Gwieździsta Puszcza
-
Chwilowo nie było to potrzebne, bo wciąż był nieprzytomny, ale kiedyś zapewne się obudzi. To masz już z głowy, ale co dalej? Tamci odeszli, ale mówili też o drugiej grupie, która zaatakowała wioskę. Tutaj już pewnie nie wrócą, chyba że przypomną sobie o zagubionym kompanie. Należy jednak podjąć szybkie decyzje, przede wszystkim gdzie się udasz i co zrobisz teraz.
-
Na chwilę obecną zostawił związanego (// Nawet nie wiesz jaka to radocha wreszcie być wiążącym, a nie wiązanym//) tam gdzie był, a sam wziął Harlka i udał się tam, gdzie w koronach drzew znajdowała się wioska.
-
Nie zaszedłeś daleko, prędko musiałeś się zatrzymać, aby przemyśleć dalsze ruchy, gdyż już około sto metrów od wioski słyszałeś strzały oraz okrzyki ludzi i Mivvotów, co oznacza, że walka dalej trwa.
-
Ścisnął Harlka w dłoniach.
“Już tam są, cholera…”
Jednak w swojej odważnej głupocie, nawet przy wspomnieniu bycia bliskim śmierci, postanowił podejść bliżej. Szedł nisko, pod osłoną krzaków i zarośli, by lepiej przyjrzeć się sytuacji bez wykrycia przez ludzi. -
Wioska jeszcze nie upadła, bo ludzie nie dostali się na górę, a choć wielu z nich leżało na ziemi, przeszytych strzałami z łuków czy oszczepami, to i tak było ich zbyt wielu i byli zbyt dobrze uzbrojeni, widziałeś też zaścielające kładki i platformy w koronach drzew trupy tubylców. Obronę utrudniało im to, że ludzie sprowadzili tu wozy, choć koni przy nich nie było, być może do transportu łupów, ale teraz służyły wyłącznie jako osłona i sprawdzały się w tej roli nieźle.
-
Cholera! Nie, dwa razy tego samego błędu nie popełni…
James rozejrzał się za jakimś miejscem, najlepiej wysoko w drzewach, które dawałoby mu ochronę, a przy tym pozwalało strzelać w plecy ludzi. -
Nie było takich, przynajmniej nie w koronach drzew. Musiałbyś dostać się na górę, ominąć ludzi, nie dostać zbłąkaną kulką czy strzałą i z pozycji tubylców zrobić użytek ze swojej broni, a więc strzelałbyś, ale nie w plecy. Na dole zaś wrogów było zbyt wielu, gdybyś spróbował, to prędzej czy później zasypaliby Cię gradem kul i któraś by w końcu trafiła.
-
W takim razie to nie zadziała! Musiał znaleźć inny sposób na walkę…
Wtedy Jamesa olśniło!
Konie! Przecież jakoś te wozy musiały tu dojechać, siła pociągowa w takim razie na pewno była w pobliżu. Czy widział gdzieś ślady kopyt albo zniszczoną roślinność, która wskazywałaby kierunek, w jakim popędzono zwierzęta? -
Śladów nie, bo tropów dzikich zwierząt, ludzi i tubylców było tu za dużo, aby odróżnić od nich jeszcze te końskie, ale odnalazłeś ślady wydeptanego i wygniecionego runa leśnego i poszycia, którymi najpewniej dotarły tu wozy.
-
Tym tropem przemknął do miejsca, w którym mogły zostać uwiązanie konie. W końcu mogli udać się z powrotem po własnych śladach. Szedł nisko, pochylony, przebiegając długimi susami i jednocześnie uważając, by nie dostać się w pole widzenia ewentualnych ludzi.
-
Udało Ci się, ale ludzie byli widocznie dobrze przygotowani do całej akcji, konie były stłoczone na niewielkiej przestrzeni otoczonej drewnianym ostrokołem, zapewne wykonanym i przywiezionym tu na wozach, bo nie mieliby czasu stworzyć go na miejscu. Poza tym w pobliżu wartę pełniło aż ośmiu rewolwerowców, a czterech kolejnych, w dwóch parach, patrolowało okolicę.
-
Nie, nie… To nie ma szansy wyjść… Co on jeden może zrobić przeciw tylu?! Cholera jasna James, filozofii Ci się zachciało! Co on mógł teraz zrobić?!
Teraz? Teraz w sumie nic.
Zaszył się w krzakach i czekał. Tutaj nic nie wskóra, ale będzie mógł dowiedzieć się, gdzie zabierają pojmanych Mivvotów. -
//Czekasz tak jakiś określony czas czy aż bitwa się skończy?//
-
// Do końca bitwy. //
-
Cóż, właśnie tutaj. Schwytanych było około trzydzieści osób, czyli o wiele, wiele mniej, niż obserwowało Cię z trybun lub nawet witało podczas przybycia do wioski. Nie wypatrzyłeś tam też żadnych starców, a dzieci było niewiele, przytłaczającą większość stanowiły kobiety, których mężczyźni zapewne zginęli w ich obronie. Nie wątpiłeś, że wielu tubylców uciekło, albo jeszcze podczas walki w pobliżu miejsca prób, albo i z samej wioski, ale i tak oczyma wyobraźni widziałeś zabudowę wioski w koronach drzew, zasłaną trupami miejscowych… Ludzie wrócili wraz z nimi, ich też było mniej, ale w porównaniu do strat Mivvotów to te były raczej niewielkie, choć mieli wielu rannych. Wciąż silnie obstawiali okolicę, zwiększyli nawet liczbę patroli, i zaczęli ładować schwytanych jeńców na wozy. Ale to na pewno nie koniec, poza miejscowymi nie zabrali z wioski nic, więc pewnie jeszcze wrócą, aby wszystko dokładnie splądrować. Ty zaś spędziłeś w magicznym ukryciu blisko pół godziny, czułeś już jak energia powoli Cię opuszcza.
-
// Te, ale on siedział w krzakach, po ludzku, korzystając z tego, że zarośla i liście go kryją, nie iluzja. //
-
//To pomiń ostatnie zdanie i jazda.//
-
Jednak dla Jamesa najważniejsze było dowiedzieć się, gdzie zabiorą jego szarych półbratymców. Targ niewolników? Jakaś plantacja? Będzie musiał w jakiś sposób wkręcić się między wozy…
-
Cóż, miałeś aż trzy opcje: Ujawnić się i dać się schwytać jako jeden z tubylców, choć nie miałeś pewności, czy nie zdecydują się Cię od razu zastrzelić, wrócić do wioski, zabrać swoje ludzkie ubranie i wyposażenie, wrócić tu i jakoś odegrać szopkę z podróżnikiem czy innym traperem, żeby tak się czegoś więcej dowiedzieć, lub w jakiejkolwiek formie, przy użyciu iluzji czy nie, zamaskować się Magią i jakoś ich śledzić aż do miejsca przeznaczenia.
-
Najbardziej odpowiadała mu opcja numer dwa, ona też wiązała się z najmniejszym ryzykiem. Szybko przemykając między zaroślami powrócił do wioski, korzystając z tego, że ludzie chwilowo się wycofali, postarał się odnaleźć swoje bambetle.