Sendemir, pozdychasz sobie kiedy indziej. Teraz kurwa WSTAŃ! WSTAŃ ROZKAZUJĘ! JAKIEM HEROLD TWEJ PANI I DUCHA TWEGO! I dźwigam się. Rozpoznaję sytuację. Ona walczy, trzyma dystans, umrze za 10 sekund, dłużej nie wytrzyma. Ja krwawię, obficie i nie mogę mówić, szczęka ledwo utrzymuje się na swoim miejscu. Jeden problem na raz, reguła tych, którzy przeżyli. Przytrzymuję zębami obie części rozwalonego policzka razem, tak by mięso przywierało do siebie i odsłaniało lekko do zewnętrznego świata. Napierdala jakbym rodził skurwysyna wielkości tamtego magmowca. Ale teraz będzie tylko gorzej. W mojej lewej ręce pojawia się płomień, mały, ale cholernie gorący, prawie zmienił barwę na niebieski. Wyjebane w zasady, powinni zrozumieć, że wypalanie krwawiącej rany to coś, co sprawi iż będę mógł się napierdalać dalej i zapewnić im pokaz godny królów. Krew wlewa mi się do gardła utrudniając oddychanie, przełykam ją, smakuje jak gówno. Z zamkniętymi oczami i wstrzymanym oddechem jak najszybciej przykładam ogień do polika i jakby spawam ranę za pomocą krwi, mięsa, ognia i skóry. Zęby czernieją osmolone. Prawie tracę przytomność, ale siłą woli zostaję na tym świecie. Nauczę się nekromancji, wskrzeszę Keriona i zajebię go za to, że nie usłuchał. To jego wina. A ja teraz sprzątam, jak zawsze. Od tego jestem. Teraz inny problem, Leari umrze. Ona jest cenna, słucha rozkazów, zna magię i szybko się uczy. Jej stracić nie mogę, moja Pani odkupiła ją od innego demona, pewnie była droga. Mam tylko krótki miecz, broń szybka, celna, ale o małym zasięgu i powierzchni. Tam jest Melechis. Ma tarczę i topór. Wytrzymała tarcza, starczy na przyjęcie ataku, topór ma duże parcie, wróg będzie musiał blokować. Młoda dźgnie go. Tak. Teraz tylko dążyć. Biorę krótki miecz w zęby. Biegnę sprintem, a przynajmniej tak mi się zdaje, bo przy tej ranie policzka wygląda to raczej jak paniczny bieg. Podnoszę tarczę i topór upadłego wojownika. Biorę głęboki wdech i szarżuję bez żadnego okrzyku na wroga, z zimną furią. Czysta kalkulacja. Wróg jest zajęty, wie że ją zabije, kiedy tylko trochę zwolni. Nagle błysk geniuszu, kolejny plan. Zmienia pozycje krótkiego miecza w ustach, ostrze jest teraz skierowane do przodu, jakby róg jednorożca, tylko ujebany błotem, krwią i ozdobiony kilkoma szczerbami. Będzie jak żądło. Przjedzie jak najszybciej do jaknajbliżeszego dystansu i poderżnie gardło wrogowi w czasie przepychanki. Teraz jednak trzeba uderzyć toporem. Upadły wziął zamach, nei najmocniejszy jaki mógł, ale dość porządny. Celuje w cokolwiek odsłowniętego, co ma wróg, uwalniając cios w finalnym momencie szarży, zasłaniając swój przód tarczą. Po ciosie nie zatrzyma się, będzie parł tarczą, nie pozwoli mu atakować Młodej.
-
//Post-kobyła, dlatego nie odpisałem jeszcze w nocy, a dopiero teraz. Ale bardzo mi się podoba, choć to GM’owanie samego siebie już mniej.//
Zwierzęcy ryk bólu Twojego oponenta był nagrodą samą w sobie, gdy ostrze topora zagłębiło się w ręce, pomiędzy karwaszami a naramiennikiem, zatrzymując się dopiero na kości, sprawiając, że porzucił swoją broń. To wystarczyło, aby odwrócić jego uwagę, co wykorzystała Leari, tnąc go na odlew w twarz. Może celowała, może to był czysty fart, ale fakt faktem, że trafiła idealnie, rozcinając twarz i trafiając w lewe oko, na które Upadły nie będzie już nic widział. Jednak to był jej jedyny sukces, wściekły gladiator wykonał potężny zamach i trafił ją w policzek, odrzucając o kilka metrów. Później chwycił za wbity w swoje ramię topór, próbując wyszarpnąć go z rany. -
Myśl. Kto nie myśli, ten umiera. Wróg nie ma broni, jedna ręka unieruchomiona ciosem, druga próbuje wyciągnąć topór. Pewnie uszkodziłem kilka nerwów. Odsłonił się. ZABIJ. Wyciągnąłem z ust krótki miecz i chwyciłem go wolną ręką po toporze. Najpierw cios tarczą z całej siły w ramię, które próbuje wyszarpać topór, potem prosty sztych w szyje. Nie powinien nawet zareagować.
