Los Angeles
-
Tak Twój oddział, jak i akolici czekali z niecierpliwością na to, co zobaczyłeś i co masz im do powiedzenia.
-
Podszedł do nich i powiedział:
- Dobra, już wiem co i jak trzeba zrobić. Nie rozdzielamy się, w końcu prędzej czy później nas zauważą, w grupie mamy jakieś szanse aby się przebić, a podzieleni zostaniemy wystrzelani jeden po drugim. Widziałem jak ustawili posterunki, więc spróbuje wybrać najlepszą trasę, idźcie za mną. - Zaczął prowadzić ich w kierunku zaobserwowanego skupiska Milicji, wykorzystując domy, jako zasłonę przed wzrokiem potencjalnych wartowników. -
//W “odpowiednim”? Czyli jakim?//
-
//Poprawiłem//
-
//Zauważyłeś tylko wieże obserwacyjne, które wyznaczają, że to tam zaczynają się tereny bezpośrednio kontrolowane i zamieszkane przez Milicję. Czyli idziesz w kierunku jednej z nich, tak?//
-
//tak//
-
Pójście tak dużą grupą dużą ulicą byłoby samobójstwem, zobaczyliby Was z daleka i przygotowali się odpowiednio na Wasze przybycie, więc skradaliście się okolicami domków, co pozwoliło Wam skryć się w jednym z nich, który stoi zaledwie niecałych dziesięć metrów od najbliższej wieży.
-
Za pomocą lornetki obejrzał wieżę, aby sprawdzić ilu strażników tam stoi i jak stoi, czyli czy są skupieni na obserwowaniu okolicy czy rozproszeni czymś innym.
-
Jest tylko jeden, bacznie obserwujący okolicę, ale z oczywistych względów jest skupiony na tym, co dzieje się o wiele dalej, więc jeszcze Was nie dostrzegł.
-
Zaczął intensywnie myśleć. Żadne rozwiązanie nie wydawało mu się odpowiednie. Przekradnięcie się nie mogło się udać, co do tego nie miał wątpliwości. Nie dadzą rady skłonić strażnik, aby zszedł, a zastrzelenie go nie umknie uwadze reszty Milicjantów. Wszystko wskazywało na to, że przyszedł czas postawić wszystko na jedną kartę i zaatakować frontalnie. Ale Nathan wahał się. Mieli właśnie przed sobą gniazdo złożone z zasieków, kaemów i Bóg wie ilu wrogów. To jak porywać się motyką na Słońce, misja stawała pod znakiem zapytania. Jednak w tym momencie lampka zapaliła się nad głową Nathana. W jego głowie wykwitł nowy plan, przynajmniej przez niego postrzegany jako logiczny i możliwy do zrealizowania. Nasz cel…ten… Anthony? Tak, Anthony. Pisali o nim, że zawsze osobiście prowadzi ludzi do walki. Nie musimy wbijać się do jego domu, wystarczy go wywabić. Łatwo mówić, trudniej zrobić, ale to możliwe do zrobienia. Trzeba to tylko inaczej rozplanować. Spojrzał na całą swoją jednostkę jaką dowodził. Przeliczył ich i przyjrzał się jakie kto posiada uzbrojenie.
-
Było ich piętnastu, rzecz jasna akolitów, nie licząc reszty Twojego oddziału. Każdy miał broń boczną w postaci pistoletu lub rewolweru, jakiś nóż czy inną broń białą do walki na krótkim dystansie czy do likwidowania przeciwników bez robienia zbędnego hałasu, a za broń główną służyły pistolety maszynowe, obrzyny i strzelby, kilku miało karabinki automatyczne, a jeden dysponował nawet bronią snajperską z prawdziwego zdarzenia. W połączeniu z wyposażeniem Twoim i reszty Fanatyków dawało to naprawdę solidną siłę ognia, choć tylko na krótkim i średnim dystansie, jeśli tamci zobaczą, że dysponujecie taką, a nie inną, bronią, to zwyczajnie przyczają się poza jej zasięgiem i będą do Was pruć, najpierw pozbywając się tych, którzy są w stanie prowadzić ostrzał na dalszy dystans, a później całej reszty.
-
W myślach już obmyślał odpowiednie podzielenie i rozstawienie ludzi, ale potrzebował wiedzieć jeszcze coś.
- Ile dokładnie mamy tego C4? - zapytał akolitów, którzy je nieśli.
