Los Angeles
-
Drzew nie było, utrudniały obserwowanie terenu, więc wszystkie wycięto, o ile jakieś w ogóle zostały po apokalipsie. Brak też jakichkolwiek zmian wysokości w terenie, więc wejście na dach to jedyna opcja, choć żeby to zrobić będziesz musiał wejść tam od środka budynku, bo drabiny nikt z kieszeni nie wyjmie.
-
Podszedł więc do najbliższego i spróbował do niego wejść.
-
Co ciekawe, był otwarty, ale nie musiałeś podejrzewać pułapki. Zwyczajnie nie było tu nic, dosłownie nic, więc nie było potrzeby zabezpieczać budynku przed włamaniem. Kolejny przykład ignorancji Milicjantów czy Z-Com ogółem, walczą jak głupi o zajęcie kolejnych dzielnic, ale gdy już im się to uda, nawet jej porządnie nie zabezpieczą, pozwalając swoim wrogom zapuścić się tak blisko ich terenów.
-
Niby mała rzecz, ale uspokoiła go trochę. Gdyby drzwi okazały się zamknięte, z wściekłości chyba by kazał wysadzić je C4. Na szczęście obeszło się bez tego. Wszedł po schodach na najwyższe piętro, a spróbował z okna przejść na dach.
-
Poszło sprawnie, gorzej z tym, że łatwo mogłeś się z dachu ześlizgnąć, a powrót do bazy tylko z powodu lekkiego urazu jest z pewnością ostatnią rzeczą, którą chciałbyś zrobić. Niemniej, póki co trzymałeś się stabilnie, a także, co najważniejsze, miałeś wgląd na całą okolicę.
-
Za pomocą lornetki obejrzał okolice, wypatrywał barykad i stanowisk karabinów maszynowych, o których wspominał kierowca, a które wskazywały niewątpliwe miejsce przebywania poszukiwanego celu.
-
Dostrzegłeś wzniesione z drewna wieże, przypominające ambony myśliwskie, jakieś półtora kilometra stąd. To z pewnością był skraj obrony Milicji, wspomniane już barykady i inne umocnienia znajdowały się pewnie na drogach i skrzyżowaniach lub w niektórych budynkach, stąd jeszcze żadnych nie widziałeś, ale wiadomo już chociaż, gdzie iść i na co uważać.
-
Widok tych konstrukcji z powrotem przywołał rozstrój nerwowy. Z natłoku myśli i trosk o powodzenie misji dostał drgawek, od czego prawie zleciał z dachu. Kiedy już złapał równowagę znowu powrócił do obserwacji i zaczął układać w myślach drogę, którą mogliby podejść. Zastanawiał się również jak to rozegrać - jeśli podzieli grupę na mniejsze oddziały, łatwiej będzie im się zbliżyć, ale jeśli już zostaną zauważeni szybko mogą zostać wybici przez przeważające siły wroga. Z kolei jeśli pójdą całą grupą, będą mieli większą siłę ognia i przynajmniej w teorii będą mogli wbić się klinem, zrobić co trzeba i uciec, jednak minusem było to że mogli zostać wykryci znacznie wcześniej. Po chwili namysłu bardziej skłaniał się ku drugiemu wariantowi. Ostrożnie zszedł z dachu, aby powiadomić resztę.
-
Tak Twój oddział, jak i akolici czekali z niecierpliwością na to, co zobaczyłeś i co masz im do powiedzenia.
-
Podszedł do nich i powiedział:
- Dobra, już wiem co i jak trzeba zrobić. Nie rozdzielamy się, w końcu prędzej czy później nas zauważą, w grupie mamy jakieś szanse aby się przebić, a podzieleni zostaniemy wystrzelani jeden po drugim. Widziałem jak ustawili posterunki, więc spróbuje wybrać najlepszą trasę, idźcie za mną. - Zaczął prowadzić ich w kierunku zaobserwowanego skupiska Milicji, wykorzystując domy, jako zasłonę przed wzrokiem potencjalnych wartowników. -
//W “odpowiednim”? Czyli jakim?//
-
//Poprawiłem//
-
//Zauważyłeś tylko wieże obserwacyjne, które wyznaczają, że to tam zaczynają się tereny bezpośrednio kontrolowane i zamieszkane przez Milicję. Czyli idziesz w kierunku jednej z nich, tak?//
-
//tak//
-
Pójście tak dużą grupą dużą ulicą byłoby samobójstwem, zobaczyliby Was z daleka i przygotowali się odpowiednio na Wasze przybycie, więc skradaliście się okolicami domków, co pozwoliło Wam skryć się w jednym z nich, który stoi zaledwie niecałych dziesięć metrów od najbliższej wieży.
-
Za pomocą lornetki obejrzał wieżę, aby sprawdzić ilu strażników tam stoi i jak stoi, czyli czy są skupieni na obserwowaniu okolicy czy rozproszeni czymś innym.
-
Jest tylko jeden, bacznie obserwujący okolicę, ale z oczywistych względów jest skupiony na tym, co dzieje się o wiele dalej, więc jeszcze Was nie dostrzegł.
-
Zaczął intensywnie myśleć. Żadne rozwiązanie nie wydawało mu się odpowiednie. Przekradnięcie się nie mogło się udać, co do tego nie miał wątpliwości. Nie dadzą rady skłonić strażnik, aby zszedł, a zastrzelenie go nie umknie uwadze reszty Milicjantów. Wszystko wskazywało na to, że przyszedł czas postawić wszystko na jedną kartę i zaatakować frontalnie. Ale Nathan wahał się. Mieli właśnie przed sobą gniazdo złożone z zasieków, kaemów i Bóg wie ilu wrogów. To jak porywać się motyką na Słońce, misja stawała pod znakiem zapytania. Jednak w tym momencie lampka zapaliła się nad głową Nathana. W jego głowie wykwitł nowy plan, przynajmniej przez niego postrzegany jako logiczny i możliwy do zrealizowania. Nasz cel…ten… Anthony? Tak, Anthony. Pisali o nim, że zawsze osobiście prowadzi ludzi do walki. Nie musimy wbijać się do jego domu, wystarczy go wywabić. Łatwo mówić, trudniej zrobić, ale to możliwe do zrobienia. Trzeba to tylko inaczej rozplanować. Spojrzał na całą swoją jednostkę jaką dowodził. Przeliczył ich i przyjrzał się jakie kto posiada uzbrojenie.
-
Było ich piętnastu, rzecz jasna akolitów, nie licząc reszty Twojego oddziału. Każdy miał broń boczną w postaci pistoletu lub rewolweru, jakiś nóż czy inną broń białą do walki na krótkim dystansie czy do likwidowania przeciwników bez robienia zbędnego hałasu, a za broń główną służyły pistolety maszynowe, obrzyny i strzelby, kilku miało karabinki automatyczne, a jeden dysponował nawet bronią snajperską z prawdziwego zdarzenia. W połączeniu z wyposażeniem Twoim i reszty Fanatyków dawało to naprawdę solidną siłę ognia, choć tylko na krótkim i średnim dystansie, jeśli tamci zobaczą, że dysponujecie taką, a nie inną, bronią, to zwyczajnie przyczają się poza jej zasięgiem i będą do Was pruć, najpierw pozbywając się tych, którzy są w stanie prowadzić ostrzał na dalszy dystans, a później całej reszty.
-
W myślach już obmyślał odpowiednie podzielenie i rozstawienie ludzi, ale potrzebował wiedzieć jeszcze coś.
- Ile dokładnie mamy tego C4? - zapytał akolitów, którzy je nieśli.