Los Angeles
-
Odwrócił się od komputera i zapatrzył w nieokreślony punkt. Opanował go dziwna apatia. Najchętniej po prostu by się stąd nie ruszał i czekał z obojętnością na niewiadome. Po kilku minutach, ocknął się wreszcie i rozejrzał po pokoju, jakby przypominając sobie gdzie się znajduje. Westchnął i powiedział:
- Wychodzimy. - Wskazał na pozostałych techników - Wy! Stańcie przy drzwiach, gdy powiem, wyjdziecie wolnym krokiem przed budynek z rękami w górze. Jeśli przeżyjecie, jesteście wolni. - Potem zwrócił się do swoich ludzi - Póki będziemy mieć…eee…“osłonę” - niedbałym ruchem zaznaczył jeńców - w miarę możliwości odpowiadajcie ogniem, ale bądźcie gotowi do nagłego zrywy. Uciekamy w lewą stronę budynku. - Wstał z krzesła i przeciągnął się - I najważniejsza rzecz, przyjrzyjcie się dobrze - pokazał zdobytą teczkę po czym obwiązał ją bandaną, tworząc tobołek i uwiązał przy ramieniu, w taki sposób aby łatwo dało się odpiąć - te dane MUSZĄ się stąd wydostać. Jeśli polegnę, ktoś podniesie to z mojego ciała i poniesie dalej, jeśli on polegnie, kolejny podniesie i tak dalej… W porządku, pora na ostatni wysiłek, wytrzymajmy jeszcze trochę. - Wyciągnął pistolet i zebrał drużynę przy drzwiach. - Otwierać drzwi! Już! Naprzód!
-
Wszyscy posłusznie wykonali polecenia, a Twoi ludzie osłonili się jeńcami nie tylko z przodu, ale i po bokach oraz z tyłu, aby mieć pewność, że wróg nie otworzy ognia jak tylko tamci uciekną. Wyszliście na zewnątrz, gdzie zastaliście rzeczywiście niewielu oponentów, ale wszyscy do Was celowali, zdeterminowani, aby pozabijać Was wszystkich, gdy tylko technicy nie będą zasłaniać im linii strzału. Jednak ci wciąż są na swoich miejscach, więc gdzie się udacie? Do którego wyjścia?
-
Podszedł nieco do przodu, wciąż mając przed sobą jeńców. Zasłaniając się ciałem, wyciągnął granat dymny, odbezpieczył go i cisnął w grupę napastników.Liczył, że wywoła tym dodatkowy chaos, bo póki granat nie zacznie wydzielać dymu, mogą pomyśleć, że jest odłamkowy. Aby jeszcze bardziej ich do tego przekonać, wrzasnął, niby do swoich ludzi:
- Uwaga, granat! - po czym wyszarpnął pistolet, oddał trzy strzały i w pochylonej pozycji zaczął biec w lewą stronę budynku. Byle dobiec za węgieł.Byle skryć się poza zasięg pocisków.
-
//A te trzy strzały to w kogo?//
-
//Tam gdzie stali Milcjanci//
-
Granat skutecznie rozproszył Milicjantów, a strzały, choć chybione, wywołały panikę pośród techników, co jeszcze bardziej ułatwiło Wam ucieczkę i ukrycie się za pierwszym budynkiem. Jednak wtedy Milicjanci otworzyli ogień, jak na razie z pistoletów, rewolwerów i kusz, ale cholera wie, co mogą jeszcze na Was ściągnąć.
-
Póki byli daleko i schowani za budynkiem nie obawiał się strzałów. Bardziej martwił się tym jak się stąd wydostać. Miejsce okalał płot, a ponowne przejście nad nim zajęłoby zbyt dużo czasu, dlatego potraktował to jako ostateczność. Czy w tym miejscu była jakaś brama lub furtka? Bo jakaś przecież musiała być.
-
Oczywiście, że była, to z niej skorzystał też drugi oddział, który miał Was wspierać. Przedarcie się tam, korzystając z obrony budynków, nie powinno być ciężkie, chyba że Milicja ma jeszcze coś w zanadrzu.