-
- Kilogram, każdy z nas w plecaku po pół kilo, a razem z tym resztę niezbędnych materiałów. - wyjaśnił jeden z nich, mając na myśli wszelkiej maści zapalniki, detonatory i tym podobne przyjemności, które pomagają robić duże BUUUUM!!!
-
- W porządku, oto jak sprawa wygląda: sami nie dotrzemy do naszego niby-żołnierzyka, więc sam musi do nas przyjść. Przyjdzie zapewne tylko wtedy gdy uznają sytuację za na tyle poważna, że wymaga jego bezpośredniej pomocy. I taką sytuację właśnie musimy udawać. Podzielimy się na dwie części, pierwsza naprze gwałtownie naprzód, aż do napotkania pierwszego oporu, po czym cofnie się do jednego z budynków i tam, zacznie się utrzymywać. Macie zrobić tyle hałasu ile się da. Pójdzie z wami, jeden nich - wskazał na akolitów przenoszących ładunki. - Zamontujecie też C4 i wysadźcie wieżę lub cokolwiek, wybuch na pewno ściągnie ich uwagę. Druga część, pozostanie w ukryciu aż do odpowiedniego momentu jakim jest pojawienie się dowódcy. Uderzając od flanki, na pewno uda się go ustrzelić. Potem, cóż… jedynie co nam pozostanie to salwowanie się ucieczką. Pierwsza grupa to wy - wybrał dziesięciu akolitów, w pierwszej kolejności tych z automatami i pistoletami maszynowymi plus dodatkowo gościa od ładunków. - Reszta zostaje ze mną. - miał tu na myśli pozostałą część akolitów oraz swój osobisty oddział. - Jakieś pytania? - zapytał
//To się nie ma prawa udać. Może ciekawym zwrotem w fabule, byłoby dostanie się mojej postaci do niewoli//
-
- Można to jeszcze przedyskutować? - zapytał dowódca akolitów. Jasne, mieli pomóc Ci w wykonaniu zadania i jeśli się uda, to nagroda od Nawróconego i ich nie minie, ale co im po nagrodzie, jeśli nie pożyją odpowiednio długo, żeby się nią nacieszyć?
-
-Nie. - odparł krótko. - Plan pozostaje niezmienny, jeśli macie jakieś wątpliwości co do szczegółów, to zadajcie mi te pytania teraz.
-
- Nie lepiej będzie wysadzić choćby ten dom albo jakiś inny, trochę dalej? Oni pójdą to sprawdzić, wystrzelamy ich, a potem będziemy tam czekać i strzelać tak długo, aż zabijemy też tego konkretnego Milicjanta… Albo ściągniemy uwagę, a Ty weźmiesz swój oddział i spróbujesz zakraść się do jego domu, Nawrócony wspominał też coś o jego rodzinie. Nie mamy gwarancji, że tu jest, może być po drugiej stronie miasta i tam walczyć z Zombie czy czymkolwiek innym i wcale nie dołączy do tych Milicjantów tutaj. A jak będziemy mieć jego rodzinę to na pewno go ściągniemy.
-
- A skąd wiesz,że jego rodziny też tutaj nie ma? - Spytał, zirytowany, że rywal wytknął mu dużą lukę w jego planie.
-
- Nie wiem, ale to przeczucie, skoro Nawrócony kazał nam udać się tutaj, to pewnie dlatego, że tutaj będzie ich można znaleźć. Najpewniej.
-
- Otóż to. Wysłał nas tutaj, wiec był pewny, że go tu znajdziemy. Zresztą przyszedł mi do głowy nowy plan - część z was cofnie się drogą, którą tu przyszliśmy i założy przy jednym z tamtych domów ładunek, następnie przejdzie jeszcze kawałek w inną stronę i tam przypuści pozorny atak, jednocześnie odpalając wybuch. Korzystając z powstałego chaosu ja przeprawię się z małym oddziałem pod budynek, którzy najbardziej będzie przypominał kwaterę główną i wezmę ich z zaskoczenia - milicjanta lub jego rodzinę. Co wy na to? - zapytał, kompletnie ignorując, że przed chwilą dokładnie to samo proponował Mike. Ale Nathan nie mógł tak po prostu przyjąć rady znienawidzonego akolity, dlatego przywłaszczył sobie jego plan. Nie zważał na to, czy pozostali są przekonani, grunt że w jego przeżartym fanatyzmem i ciężkimi przeżyciami mózgu, ten plan rzeczywiście zaczął figurować jako własny.