Czaty
-
Najbardziej wysunięte na skraj kolonii miasto, ostatni punkt cywilizacji w drodze na niezbadane przez człowieka rejony Nowego Świata lub pierwszy przyczółek, z którego wyruszą kolejne wyprawy, aby utworzyć następne kolonie, zależy jakby na to patrzeć.
Miasto zyskało sobie nazwę od tego, czym zajmują się jego mieszkańcy: Wokół są same dzikie ziemie, wielkie połacie lasów i borów, poprzecinane czasem wstęgami wielkich rzek. Karczowanie drzew, aby móc później uprawiać na tych terenach ziemię czy hodować zwierzęta byłoby zbyt czasochłonne, a niekoniecznie opłacalne. Dlatego niemalże wszyscy tutaj żyją z tego, co dostarczy im las. To przede wszystkim łowcy, myśliwi i traperzy, choć znajdzie się wielu zbieraczy, niektórzy żyją też z tropienia, oswajania zwierząt czy nawet służenia jako przewodnicy tym, którzy z jakichś powodów chcą zapuścić się w te rejony.
Choć z daleka, głównie przez palisadę i wieże obserwacyjne, nie przypomina ono współczesnego miasta, to w środku wrażenie to mija: Saloon co prawda jest tylko jeden, ale na tyle duży, aby wystarczył i lokalnym mieszkańcom, i podróżnym, zwłaszcza, że tuż obok znajduje się gorzelnia produkująca rozmaite rodzaje win, samogonów i innych trunków z roślin pozyskanych w leśnych ostępach. Z podobnych powodów wielu tu rzeźników, garbarzy i tym podobnych, a do Czat regularnie przybywają kupieckie karawany dyliżansów i wozów, aby za broń, amunicję, narzędzia czy luksusowe dobra, których mieszkańcy miasta nie mogą wytworzyć, otrzymać najlepszej jakości skóry, futra, wyroby z drewna i kości oraz mięso, zioła, rośliny, ryby czy żywe zwierzęta.
Samo miasto nie jest duże, ale w jego skład zalicza się też pomniejszą lokalną zabudowę, jak chaty i gospodarstwa poszczególnych myśliwych lub tartaki, zaraz po zwierzętach żyjących w lasach, to właśnie drewno jest jego głównym zasobem.
Tak wielka eksploatacja lokalnych dóbr na pewno nie podoba się tubylcom? Owszem, ale nigdy nie mieli w tej sprawie wiele do gadania. To wyłącznie Mivoci, a początkowo pomagali osadnikom, prowadzili handel, a nawet łączyli się w pary i mieli potomstwo. Teraz jednak w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma żadnej osady tubylców, choć niewielu z nich miało to szczęście, i zostało wygnanych. Stosunkowo niewielu również zginęło…
W Czatach znajduje się największy w kolonii (nie licząc tych na wybrzeżu) i jeden z większych na kontynencie targ niewolników. Biznes ten rozkręcili niezależni przedsiębiorcy, ale w końcu dostali od rady miasta i burmistrza potwierdzenie na legalność swoich działań, dopóki niewoleni są wyłącznie tubylcy, a nie ludzie. Tutaj przybywają wszyscy, którzy chcą kupić lub sprzedać niewolników lub wynająć kogoś, kto ich dla niego zdobędzie, gdy nie chcą w tym celu udać się aż na wybrzeże. Proceder ten nigdy nie podobał się tubylcom, niewiele jednak mogli zdobyć, każda próba odbicia więźniów kończyła się masakrą atakujących miasto i krwawą zemstą na tych, którzy się jej nie podjęli, ale równie dobrze zostali w swoich domach lub nawinęli się przypadkiem. -
Reich:
Choć mógł to być przypadek, łut szczęścia czy odpowiednie dobranie trasy, to miałeś jednak wrażenie, że nie spotkało Was po drodze nic złego, bo Nathan, jak go sam nazwałeś, wytwarza wokół taką aurę strachu, że wszyscy bandyci, tubylcy i dzikie zwierzęta wolały trzymać się od niego, a więc przy okazji i od Ciebie, z daleka. Tak czy siak, udało się Wam dotrzeć na miejsce i to było najważniejsze. Okoliczne lasy były przyjemną odmianą po jednostajnym krajobrazie prerii Wielkich Równin, trakt znaleźliście szybko, a im dłużej się nim posuwaliście, tym więcej chat myśliwych, drwali, smolarzy, bartników i tartaków widzieliście. W końcu dojechaliście do samych Czat, niewielkiego (w porównaniu do Imperium czy nawet Nadziei, ale na pewno dużo większego niż Dodge) miasta otoczonego palisadą i ziemnymi umocnieniami, co było nieco archaiczne, ale trzeba przyznać, że konieczne, ze względu na ewentualnych tubylców, dzikie zwierzęta i rozmaite potwory, a także nijak dało się zrobić te umocnienia z czegoś innego, ściąganie z daleka nowoczesnych materiałów budowlanych nie miało sensu. Po przekroczeniu bramy trafiliście na długą i szeroką główną ulicę, gdzie znajdował się jedyny, choć bardzo okazały, saloon, a także rozmaite sklepy, garbarnie, rzeźnie i tym podobne. Targ niewolników był nieco dalej. -
- Ha, udało nam się! - powiedział z ekscytacją gdy zobaczył miasto przed sobą. Szybko jednak zapanował nad emocjami i powiedział obojętnym głosem. - Powinniśmy najpierw wynająć nocleg, marzy mi się przespać wreszcie w normalnym łóżku. Na targ pójdziemy jutro z samego rana, chciałbym jak najszybciej skończyć to zadanie i wracać, nawet jeśli oznacza to kolejną męczącą podróż.
