Wioska Uwitki
-
Ton głosu sprószył plecy Morzywała dreszczem. Odsunął się na krok.
— Zrozumiałem. — Odpowiedział, lekko zdławionym głosem i odwrócił się. Ile osób wciąż stało tu, żądając zemsty na wężowatych? -
Niemalże cała populacja wioski, nie licząc kilku starców i ludzi, którzy byli poza jej zabudową. Nawet dzieci usiłowały przyjrzeć się temu spektaklowi, choć bezskutecznie, zepchnięte na sam tył tłumu przez dorosłych.
-
Jak on miał to rozwiązać? Przecie nie był z niego żaden dyplomata, a teraz siedzi między młotem, a kowadłem… Wygląda na to, że będzie musiał tutaj wystać tak długo, aż albo Nagowie odpłyną albo jego sąsiedzi powrócą do codziennych obowiązków. Mimo wszystko obawiał się, że co bardziej wigorni wieśniacy będę chcieli słusznej zemsty za martwe dziecko.
-
Problem był taki, że Nagowie mieli tu chyba coś jeszcze do załatwienia, a wieśniacy nie mieli zamiaru wybaczyć im tego, co zrobili. Oznacza to, że żadna strona nie ma zamiaru odpuścić, więc potrzebny jest mediator, nim poleje się krew. A tylko dwóch ludzi w tej wiosce obcowało wcześniej z Nagami. Tak się składa, że tylko Ty byłeś na miejscu, trzeźwy i na nogach, aby wypełnić to niełatwe zadanie.
-
Właściwie, mógłby spróbować postawić tutaj pijanego Drogomira… Choć ten pewnie tylko pogorszyłby całą sytuację. W takim razie musiał tu zostać. Ponownie odwrócił głowę do wężoluda.
— A nie myślisz, że dałoby się to jakoś załatwić? W końcu spokój też się wam przyda… — Zapytał niepewnie. -
- Jak załatwić? - odparł pytaniem na pytanie, najwidoczniej zmęczony już tymi utarczkami. Widać, że miał inne priorytety i chciał zająć się nimi jak najszybciej, aby wreszcie powrócić do swojej samotni.
-
— Zabiliście dzieciaka, to fakt. — Powiedział półszeptem, tak by jego sąsiedzi nie słyszeli go. — A my jesteśmy hardzi i nie odpuścimy wam tego, dopóki nie dostaniemy zapłaty. Dlatego radzę, wykupcie spokój sobie i nam, i oddajcie mi zadośćuczynienie w złocie, w ładnej sumce złota. Nóż wam odpuszczą i się rozejdą i będziecie mieli mir do końca… no, aż nie odpłyniecie. —
-
Na gadzim pysku ciężko było dostrzec emocje, ale widać, że Twój pomysł uraził go, a zwłaszcza jego dumę. Mimo to Nag odsunął się wraz z kilkoma swoimi podwładnymi za obronny krąg wojowników i omówił coś z nimi. Gdy wyszedł, jeden z jego podwładnych udał się na okręt, z którego przyniósł niewielką sakiewkę i rzucił ją Tobie.
- Coś jesssssszcze? - prychnął, a Ty czułeś, że jego cierpliwość powoli się wyczerpuje. -
Morzywał nie odpowiedział na jego pytanie, tylko rozsupłał sakiewkę i przeliczył pieniądze w jej wnętrzu. Sam był ojcem, wiedział, że nawet największa suma nie wynagrodzi życia dziecka, ale chciał przynajmniej sprawdzić czy jest ich na tyle, by jego sąsiedzi mogli poczuć się jakkolwiek usatysfakcjonowani. Co chwilę zerkał na Naga.
-
Trzydzieści sztuk złota, dla niego zapewne śmiesznie mało, bo pewnie równie mało warte było dla niego życie kogokolwiek z tej wioski, pragnął jedynie odrobiny spokoju, aby móc do końca wypełnić misję, którą zlecono mu jeszcze na Trującym Szczycie, ale dla Ciebie, zwykłego rybaka, była to suma znacząca, za którą mógłbyś kupić i wyposażyć kolejną łódź, w zamian, za tę zniszczoną przez sztorm, o wiele większą i lepszą od dawnej “Kurtyzany”, a może nawet by Ci coś z tego zostało.
-
— To się okaże, daj mi chwilę… — Odpowiedział niepewnie, po czym ponownie zawiązał sakwę i podszedł z nią do rodziców martwego dziecka. Wręczył ją w ich dłonie.
— Przybysze… przepraszają za to, co tutaj zaszło. Żałują tego co zrobili i mają nadzieję, że ten skromny podarunek choć w małej części złagodzi ból. — Starał się brzmieć rzeczywiście tak, jakby przed chwilą te słowa przekazał mu jeden z Nagów. -
Kobieta odebrała pieniądze bez słowa podziękowania, ale nie ma co się jej dziwić, zwłaszcza, że równie dobrze mogła Ciebie oskarżyć o to wszystko, w końcu to Ty sprowadziłeś tu Nagów. Niemniej, zabrała zapłatę, a jej mąż ciało ich dziecka, a cały tłum zaczął się powoli rozchodzić, tak jak i Nagowie, zajęci wypakowywaniem na ląd jakichś skrzyń ze swojego statku oraz rozmowami w swojej mowie, której wciąż nie rozumiałeś, choć przebywałeś pośród nich najdłużej ze wszystkich.
-
Nareszcie ta cała sytuacja się rozładowywała… Ah, że też nie ma tu Drogomira, razem w tym siedzieli, mógłby mu pomóc choć trochę! Tak czy owak, Morzywał poczekał aż tłum ostatecznie się rozejdzie i po tym sam wrócił do domu.
-
Tam też zastałeś swoje dzieci, które nie opuściły budynku przez całą awanturę, co na szczęście pozwoliło im uniknąć makabrycznych, zwłaszcza dla tak młodych osób, widoków.
-
Spojrzał na potomstwo zmęczonym wzrokiem, siląc się na uśmiech.
— Wasza matka już wróciła do chałupy? — Zapytał. Oczywiście, gdyby wróciła, Morzywał już niechybnie zastałby ją w drzwiach, ale zdał sobie sprawę z głupoty swojego pytania dopiero po jego zadaniu. -
Kilkoro dzieci zaprzeczyło, kręcąc głową, czego mogłeś się rzecz jasna spodziewać. Tym czasem na zewnątrz powoli zapadał zmrok i zrobiło się spokojnie, gdy chłopi wrócili do swoich chat, a Nagowie zajęli się tym, czymkolwiek mieli się zająć.
-
Ale jedna sprawa wciąż nie dawała Morzywałowi spokoju. Odszukał swoją najstarszą córkę, Dunię.
-
Odnalazłeś ją wraz z resztą swych latorośli, w kuchni, gdzie próbowała nakłonić młodsze rodzeństwo do kończenia ziemnego już, zaczętego wcześniej, posiłku, co rzecz jasna przerwało przybycie tak Twoje, jak i Nagów.
-
Odczekał moment, stając w framudze. Gdy Dunia spojrzała na niego, dał jej do zrozumienia, że chciałby zamienić z nią słowo na osobności.
-
Zrozumiała prawie od razu, ostatni raz grożąc palcem niesfornemu rodzeństwu i od razu po tym udała się do Ciebie, wyczekując tego, co masz jej do powiedzenia.