-
Hehe, mam dobre przeczucia co do tego. Ostatnia prosta i opuszczamy to pobojowisko. A na dodatek wciąż żyję. Dzięki ci Panie. - pomyślał, uważając w swym ograniczonym umyślę, że opuszczenie posterunku oznacza kres wszelkich problemów i ratunek. Poprawił zawiniątko z teczką i poszedł w kierunku bramy, nie zważając czy reszta idzie za nim.
-
Budynki zapewniały należytą ochronę, więc zdołaliście opuścić teren posterunku, choć to nie koniec zmartwień, musicie teraz jak najszybciej uciec i zgubić ewentualny pościg, aby odwetowa wyprawa Milicji czy Z-Com nie dotarła pod samą bazę, co mogłoby skończyć się dla Was katastrofą.
-
Przypomniało mu się coś innego. Pojazd którym przyjechali, miał ich stąd zabrać. Nie był pewien czy zdołali odjechać, nie było ich w pobliżu. Może zauważy ich w dalszej drodze. Szedł dalej, chaotycznie skręcając w uliczki, próbując przypomnieć sobie drogę do bazy.
-
Nie musiałeś, bo choć pojazdu ani jego załogi nie było w pobliżu, to pewnie mieli powód, żeby odjechać. Finalnie go odnaleźliście, wraz z resztą pomagających Wam żołnierzy, a przynajmniej częścią z nich, bo oddział był definitywnie przetrzebiony, a na dodatek kilku ludzi wciąż opatrywało rannych.
-
Podszedł bliżej.
- Jesteśmy. - było to jedyne słowo jakie wypowiedział. Owszem był zdołowany poniesionymi stratami, bo czuł wieź z każdym członkiem religijnej społeczności, ale nie był lekarzem więc nie miał jak pomóc w opatrywaniu rannych. Zamiast tego wyciągnął i zaczął ją przeglądać, Nie mógł się powstrzymać przed sprawdzeniem czy ta misja była warta tego zachodu.
-
O ile informacje zawarte tutaj były rzeczywiście prawdziwe, to jak najbardziej, masz w dłoniach życiorysy i najważniejsze informacje o przynajmniej kilkunastu ważniejszych postaciach należących do Z-Com, Milicji i Armii Światowej w mieście i jego okolicy oraz dane jeszcze większej liczby osób, już nie tak istotnych.
-
Poszukał informacji o jedynym człowieku jaki go w tej chwili interesował - niesławnym komandosie Bonaventurze Chrisie
-
Teczki większości osób były cienkie, liczyły kilka kartek maksimum, ale nie ta, tutaj doliczyłeś się ich łącznie kilkunastu, odliczając niemalże puste strony tytułowe. Miałeś przed sobą sporo lektury, a czasu niewiele, niedługo będziecie się zapewne zbierać, więc pozwolić sobie możesz tylko na przeczytanie suchych faktów i informacji na jego temat umieszczonych w tabeli bądź na przestudiowanie któregoś z etapów życia, od dzieciństwa do chwili obecnej, choć musisz mieć świadomość, że chwila obecna przedstawiona w dokumentach oznacza zapewne czas sprzed kilku miesięcy, a może i dłużej.
-
Tak, to nie była dobra chwila na skupianie się na lekturze. W końcu to on miał dowodzić całą tą akcją. Zdusił więc w sobie chęć poznania bliżej wroga i zamknął teczkę. Zwrócił się do kierowcy:
- Czy możemy już stąd odjechać? -
- Jakby to ode mnie zależało, to już dawno by mnie tu nie było. Ty tu dowodzisz, więc powiedz: Możemy?
-
Na usta już cisnęła mu kwestia, która miał okazać swoją dominacje nad człowiekiem, który wydał mu się trochę zbyt arogancki jak na pozycje jaką zajmował. Postanowił jednak odpuścić i powiedział jedynie:
- Tak, możemy. Wracajmy do domu. -
Niedbale zasalutował i wrócił za kierownicę swojego samochodu, czekając, aż wszyscy się załadują. Gdy tak się stało, jego pojazd popędził znanymi tylko Fanatykom ścieżkami pośród zrujnowanego miasta, wprost do Waszej bazy.