-
Pokiwał głową, zgadzając się na ten plan i ruszył konno w kierunku saloonu. Po spotkaniu i rozmowie nad trupami Bernarda i rewolwerowców odzywał się tylko wtedy, gdy musiał, a mówił raczej niewiele.
-
Nieciekawy typ - pomyślał. Fakt że uratował mu życie, stracił już znaczenie. Zastąpiło go coraz większe podejrzanie kim tak naprawdę jest “Nathan” oraz irytacja na jego opryskliwy styl bycia. W każdym razie również poszedł do saloonu.
-
Mężczyzna przywiązał konia w pobliżu i wszedł do środka. Zastałeś tam typowy saloon, podobne już widywałeś podczas swojego pobytu w kolonii, ale z oczywistych przyczyn nie był taki sam. Różnica była choćby w wystroju, więcej było wykonanych z drewna ozdób i mebli oraz wypchanych zwierząt, tak całych, jak i łbów czy futer na ścianach, a i klientela to nie była typowa, brakowało choćby górników, a wielu było traperów, miejscowych, a także podróżnych takich jak handlarze niewolnikami czy sprzedawcy rozmaitych towarów, których mieszkańcy nie mogli na tym odludziu wytworzyć. Były rzecz jasna również kelnerki, tancerki i prostytutki, ale były to wyłącznie tubylcze Mivotki, niewolnice. Poza tym były tu typowe stoły, stoliki do gry w kości i karty, długi kontuar z szafką pełną alkoholi i cała reszta tego typu przyjemności.
-
Spojrzał z niesmakiem na paradujące Mivotki. To takie niestosowne, takie wulgarne. Trzymać je między ludźmi i dawać im takie zajęcie jakby rzeczywiście nimi były. Ileż potencjalnych sekretów leżały pod tymi tkankami, tylko czekając na odkrycie, a tymczasem marnotrawiono to dla prymitywnej uciechy gości saloonu. Choć nienawidził się za to, nie mógł zaprzeczyć że ich wdzięki działają również na niego. Powtarzał sobie jednak, że nie są to ludzie i starał się wyprzeć brudne myśli. Czuł obrzydzenie, wyobrażając sobie, że ktoś może uprawiać międzyrasowy stosunek seksualny. W każdym razie podszedł do kontuaru i zapytał barman.
- To pan jest gospodarzem tego saloonu? Potrzebuję wynająć pokój, na razie na jedną noc, choć możliwe że będę musiał przedłużyć pobyt.
-
- Coś taniego, zwykłego czy ekstra? - zapytał, wietrząc dodatkowy zysk, choć też mógł na tym trochę stracić, gdybyś wybrał pierwszą opcję. Ale na oko oceniałeś, że miał ponad pięćdziesiąt lat i pewnie sporą część tego długiego życia przepracował w tym miejscu, musiał znać się na rzeczy.
-
- Oh chyba poproszę coś zwykłego. Nie jestem pewny czy mogę sobie pozwolić na zbytek. Chciałbym jeszcze zamówić jakiś ciepły posiłek do pokoju, danie dnia. Łącznie ile będzie to kosztować?
-
- No tak łącznie to będzie… dwa złotniki. - powiedział barman po chwili namysłu.
-
- W porządku, oto one. - Wysupłał monety i położył je na kontuarze. Wraz z tym wydatkiem, nie pozostawało mu wiele gotówki. Zawsze mógł użyć czeków, ale pytanie czy honorują je w takim miejscu. Oczekiwał na wydanie klucza do pokoju.