-
Zareagował, choć dopiero po fakcie. Gdy ostrze rozpłatało mu gardło, a posoka zaczęła obficie lać się na piach areny, i tak nią przesiąknięty, Upadły wykonał ostatni, desperacki atak, pragnąc zabrać Cię ze sobą. Rzucił się naprzód, pochylając głowę, a jego rogi przebiły Twoją klatkę piersiową. Chwilę później Twój oponent wyszarpnął je i spróbował zaatakować ponownie, ale upadł, osłabiony przez upływ krwi, i padł trupem u Twoich stóp. A właściwie to kolan, bo zmęczenie i rozległe obrażenia również u Ciebie dały o sobie znać, poczułeś z nawiązką cały wysiłek towarzyszący tej walce w jednej chwili, gdy powoli traciłeś adrenalinę, klękając z wysiłku. Zdawałeś sobie sprawę, że niedługo stracisz przytomność, przez myśl przeszło Ci nawet, że na zawsze, a ostatnie, co usłyszałeś, to aplauz tłumu, widocznie zszokowanego przez kilka pierwszych chwil po śmierci drużyny swoich czempionów, ale finalnie wiwatującego ku chwale nowych mistrzów Trzewi, przede wszystkim Ciebie.
Kiedy się obudziłeś? Nie wiedziałeś. Miałeś tylko pewność, że nie jesteś już na arenie, ale w jakimś ciemnym pomieszczeniu, na twardej i chłodniej ławie z granitu, z opatrunkami pokrywającymi wszystkie miejsca, gdzie zostałeś zraniony. W pomieszczeniu poza Tobą była jedynie zgraja Chochlików, pomniejszych służalczych Demonów, które pierzchły od razu, gdy zauważyły, że odzyskałeś przytomność.
- Jak to być nowym wielkim mistrzem Trzewi, hm? - usłyszałeś w ciemności znajomy głos, a po chwili pomieszczenie rozświetliło kilka pochodni, w świetle których uznałeś znanego Ci już Demona, nadzorcę niewolników imieniem Khalid. - I pionkiem w grze potężniejszych istot, niż my wszyscy tu razem wzięci? -
- Trochę napierdala i suszy. - Odrzekł próbując się przeciągnąć, jednak ostrożnie, by nie otworzyć ran. - Moja Pani usłyszała o chwalę jaką dla niej wywalczyłem? Wyślij jej przeprosiny ode mnie za to, że straciłem Keriona i tego drugiego, który miał podobno szansę zostać Heroldem Piekieł. Pierwszy był debilem, a drugi był słaby, więc chyba to była tylko plotka. Gdybym wiedział, że nie dadzą sobie rady z takim typem jak tamten, nawet nie brałbym ich na misję.- Wyrzekł szczerząc się szelmowsko. Wskazał palcem na jednego z chochlików. - Te, ty tam! Ta, do ciebie mówię! Przynieść jakieś mocne piwo czy inny mocny trunek. Suszy mnie! I ludzkie mięso! Tylko szybko! - Rozkazał, domyśliwszy się funkcji chochlików. Opiekowały się nim i miały usługiwać. Albo były eskortą Khalida, i tak wyjdzie na to samo, bo zwycięscy należy jakiś upominek złożyć. - Jak ci się podobała walka? - Zagaił do nadzorcy.
-
- Widywałem lepsze. - odrzekł, wzruszając ramionami. - Na arenie zginął tylko ten, któremu ucięto głowę, drugi jakimś cudem przeżył, ale i tak wszyscy są pokiereszowani. A do domu wrócisz nie tylko jako zwycięzca, ale i z łupami, Twoja drużyna walczyła przeciwko wojownikom Saak’aka, potężnego demonicznego władcy, a to wszystko było zakładem jego i Twojej pani. Ale i tak nie chciałbym znaleźć się na Twoim miejscu, nie, gdy będziesz mieć na głowie Nabeina Wskrzeszonego.
