Los Angeles
-
Pokiwał głową.
- Pomodlę się dziś o ich dusze, choć nie wątpię, że trafili do nieba, ginąc w tak słusznej sprawie. - powiedział i usiadł wygodniej, układając palce dłoni w piramidkę. - Zajrzałeś do nich, prawda? -
Zaczerwienił się lekko, jakby przyłapano go na czymś wstydliwym.
- Cóż… zerknąłem odrobinę. -
- W pełni rozumiem Twoje zainteresowanie tym bezbożnikiem, ale pamiętaj, że ciekawość to też pierwszy stopień do piekła. Jeśli uznam to za stosowne, pozwolę Ci się zapoznać z resztą informacji. A teraz możesz odejść.
-
Skłonił się i wyszedł. Stał teraz na zewnątrz nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić.
-
Od większych rozterek wybawił Cię dźwięk dzwonu, wzywający na modlitwę. To zawsze można było cenić w strukturach Fanatyków: Nie sposób się tam nudzić, społeczność dba o to, żebyś zawsze miał jakieś zajęcie i nie trwonił bezczynnie czasu.
-
Poszedł więc na codzienną modlitwę, tym razem w intencji podziękowania Bogu za kolejny przeżyty dzień. Swoją drogą to zastanawiające, że tak długo udawało mu się unikać śmierci. Wokół umierali lepsi i bardziej przystosowaniu - żołnierze, policjanci, gangsterzy, ludzie którzy według wszelkiej logiki najlepiej powinni poradzić sobie z inwazją zombie, natomiast on, prosty listonosz ciągle dycha. W ciągu tego czasu stracił kończyny, co w warunkach apokalipsy jest niemal pewnym zgonem. A mimo to wciąż żyje i wykonuje zadanie nie gorzej od w pełni zdrowych mężczyzn. Czyżby przyczyną tego był boski plan, według którego nie może zginąć póki nie wykona jakiejś misji do której został stworzony? To by było genialne - zwyczajnie nie móc umrzeć. Jednak jeśli tak, to co było tą misją jaką przed nim postawiono?
-
Misji mogło być wiele. Od takich górnolotnych, jakie przyświecały całej organizacji, czyli oczyszczeniu świata z Zombie i innych potworów oraz bezbożników, nawrócenie grzesznych i odbudowa świata po apokalipsie, aby uczynić z niej prawdziwe Królestwo Niebieskie, a później utrzymać taki stan do końca świata. Mogło to być też coś bardziej przyziemnego, jak choćby schwytanie czy chociaż zabicie tego przeklętego komandosa.
-
Tak więc, poszedł do dobrze znanej sali modlitw.
-
Jak zawsze była pełna, głosy modlących się braci i sióstr zgodne, a kazania kapłana płomienne. Gdy wszystko się skończyło, przed wejściem zauważyłeś jednego z Fanatyków, czekającego najwidoczniej na Ciebie, bo skinął Ci głową i postąpił kilka kroków naprzód. Był młodym, czarnoskórym mężczyzną, ubranym w ciężkie spodnie, wojskowe buty, zdarte najpewniej z trupa, koszulkę z logiem jakiegoś zespołu rockowego sprzed apokalipsy i skórzaną kurtkę. Była na niego przymała, więc widziałeś wymalowany czerwonym tuszem tatuaż przedstawiający koronę cierniową i od razu zdałeś sobie sprawę, z kim masz do czynienia. Akolici to nieprzyjemne typy, ludzie, którzy postanowili związać się z Fanatykami, ale nie było pewności, czy z pobudek ideowych bądź moralnych, bądź też ich religijność była kwestionowana. Jak długo mieli tatuaż, tak długo byli poddawani próbie, a w praktyce byli zwykłymi pachołkami wyżej postawionych Fanatyków.
-
Również się do niego zbliżył.
- Co? - zapytał zdawkowo. -
- Szef wzywa. - odparł i odwrócił się na pięcie, wkładając ręce do kieszeni. Spokojnym krokiem ruszył przed siebie, jakby będąc pewnym, że za nim pójdziesz. Cóż, była to ciekawa sprawa. Nie mógł to być Wasz przywódca, szef szefów, bo on nie kontaktował się z podrzędnymi akolitami, ale jakiś inny, wysoko postawiony w lokalnej hierarchii, Fanatyk.
-
Uuu zgrywamy ważniaka co? Nie wiem czy wiesz, ale ja też jestem dowódcą i to nie byle jakim, Bóg wybrał MNIE na wykonawce swej woli, ty możesz na razie jedynie próbować stać się jednym z nas. - prowadził w myślach ten jednostronny dialog, ale nie zdradził swoich niewesołych odczuć. Posłusznie szedł za nim, w końcu został wezwany przez przywódca.
