Moskwa
-
Ale jednak musiałeś się mylić, skoro inni wystawili głowy z okien i zaczęli radośnie wiwatować lub strzelać w powietrze ostatnimi nabojami, co nie zdarzyłoby się, gdyby nie prawdziwy przypływ euforii.
-
— Co tam się dzieje? — Zwrócił się do jednego z bliżej stojących żołnierzy, jednak wzrok i palec miał cały czas przygotowany na przybycie hordy nieumarłych.
-
Nie odpowiedział, co jasno sugeruje, że w końcu powinieneś ruszyć swoją opancerzoną dupę, bo nikt nie miał zamiaru powiedzieć Ci czegokolwiek więcej, niż poza tym, że “przybyli Wam na pomoc.” Ale kto przybył, z jakimi siłami i czy na pewno po to, żeby pomóc to już inna historia.
-
W takim razie i Potomkin podszedł do okna z otwartą przyłbicą, by zobaczyć o co chodzi.
-
Ktokolwiek przybył, to zrobił to z wielką pompą, widziałeś na zewnątrz kilka transporterów opancerzonych, bojowe wozy piechoty, a nawet jeden czołg, które pruły do Zombie pozostałych poza budynkiem, jak na przykład cała masa Twardych, a po oczyszczeniu okolicy pierwsi żołnierze opuścili swoje pojazdy i udały się do środka, aby wybić znajdujące się tam żywe trupy.
-
— Co za skurwysyny. —Mruknął do siebie, uśmiechając się pod nosem. Najwyraźniej przeznaczenie wyznaczyło mu inną datę na opuszczenie tego padołu łez. W każdym razie, przybycie odsieczy nie oznaczało, że wszystkie z zombie pozostających w budynku nagle przestały być groźne. Chwycił karabin i wrócił na pozycję bojową.
-
Słusznie, bo naciskane od dołu potwory ruszyły do ataku właśnie na Was, nie mogąc zyskać nic na walce z tymi na dole, a Was mogły jeszcze pozabijać.
-
Musiał oszczędzać amunicję do czasu, aż odsiecz nie zgniecie ich od drugiej strony. Śmierć w takim momencie byłaby bardziej niż głupia. Już nie strzelał tak, by rozrywać nieumarłych na kawałeczki, ale by trzymać ich z dala od towarzyszy. Tap, tap. Przesuwał muszkę z jednego zgnilca na drugiego, z wyczuciem naciskając spust. Tap, tap.
-
Pozostali nie strzelali tak oszczędnie, ale grunt, że działało. Niestety, pomimo ich zapory ogniowej, użycia ostatnich granatów i koktajli Mołotowa, kilku wpadło w łapska Zombie, a Wy mogliście ich tylko pomścić, co zrobiliście lepiej niż dobrze. W końcu ostatnie żywe trupy padły martwe, tym razem na dobre.
-
Dla pewności rzucił okiem na sufit, ściany, wyższe poziomy klatki schodowej. Może zarąbali wszystkich Nieumarłych, ale tylko Bóg wiedział czy skoczne chuje nie zdołały pochować się w jakichś wnękach i szczelinach.
-
Jeśli tak, to nie w tych, które widziałeś, bo tutaj było definitywnie czysto, więc pora ruszać na dół, do swoich wybawców, bo chyba śmiało możecie tak nazywać odsiecz, która przybyła w najbardziej oczekiwanym momencie.
-
Wybawcy. Rzeczywiście dobra nazwa.
Tutejsza misja została wypełniona. Przewiesił karabin przez ramię i ruszył w dół schodów, opierając dłoń na balustradzie.
-
Byli to Czerwoni, na pewno, aż obnosili się z typowymi dla Was emblematami, ale za cholerę nie wiedziałeś, skąd ich wytrzasnęli. Wszyscy byli postawni, doskonale zbudowani, po ich samej postawie wiedziałeś, że od dawna wąchali proch i byli weteranami walk z Zombie, a może i starć z innymi ludźmi. Na dodatek posiadali rozmaite, choć bardzo dobrej jakości, wyposażenie po rosyjskiej armii, od pistoletów, przez broń automatyczną wszelkiej maści, na kamizelkach, hełmach i bagnetach skończywszy. Mieli też elementy pancerzy, chroniące głównie nogi i ręce, czasem też karki i szyje, miejsca najbardziej narażone na pogryzienie.
-
No proszę, czym sobie zasłużyli żeby specnaz w całej jego pieprzonej krasie po nich wysłać? Dobre. Ważne, że misja została zakończona sukcesem.
Kierował się zgodnie z kierunkiem wyznaczanym przez oficera. Przechodząc obok komandosów skinął im niemo głową, w ramach uznania i wdzięczności za ratunek. Przyjrzał się ich twarzom. -
Nie wydawali się szczególnie poruszeni tym, czego dokonali, ani co tu zastali. Widać było, że trzeba naprawdę wiele, żeby na ich ogorzałych twarzach dało się dostrzec jakiekolwiek emocje. Przypominali bardziej maszyny niż ludzi, ale działali, i to się ceniło. Wy zaś bez problemu wyszliście na zewnątrz, gdzie tamci zostawili garść żołnierzy i wszystkie swoje pojazdy.
-
Specnaz albo coś na jego wzór, pomyślał Potomkin tym razem bez przekąsu.
Ciekawe czy drogę do kwater będą musieli przebyć pieszo czy dadzą im nacieszyć się luksusem podróży pojazdami. Nie, żeby Konserwa narzekał, bo narzekać nie mógł, ale to już nie były te lata, by wszędzie grzać z buta. -
Wasze ciężarówki wciąż tu były, jeśli pośród ocalałych był ktoś, kto potrafił je prowadzić, to bez problemu nimi wrócicie, zwłaszcza, że nie ma co martwić się o przeładowanie, niedobitki zmieszczą się na dwóch, góra trzech pojazdach. Zanim się to jednak stanie macie chyba chwilę oddechu, bo dowódca najwidoczniej postanowił porozmawiać z tamtymi.
-
“Przerwa? Dobrze. Można pogadać z tamtym młodym, może już znosi to trochę lepiej. Tylko gdzie on jest?”
Rzucił wzrokiem za żołnierzem, wraz z którym udało mu się wyjść żywym z szponów skocznych kurw. -
Stał gdzieś na uboczu. Chyba tylko Ty, jak przystało na samotnika, nie straciłeś żadnego krewnego lub przyjaciela czy chociażby lubianego towarzysza broń w tej bitwie. On najwidoczniej stracił brata czy najlepszego kumpla, kto wie? Był przybity, ale o wiele bardziej, niż pozostali. Jednak nim zdołałeś do niego podejść, Twoją uwagę przykuły podniesione głosy, a właściwie to głos, Waszego dowódcy, wygrażającego kilku spośród odsieczy niekompetencję i tym podobne. Tamci nie mieli nawet zamiaru odpowiedzieć i może by się rozeszli, gdyby nie oficer, który nagle nabrał animuszu i poniósł rękę na jednego z nich. Nim zdążył zadać cios, dwa inni błyskawicznie go pochwycili, a ten, na którego się zamierzył bez słowa przystawił mu do głowy pistolet i wypalił. Porzuciwszy zwłoki, wszyscy rozeszli się do swoich spraw, jak gdyby nigdy nic, a Wam wypada spieprzać, jeśli nie chcecie podzielić losu tamtego.
-
“No i patrz! Specjalni jak z obrazka!”
Zabrał się razem z pozostałymi i zapakował na pakę Urala, mając na uwadze młodego, którego jakoś tak nawet bez wielu słów polubił.