Gwieździsta Puszcza
-
Wybił się po raz kolejny i kolejny, cały czas nie spuszczając pali z oczu, by nie omsknąć nóg. Mierzył, by szybko ukończyć przeszkodę.
-
Pokonałeś w ten sposób około połowę drogi, a wśród zgromadzonych wokół tubylców zdało się słyszeć coraz głośniejsze szmery i rozmowy, choć teraz byłeś niemalże pewien, że są Tobie przychylni. Już miałeś wybić się do kolejnego skoku, gdy usłyszałeś tak znajomy dźwięk, choć nie spodziewał się go usłyszeć tutaj, a zwłaszcza teraz: suchy huk wystrzału z karabinu Hralk. A potem kilkanaście kolejnych. Tak zdziwieni, jak i przerażeni, tubylcy zaczęli pospiesznie uciekać, choć w tym zbiorowisku wielu padło trupem na platformach, inni spadli, niekiedy będąc martwymi, nim dotknęli ziemi, a w innych wypadkach spotkał ich gorszy los, gdy to dopiero tam znaleźli śmierć.
-
“Cholera.” To była pierwsza i jedyna myśl, jaka w tym momencie zaświtała w umyśle Jamesa. Błyskawicznie rozejrzał się dookoła. Skąd strzelali?!
-
Zewsząd, takie przynajmniej miałeś wrażenie, bo albo było ich tak wielu, że rzeczywiście otoczyli polanę, albo nie dość, że szybko strzelali, to jeszcze sprawnie przemieszczali się z miejsca na miejsce, aby sprawiać takie wrażenie.
-
W takim razie James zrobił to, co wychodziło mu najlepiej; zniknął. Za pomocą magii upodobnił się do swojego otoczenia, wtapiając się w nie niczym kameleon. Po tym zsunął się z pala na ziemię i okrężną drogą pobiegł… do ludzi. A dokładniej na ich tyły,
-
Udało Ci się minąć kilku z nich, a po ubiorze było widać, że nie przybyli prosto z miasta, odziani byli w stroje z futer i skór, niczym traperzy i pionierzy, choć nie miałeś pewności, czy nimi byli, ci zwykle żyli z tubylcami jeśli nie w dobrych, to chociaż poprawnych relacjach. Tamci tymczasem, wciąż strzelając, zmienili nieco cele, trafiając głównie w nogi, jeśli mieli taką możliwość, a tak unieruchomionych tubylców ogłuszali ciosami karabinowych kolb w głowę.
-
Przesunął się całkiem na tyły oddziałów ludzi, gdzie tam spróbował niepostrzeżenie wciągnąć jednego z nich w krzaki, podduszając go bez zbędnego oszczędzenia siły. Mógłby stąd po prostu uciec, ale wtedy już na pewno nie będzie miał szansy na wejście między Mivvotów, o ile jacyś tu zostaną.
-
Napastnicy, kimkolwiek byli, początkowo starali się trzymać w zwartej grupie, ale gdy postrzelili odpowiednio wielu Mivvotów lub tamci uciekli dalej, musieli przerzedzić swój szyk, co sprawnie wykorzystałeś, a cała akcja przeszła po Twojej myśli, choć nie masz co liczyć, że minie zbyt dużo czasu, aż ktoś się zorientuje.
-
Od razu zabrał się za przeszukiwanie nieprzytomnego, by zabrać jego broń. Oprócz tego ukradł także jego wygląd, którego iluzję nałożył na siebie.
-
Wygląd to jedno, inna kwestia, że w wypadku interakcji z napastnikami od razu wpadniesz. Mężczyzna miał przy sobie naładowany rewolwer Smithsona i garść sześciu dodatkowych pestek, a także karabin Hralk, również nabity, a na dwóch przewieszonych ukośnie przez pierś bandoletach znajdował się zapas pojedynczych pocisków do tejże broni.
-
Zerwał bandoliery z gościa, po czym sam się nimi obwiesił. Po tym korzystając z osłony przykląkł na jedno kolano i wycelował w plecy ludzi. W pierwszej chwili zawahał się. Przecież… tak długo żył pośród nich. Ojciec także był człowiekiem. Nigdy nie miał problemu z posłaniem kulki drugiemu, ale teraz…
Nacelował muszkę w środek pleców najbliższego mu trapera i wystrzelił. Od razu przesunął lufę na kolejnego i powtórzył strzał. Nie strzelał do ludzi, strzelał do najeźdźców.