-
Trafiłeś na ubocze bazy, gdzie więcej było znakowanych niczym bydło akolitów niż pełnoprawnych Fanatyków. Na miejscu zrozumiałeś, kim był owy “szef”, wspomniany wcześniej przez tamtego pachołka. Mówili na niego Nawrócony, bo przed apokalipsą nie miał zbyt pobożnego żywota, wręcz przeciwnie: Był szefem jednego z miejskich gangów, miał własne pralnie brudnych pieniędzy, kluby nocne, burdele i tym podobne, ponoć to nawet on stał za głośnym w swoim czasie zamachem na jednego z wysoko postawionych policjantów. Po apokalipsie początkowo związał się z lokalnymi bandytami, ale gdy tamci go zdradzili, przeszedł do Fanatyków. Szczera chęć poprawy była jednym, broń, kontakty, wiedza i ludzie, które oferował, to już coś innego. Teraz korzystał z nich, aby prowadzić działalność wywiadowczą na rzecz Waszej organizacji, werbował również nowych rekrutów i akolitów, a jego zasługi były na tyle duże, że nawet szefostwo przymykało oczy na to, że wciąż nie stroni od alkoholu, narkotyków, zbędnych luksusów i urodziwych dam do towarzystwa. Akolita zaprowadził Cię do jego biura, z wielkim mahoniowym biurkiem, obitym skórą fotelem, okazałą biblioteczką pod jedną ścianą, a barkiem pod drugą, mniej lub bardziej cennymi obrazami na ścianach i drzwiami prowadzącymi do kolejnych pomieszczeń jego apartamentu. Sam Nawrócony nie wyglądał na takiego, co jest uzależniony od narkotyków i alkoholu oraz opływa w luksusy. Jego ubiór nie był wybitnie drogi, a on sam był nie tylko wysoki, ale i dobrze zbudowany, nawet na jego pozycji przymioty fizyczne i kondycja mogły przydać się w najczarniejszej godzinie. Poza tym był Latynosem, raczej rzadko spotykanym pośród Fanatyków, z tatuażami na ramionach, przedramionach i karku, których sensu, o ile jakikolwiek był, mogłeś się tylko domyślać.
- Siadaj, trochę tu zabawimy. - powiedział, wygodniej siadając w fotelu, wskazując Ci jedno z dwóch krzeseł przed nim. Sięgnął po paczkę cygar i zapalił jedno z nich zapałką, podsuwając Ci drugie. - Śmiało. Kubańskie. Już takich nie robią. -
Nie przywykł, aby ktoś z wyżej postawionych, traktował go z taką gościnnością, więc stropił się nieco. Usiadł sztywno, nie śmiąc wyłożyć się na oparciu.
- Bardzo dziękuję - wziął cygaro. Czuł, że nie zasługuje aby to palić, ale skoro Nawrócony nakazał, to nie mógł odmówić. Zapalił i zapytał - Czy ma pan do mnie jakąś sprawę? -
- Głośno się ostatnio o Tobie zrobiło. - odparł i wypuścił kłąb dymu z ust. Po chwili rozmowy przyjął zupełnie inną postawę niż Ty, odjeżdżając na fotelu do tyłu, aby swobodnie wyłożyć nogi na biurku, jedną rękę wkładając pod głowę, a drugą wciąż przykładając lub odejmując od ust cygaro. - Pozytywnie, ma się rozumieć. Odwaliłeś kawał dobrej roboty z tym posterunkiem, a wychodzi na to, że stary odsunął Cię od polowania na komandosa, co?
-
Chciwie zaciągnął się dymem, po czym wypuścił dym i odkaszlnął. Dodało mu to trochę animuszu, kiedy odpowiadał:
- Nie, Mistrz - położył nacisk na to słowo, aby dać do zrozumienia, że nie spodobało mu się określanie tak ważnej osoby “starym” - wcale mnie od tego nie odsunął. Niedługo mam dostać więcej informacji, po czym dalej prowadzić poszukiwania. - Po czym już normalnym głosem, kontynuował - I tak, dziękuję za pochwałę, ale to nie było tylko moja zasługa. -
- Twoi kumple też się spisali, ale to Ty jesteś ich dowódcą. - odrzekł, zupełnie niespeszony tym, jak go poprawiłeś. - I dlatego to Ciebie tu wysłałem. I dla Ciebie mam robotę. No i nagrodę, ma się rozumieć.
-
- W tej wojnie jedyną nagrodą o jaka walczymy jest wspólny dobrobyt zgromadzania. - odpowiedział, sam zaskoczony swoją idealistyczną wizją. - Nie ma co skupiać się na własnym zysku. Chodzi tylko o to aby każdy po prostu robił swoje. Co to za zadanie? Zrobię to jeśli będę w stanie.
-
- Taaa, jasne. Już z niejednym takim świętoszkiem rozmawiałem. I powiem Ci, że każdy tak mówił, dopóki przed oczami nie stanął mu nowy, wspaniały świat. - powiedział i zaśmiał się. - Zdobyłeś teczkę nie tylko tego komandosa, ale i kilku innych osób. Tak się składa, że mam z nimi stare rachunki do wyrównania, o ile i ich papiery wziąłeś. Jeśli mi je przyniesiesz i pomożesz moim ludziom, którzy gówno wiedzą o takich sprawnych akcjach jak Twoja, to suto wynagrodzę Ciebie i Twoich ludzi, czym tylko zechcecie. A jeśli dalej marzysz o tym wspólnym dobru, to pomyśl, że ci, których chcę, żebyś zlikwidował, działają w ramach Z-Com, Milicji czy innych mętów, które z nami walczą. Co Ty na to?
-
Przez chwile tępo wpatrywał się w rozmówcę i przetrawiał informację. Zastanawiał się, czy to co mu proponowano nie zakrawa, aby na samowole.
- Jasne, zrobię to. W końcu moim obowiązkiem jest słuchać. Zapytam, tylko Mistrza czy użyczy mi tych dokumentów i czy przychyli się do tego planu. Jeśli się zgodzi, od razu się tym zajmę. - odpowiedział uradowany, że znalazł sposób, aby wszystko odbyło się zgodnie z zasadami. Wstał. - Czy mam już iść?