Tymczasem pomniejsze Demony przylazły z powrotem, dostarczając Ci to, o co prosiłeś, choć trunek nie będzie pewnie zbyt dobry, w Trzewiach łatwiej o świeże mięso ludzi niż dobre piwo. -
- Kim jest Nabein Wskrzeszony? - Spytał po czym łyknął tego sikacza i zagryzł go mięsem. Czyli tamten przeżył… Znając medyków, za tydzień wszyscy wstaniemy w miarę na nogi. W sumie to zrobił oględziny swojego ciała. Jest źle czy bardzo źle? Co z jego policzkiem?
-
Rana wciąż była spora, ale nie zagraża już Twojemu życiu, choć pewnie będzie trochę utrudniać przyjmowanie posiłków i napojów, ale żaden Upadły nie może teraz powiedzieć, że nie budzisz słusznej grozy samym tylko wyglądem, a przynajmniej większej niż wcześniej.
- Ten Demon, którego poszatkowałeś ze swoją pannicą. Podobno zrobił, jeszcze przed przybyciem tutaj, coś tak złego nawet dla Demonów, że te rzuciły na niego Klątwę Nieśmierci, czy jakoś tak. Dopóki jej nie zdejmą, on nigdy nie zginie, a warto dodać, że za życia ciągle cierpi, a po każdej śmierci i odrodzeniu tylko się wzmaga. Nabein zmierzył już ponoć całe Escurg, wzdłuż i wszerz, a opowiadał, że został już złożony w ofierze przez orczych szamanów, trafiony w głowę z armaty okrętu Kundli, spopielony smoczym oddechem, a nawet rozsadzony Magią Światła, a mimo to za każdym razem wstawał z grobu, aby dalej szukać sposobu na śmierć. Czy coś. W sumie cholera go wie, przez ten ból jest już zdrowo walnięty, więc nikt nie wie, co spróbuje zrobić, gdy znowu się zrośnie. Ale obstawiam, że wytropi Cię nawet na krańcu świata i zabije. A jeśli nie, to spróbuje znowu. I jeszcze raz. I znów. -
- Pff. Jeśli dobrze myślę, to póki nie zdechnie, nie odrodzi się. Więc wystarczy go uwięzić. Nie ma co się nim teraz martwić. - Odrzekł z dużą dozą arogancji w głosie. - Czemu tak w ogóle zawdzięczam twoją wizytę? Reszta moich też siedzi w szpitalu czy normalnie truchtają na wolności? Jeśli to drugie, to mogliby odwiedzić staruszka Sendemira. Co się stało z trupem Keriona, mogę go zabrać ze sobą? Za karę mam ochotę go przywiązać linami do koni, żeby cierpiał nawet po śmierci. - Zaczął gadać pierdoły, jak to miał w zwyczaju, gdy nie miał pomysłu na dalsza rozmowę. Po swoim krótkim monologu, skupił się na jedzeniu i piciu, przy okazji słuchając Khalida. Dziwne imię. Nie jest przypadkiem z południa? Brzmi jak tych murzynów z pustyń, co z gołymi dupami na koniach jeżdżą i łukami strzelają.
-
Khalid w odpowiedzi jedynie prychnął, widać, że miał swoją opinię na temat tego Demona i nawet Twoje wyczyny na arenie nie mogły nic w tej kwestii.
- To są Trzewia, a Trzewia trzeba karmić. - odparł Demon, co oznacza, że raczej nici z pastwienia się nad trupem kogokolwiek, kto zginął na arenie podczas walki. - Większość jest w pobliżu, też liże rany, a niedawno dotarł do nas też Imp z wiadomością, która nakazuje Wam jak najszybszy powrót. I przesyła gratulacje. -
- No to wracamy. Powiadom resztę, że jutro mają się stawić pod tym miejscem. Jakbyś mógł, to z tymi fantami, które musimy zabrać i nie można ich wysłać bezpośrednio do siedziby Panienki. I pokazałbyś mi ten list, każde słowo mojej Pani jest dla mnie jak nektar, nawet jeśli spisane. - Odrzekł z dziwnym uśmiechem.
//To co, skiptime? -
//Jo.//
Khalid Twoją prośbę skomentował szyderczym śmiechem, ale zadbał o wszystko, więc już następnego dnia mogliście wyruszyć w drogę powrotną.
//Zmiana tematu, od razu zacznę.//