Od razu, gdy Ci spostrzegną, że coś jest nie tak, James zmieni pozycję, obrzucając się roślinną iluzją i zabierając karabin z sobą. -
Wystarczyły dwa takie zabójstwa, aby tamci przerwali atak i zaczęli rozglądać się wokół. Trzeci strzał sprawił, że zaczęli Cię ostrzeliwać w sposób zmasowany i nie miałeś wątpliwości, że jedna z kul zaraz trafi w cel. Nie żeby Cię widzieli czy szczególnie celowali, po prostu pruli na oślep z karabinów i rewolwerów tam, skąd mniej więcej wiedzieli, że padł strzał.
-
// “Od razu, gdy Ci spostrzegną, że coś jest nie tak, James zmieni pozycję, obrzucając się roślinną iluzją i zabierając karabin z sobą.”
//
-
//Mi chodziło o to, że zaczęli strzelać tak szybko, że nie zdążył zmienić pozycji, a jakby spróbował, to dostałby przypadkową kulkę.//
-
Cholera… James padł na ziemię, modląc się w duchu, by bogowie uratowali go przed śmiercią. Niech tylko tamci uznają, że strzelec zdążył się przemieścić! W razie czego narzuci na siebie iluzję martwego Mivvota z Harlkiem w dłoniach, ale niech go zostawią w spokoju!
-
Dopiero ten ostatni zabieg się powiódł, choć musiałeś dać z siebie wszystko, aby nie krzyknąć z bólu, gdy jeden z ludzi kopnął Cię z całej siły w żebra, chcąc wyżyć się na trupie za śmierć kumpla.
- Tubylczy śmieć. - mruknął, spluwając jeszcze na Twoją głowę.
- Zostaw go, do cholery! - krzyknął inny. - Zbierajmy tych, których tu złapaliśmy, i wracajmy. Jak dobrze poszło, to wioska też jest już nasza, a te dzikusy mają przerąbane.
- Jak mówisz “przerąbane” to bawi bardziej, przez naszego pracodawcę. - dodał inny i kilku rzeczywiście się zaśmiało, choć Tobie brakowało szczegółów, żeby wiedzieć, co w tym śmiesznego. Albo rozumieć cokolwiek. Grunt, że rzeczywiście odeszli od Ciebie, ale wciąż musieli być w pobliżu. -
James jeszcze przez chwilę leżał w krzaku, z wszystkich sił starając się nie kwiczeć z bólu po kopniaku. W tym czasie, miał zadziwiająco dużo czasu na przemyślenia, które co prawda odbywały się na adrealinowym gazie, jednak nie ujmowało im to bystrości.
“Przerąbane, pracodawca, ała, ała… Chcą urządzić wyrąb lasu? Ał, ał. No tak, wioska by im, cholera ale to boli… przeszkadzała. A na sprzedaży niewolników mogą zarobić dodatkowy pieniądz…”
To myśląc, mężczyzna spróbował podnieść się z ziemi, jednak nie udało mu się to. Nie przez ból czy brak siły. James stchórzył. Przed momentem niemalże stracił życie i zwyczajnie bał się narażać je po raz drugi. Chciał być odważny, nie wyszło mu. -
Mimo że się nie podniosłeś, miałeś dość dobry widok na to, co działo się w pobliżu: Pozbawionych przytomności tubylców zabierano, podobnie jak zamordowanych przez Ciebie napastników, z trupów zaś zdzierano wszystko, co cenne, Ty na szczęście nic takiego nie miałeś, więc zostawili Cię w spokoju. Grupa zaatakowała szybko, a wycofała się jeszcze szybciej, znikając w leśnej gęstwinie, zostawiając Cię samego. Tak, stchórzyłeś. Ale czy nie wszyscy stchórzyli? Ty z nich wszystkich zrobiłeś najwięcej, zabiłeś najwięcej napastników, nie dałeś się też schwytać. No i żyłeś, a tchórze żyją dłużej. Ponoć po to, aby później już nie tchórzyć.
-
Ponoć, ale nie na pewno… Pozostał w krzakach jeszcze przez moment, by zyskać absolutną pewność, że traperzy opuścili te tereny.
-
A i owszem, byłeś tu jedynym żywym. No, może poza tamtym pozbawionym przytomności napastnikiem, o którym jakoś wszyscy zapomnieli w ferworze walki i po niej.