-
Najwidoczniej przebywający tu tak tłumnie kupcy, handlarze i łowcy niewolników mieli na tyle dobrą renomę, że mężczyzna nie miał zamiaru sprawdzać, czy monety są podrobione, czy nie, co zrobiłby zapewne w wypadku płacenia złotnikami w Dodge, a może i Imperium, więc od razu schował je do kieszeni i wręczył Ci kluczyk, do którego przyczepiona była również niewielka blaszka z numerem pokoju, zapewne znajdującego się na piętrze.
-
Wziął klucz i poszedł do swojego pokoju, kierując się posiadanym numerem.
-
Szybko odnalazłeś swoje nowe lokum, które nie zachwycało, ale nie ma co się dziwić, sam zrezygnowałeś z wygód. Było tu jedno okno, które wychodziło na główną ulicę miasta. Sam pokój nie był klitką, ale i tak widywałeś większe. Mogłeś się tu jednak przejść i nie nabawić się klaustrofobii, nawet pomimo ilości mebli, które się tu znajdowały, a były to spore łóżko, stolik, dwa krzesła, szafka nocna i spory kufer. Uzupełniał to choćby świecznik na szafce, wiadro wody, misa, cebrzyk, kominek, zapas drewna i podpałki i tym podobne. Nic wielkiego, ale w sam raz, żeby odpocząć po długiej i męczącej podróży, zwłaszcza, że długo tu nie zabawisz.
-
Zdjął buty i marynarkę, a w koszuli rozpiął parę górnych guzików. Nalał wody do misy i zaczął przemywać nią twarz. Tego potrzebował, odrobina chłodnego orzeźwienia. Wyłożył się na łóżku i zaczął rozmyślać. Jego myśli spłynęły na wydarzenia ostatnich dni. Wątpliwości wywoływał poznany “Nathan”. Czuł, że gdyby tylko chciał zabiłby go tak jak innych i nikt by go za to nie pociągnął do odpowiedzialności. Ciekawe czy planuje coś tutaj robić poza zakupem Mivotów. Być może zlecono mu jakaś tajną misję i dlatego nie wtajemnicza go w wszystko? Cóż, teraz dobrze wiedział, że będąc Wizjonerem nie należy wciskać nosa w nie swoje sprawy tylko robić swoje. I tego zamierzał się trzymać. Niech “Nathan” ma swoje tajemnice, kiedy już się rozstaną nie zatęskni za tym człowiekiem. Czekał aż przyniosą mu obiad, który zamówił, potem położy się spać.
-
Trzeba przyznać, że nie zostałeś zmuszony, aby długo czekać, bo krótko po tym, jak skończyłeś powierzchowną toaletę, usłyszałeś pukanie do drzwi. Jedna z tych skąpo odzianych kobiet wręczyła Ci bez słowa metalowa tacę z pokrywką i kompletem sztućców, od razu odwracając się na pięcie.
-
Ciekawe jaką potrawę serwowali. Choć po prawdzie nie miało to większego znaczenia, po kilku dniach diety składającej się z suszonego mięsa, zjadłby cokolwiek odmiennego. Po skończonym posiłku, położył się spać.
-
Kasza, smażone kawałki mięsa i wszystko to oblane obficie sosem z lokalnymi grzybami i ziołami. Faktycznie, wykwintne to nie było, ale nie musiało, miało sycić i swoje zadanie spełniło. Zasnąłeś dość szybko, budząc się pod wieczór, tego samego dnia.
-
//Huh? Przez cały czas myślałem że już jest wieczór, a obudzi się rano następnego dnia. Nie mam pomysłu co mogę robić wieczorem, więc uznajmy że jest rano//
Obudził się i przetarł oczy. Wstawał kolejny dzień i trzeba było brać się do pracy, by jak najszybciej wyjechać z tego miasta. Zanim wybierze się na targ niewolników, powinien zaciągnać najemników do eskorty. Cóż, wraz z Nathanem mogliby podzielić się obowiązkami. Tylko gdzie on był? Na pewno w ty samym saloonie, ale nie zwrócił uwagii jaki wziął pokój. Może właściel mu powie. Ubrał się i zszedł do głownego pomieszczenia -
//No teraz to mnie zasmuciłeś, ale niech będzie.//
Rankiem ruch był tam o wiele mniejszy, był co prawda barman i kelnerki, ale klienci dopiero co opuszczali swoje pokoje czy wracali do nich po nocy spędzonej przy piwie, kartach i kościach. Wśród maruderów lub też rannych ptaszków, zależnie jak to interpretować, zauważyłeś i swojego znajomego, siedzącego plecami do ściany przy niewielkim stoliku dla maksymalnie trzech osób. Czytał niewielką, oprawioną w skórę, książkę, a na blacie przed nim stała puste talerzyki ze sztućcami i filiżanka. Najwidoczniej wstał o wiele szybciej niż Ty. Lub w ogóle nie spał. W jego wypadku chyba wszystko jest możliwe.