Los Angeles
-
Skinął im głową. W tym momencie siłą woli musiał powstrzymać cisnący się na usta, niczym nieuzasadniony śmiech. Co się z nim działo? Od pewnego czasu takie nerwowe tiki nawiedzały go coraz częściej. W każdym razie, zwrócił się do Mike’a:
- Możemy wsiadać?
-
- Ty tu rządzisz. - odparł, wzruszając ramionami. - My pojedziemy autobusami, Ty i Twoi ludzie w trzecim pojeździe na przodzie będziecie nas nawigować, pojedziemy za Wami. Także jeśli nie masz nic do powiedzenia to jasne, możemy jechać. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej.
-
- Ja tu rządzę - powtórzył po nim nieobecnym głosem. - No to ruszajmy. - Poklepał go po ramieniu. I ruszył do znanego już pojazdu i wsiadł na przód.
-
- Witam na pokładzie. - powitał Cię dowódca pojazdu, gdy wraz z resztą zająłeś wszystkie wolne miejsca siedzące, wyciągając do Ciebie dłoń. - Z Wami ciężko się nudzić. Kogo poślemy do diabła tym razem?
-
//To jest moment kiedy opiszesz tą postać ?//
- Cóż, jest nim… - zajrzał do dokumentów które miał ze sobą i zaczął czytać. -
//Tak.//
Pierwsza teczka, na którą trafiłeś, należała do Anthony’ego Danielsa, porucznika Milicji, zastępcy dowódcy tej formacji w całym mieście. Odpowiadał on za szkolenie wszystkich członków Milicji, stojąc za jej ostatnimi sukcesami. Znany z odwagi i brawury, zwykle osobiście prowadzi swoich ludzi do walki, nieważne czy z Zombie, Mutantami czy innymi ludźmi. Był już po czterdziestce, miał siwiejące czarne włosy, piwne oczy i kwadratową szczękę. Mieszkał w jednym z domów na przedmieściach, dzielnicy miasta oczyszczonej z Zombie i innych kanalii, gdzie już miałeś okazję być i spotkać patrol Milicji, a gdzie mieszkali ocalali wszelkiej maści, żołnierze Z-Com i Armii Światowej czy Milicjanci. Miał dziewiętnastoletniego syna, sierżanta w Milicji, oraz młodszą o pięć lat żonę. Odręczny dopisek, najpewniej Nawróconego, głosił:
Policjant przed apokalipsą. Nienawidzę chuja z całego serca. Zabijcie na miejscu, chcę też mieć jakiś dowód, że to on. Liczcie na nagrodę, jeśli dorwiecie też jego syna i żonkę. Ją możecie opcjonalnie sprawdzić żywcem do bazy. -
- Mamy zwycięzce. Anthony Daniels. Pewnie nic ci to nie mówi? Mi też nie. Ale imiona nie są dzisiaj ważne. Ważne, że to szycha Milicji. Znajdziemy go w…Ooo byłem tam ostatnio. Wiem gdzie to jest. Jedź tak jak cię pokieruję. - powiedział, po czym zaczął wskazywać trasę. Przy okazji przyjrzał się pozostałym Fanatykom w pojeździe. Ciekawie jakby zareagowali gdybym powiedział im, że jestem chroniony przez Boga i nie mogę zginąć. Nah. Pewnie by nie uwierzyli i wyśmiali mnie. Nikt nie jest w stanie zrozumieć prawdziwie obdarowanych. Rzecz jasna to, że Bóg ma nade mną pieczę, nie znaczy, że mogę maszerować przez grad kul. Wiem dobrze jak kończy się zbytnia ufność w Bogu i wystawianie go na próbę. Gdybym to zrobił, On opuściłby mnie. Tak. Moja nieśmiertelność to potężny dar, ale musi pozostać dyskretny. Po prostu rób to co zawsze, nie wystawiaj się, zachowuj się tak jakbyś wciąż mógł zginąć.
-
//A byłem ciekaw czy jednak zrobisz coś głupiego i wystawisz się komuś na strzał.//
Fakt, znałeś drogę, ale dowódca maszyny swój rozum miał i zatrzymał się blisko ponad kilometr od celu.
