Strzaskana Skała
-
Seymour wysłuchał w milczeniu jego słów, po czym obrócił się, jeszcze raz spoglądając na pilnowany przez siebie sektor.
— No to się porobiło. — Westchnął. — Powiedział, ile na oko na ich tam siedzi? -
- Z tego co ostatnio o nich słyszałem, był ich niecały tuzin, ale trzeba założyć, że może być ich nawet jeszcze więcej. Właśnie zbieram ludzi. Bracia zostaną, są najmniej doświadczeni, niech pilnują obozu, górników i rannego. Reszta zgłosiła się na ochotnika, tamci dwaj zresztą też, ale kazałem im zostać. Ja idę, bo nie zostawię ich samych. A Ty nie masz wyboru, to w ramach kary za postrzelenie tamtego, w ten sposób powinieneś odbudować swoją reputację u innych najemników, chyba że ich też postrzelisz.
-
Seymour parsknął śmiechem, kręcąc przecząco głową.
— Nie, na razie nie planuję. O której wyruszamy? -
- Cieszę się, że humor dopisuje. Pchanie się tam w nocy to kiepski pomysł, wyruszymy tuż przed świtem, farma nie jest daleko, o świtaniu powinniśmy być na miejscu i ich zaskoczyć.
-
— Mhm. — Mruknął, żując słowa Oswalda. — Mógłbym wybrać się tam wcześniej i z daleka przyjrzeć budynkowi. Będę miał czas na zapoznanie z sytuacją i zapewnienie wam osłony z dystansu.
-
— Mhm. — Mruknął, żując słowa Oswalda. — Mógłbym wybrać się tam wcześniej i z daleka przyjrzeć budynkowi. Będę miał czas na zapoznanie z sytuacją i zapewnienie wam osłony z dystansu.
-
- Nie żebym Ci nie ufał, ale sam odczuwam lekki niepokój podczas ataku na kanibali. Jaką mam mieć gwarancję, że nie skorzystasz z okazji żeby spieprzyć?
-
— Słuchaj. — Sey odwrócił się od rusznicy i spojrzał na niego. — Nie brałem tej roboty dlatego, że nudziło mi się albo dlatego, że miałem ochotę na wycieczkę. Potrzebuję tej roboty, moje kieszenie są puste, więc nawet jak bym chciał spieprzyć, to nie stać byłoby mnie nawet na najtańszą wódkę. Poza tym… — Machnął dłonią. — Ja nie jestem z tych, co spieprzają. Za stary jestem na to.
-
- Spieprzyć, donieść komu trzeba, dostać ładną działkę. - odparł, wyliczając kolejne czynności na palcach. - To też plan. Ale niech będzie, puszczę Cię nie zwiady, ale nie samego. Jeśli już dałeś radę jakoś poznać pozostałych, to możesz wybrać kogoś, z kim nie zabijesz się po drodze. A jeśli nie, to ja Ci kogoś takiego przydzielę.
-
— Murrey. — Odparł. — Facet podobno zna się na okolicy, więc będę go potrzebował.
-
Pokiwał głową.
- Da się załatwić. Coś jeszcze? -
— To… Chyba wszystko. — Stwierdził Seymour. Właściwie, nie potrzebował niczego więcej. Miał broń, psa i gościa, który znał okolicę. Wszystko.
-
A więc stary najemnik odszedł, nie mając tu już również nic do załatwienia. Pozostaje tylko przygotować się do akcji i odpocząć, jeszcze cały wieczór i noc przed Tobą.
-
// Czyli mogę zleźć z stanowiska, tak? //
-
//Tak.//
-
W takim razie pierwszym, co musiał zrobić, było odnalezienie Murrey’a i omówienie z nim wypadu. Jeżeli ma polegać na jego wiedzy, to lepiej będzie od razu dowiedzieć się kilku faktów na temat okolicy. Udał się z powrotem do obozu w poszukiwaniu mężczyzny.
-
Poza rannym, który pewnie był teraz w jednym z namiotów, może sam, może pod opieką jakiegoś górnika, wszyscy pozostali najemnicy siedzieli wspólnie przy ognisku, rozmawiając o rewelacjach dostarczonych przez kompana, Twoim omyłkowym postrzale i jutrzejszej akcji.
-
W takim razie Seymour odszukał wzrokiem Murrey’a i podszedł do niego od pleców, kładąc dłoń na jego ramieniu by zwrócić jego uwagę.
-
Odwrócił się i co prawda nie strząsnął Twojej ręki, ale widziałeś, że sięgnął po broń, co było niepokojące, ale to w sumie nawyk każdego, kto żył na tyle długo, aby go sobie wyrobić.
- Mnie też kropniesz? - zapytał, a reszta parsknęła śmiechem, choć niezbyt wesołym, mieli świadomość, że jakiś nowy rekrut do ich bandy rewolwerowców o mało nie zabił im kumpla. -
— Może, ale dopiero później. — Odpowiedział Sey, niezrażony gadką. — Potrzebuję Cię na słowo.