- Dalej nie jadę. - oświadczył stanowczo. - Za jakieś dwieście metrów zaroi się tam od uzbrojonych patroli, barykad z ciężkimi karabinami maszynowymi, min i innych niespodzianek. Łatwiej i bezpieczniej będzie pieszo. Zaczekam tu na Wasz powrót. I, jeśli możesz, daj mi chociaż z dziesięciu chłoptasiów do obrony tych wszystkich pojazdów, jakby jednak ktoś się zleciał i nas zaatakował. -
- Mogę co najwyżej pięciu, ja bardziej potrzebuje wsparcia. - powiedział nieustępliwym głosem. Wyszedł z pojazdu i zwrócił się do akolitów:
- Pięciu z was zostaje przy wozie, reszta rusza za mną. - Zaczął iść w znanym sobie kierunku, na razie szukając miejsca z którego miałby lepszy widok na rozciągającą się okolice przedmieść. -
Nie protestował, ale widać, że nie było mu to na rękę. Z drugiej strony, czy miał jednak aż tak wiele do powiedzenia w tej kwestii? Był tylko szeregowym Fanatykiem, miał Was zawieźć i dowieźć na miejsce, nic więcej. Wy zaś ruszyliście. Żadnego wysokiego punktu obserwacyjnego nie było, przynajmniej nie tutaj. Dalej na pewno będą jakieś wieżyczki obserwacyjne, ale obstawione przez Milicjantów.
- To na pewno dobry plan pchać się całą grupą? - zapytał Cię Mike po chwili marszu. - Taktyk może i ze mnie żaden, ale jak będziemy iść taką jedną, zwartą grupą, to wystarczy jeden karabin maszynowy, żeby wytłuc wszystkich. -
- Zaufaj mi, wiem co robię. Przecież jeszcze tam nie doszliśmy. Najpierw muszę tylko… znaleźć miejsce gdzie… będę mógł się… rozejrzeć - powiedział rozdrażnionym, jakby nie swoim głosem. Może w pobliżu rosły jakieś drzewa, albo teren nagle opadał, może jakby wejść na dach domu to coś by to dało?
-
Drzew nie było, utrudniały obserwowanie terenu, więc wszystkie wycięto, o ile jakieś w ogóle zostały po apokalipsie. Brak też jakichkolwiek zmian wysokości w terenie, więc wejście na dach to jedyna opcja, choć żeby to zrobić będziesz musiał wejść tam od środka budynku, bo drabiny nikt z kieszeni nie wyjmie.
-
Podszedł więc do najbliższego i spróbował do niego wejść.
-
Co ciekawe, był otwarty, ale nie musiałeś podejrzewać pułapki. Zwyczajnie nie było tu nic, dosłownie nic, więc nie było potrzeby zabezpieczać budynku przed włamaniem. Kolejny przykład ignorancji Milicjantów czy Z-Com ogółem, walczą jak głupi o zajęcie kolejnych dzielnic, ale gdy już im się to uda, nawet jej porządnie nie zabezpieczą, pozwalając swoim wrogom zapuścić się tak blisko ich terenów.
-
Niby mała rzecz, ale uspokoiła go trochę. Gdyby drzwi okazały się zamknięte, z wściekłości chyba by kazał wysadzić je C4. Na szczęście obeszło się bez tego. Wszedł po schodach na najwyższe piętro, a spróbował z okna przejść na dach.
-
Poszło sprawnie, gorzej z tym, że łatwo mogłeś się z dachu ześlizgnąć, a powrót do bazy tylko z powodu lekkiego urazu jest z pewnością ostatnią rzeczą, którą chciałbyś zrobić. Niemniej, póki co trzymałeś się stabilnie, a także, co najważniejsze, miałeś wgląd na całą okolicę.
-
Za pomocą lornetki obejrzał okolice, wypatrywał barykad i stanowisk karabinów maszynowych, o których wspominał kierowca, a które wskazywały niewątpliwe miejsce przebywania poszukiwanego celu.
-
Dostrzegłeś wzniesione z drewna wieże, przypominające ambony myśliwskie, jakieś półtora kilometra stąd. To z pewnością był skraj obrony Milicji, wspomniane już barykady i inne umocnienia znajdowały się pewnie na drogach i skrzyżowaniach lub w niektórych budynkach, stąd jeszcze żadnych nie widziałeś, ale wiadomo już chociaż, gdzie iść i na co uważać.
-
Widok tych konstrukcji z powrotem przywołał rozstrój nerwowy. Z natłoku myśli i trosk o powodzenie misji dostał drgawek, od czego prawie zleciał z dachu. Kiedy już złapał równowagę znowu powrócił do obserwacji i zaczął układać w myślach drogę, którą mogliby podejść. Zastanawiał się również jak to rozegrać - jeśli podzieli grupę na mniejsze oddziały, łatwiej będzie im się zbliżyć, ale jeśli już zostaną zauważeni szybko mogą zostać wybici przez przeważające siły wroga. Z kolei jeśli pójdą całą grupą, będą mieli większą siłę ognia i przynajmniej w teorii będą mogli wbić się klinem, zrobić co trzeba i uciec, jednak minusem było to że mogli zostać wykryci znacznie wcześniej. Po chwili namysłu bardziej skłaniał się ku drugiemu wariantowi. Ostrożnie zszedł z dachu, aby powiadomić resztę.
-
Tak Twój oddział, jak i akolici czekali z niecierpliwością na to, co zobaczyłeś i co masz im do powiedzenia.