Wioska Uwitki
-
— A ty, Dunia — Morzywał spojrzał na najstarszą córkę. — Chciałaś założyć własną tawernę czy tam karczmę, tak? Będziem mogli Ci się dołożyć, nawet sporo. Co ty na to?
-
- W-wiosce już jest jedna karczma. - wydukała niepewnie. Miała rację, a Uwitki nie były na tyle duże, aby była potrzeba zbudowania nowego lokalu, zwłaszcza że chłopi mają swoje przyzwyczajania. Choć nikt nie mówi, że musi to być karczma tutaj…
-
Morzywał także wiedział o tym, jednak pamiętał o marzeniu córki. A teraz… Teraz mógł jej po prostu dopomóc.
— Tak, tak… Na razie kupiem to, co najbardziej potrzebne. Po tym zobaczymy, na co zostanie.
Po tych słowach podniósł się, zabierając szkatułkę z sobą. Nie, żeby nie ufał rodzinie, ale i tak wolał schować pieniądze, a szczególnie taką ich liczbę. Może gdzieś pod stropem? -
Można spróbować, było to w sumie najlepsze, bo najmniej oczywiste dla ewentualnego złodzieja, miejsce.
-
W takim razie najpierw owinął szkatułkę w szmatę, a następnie wsunął ją między belki podtrzymujące dach. Gdy już się upewnił, że jest dobrze umiejscowiona, postanowił sprawdzić jeszcze jedną sprawę. Wyminął członków rodziny i udał się na zewnątrz. Przede wszystkim z pewnym strachem zwrócił się ku wybrzeżu; czy okręt Nagów dalej cumował w Uwitkach?
-
Nie było po nim śladu, ku uldze nie tylko Twojej, ale przede wszystkim pozostałych mieszkańców wioski. Może i żaden z nich nie widział wcześniej Naga, a wątpliwe, żeby nawet ich przodkowie mieli taką okazję, ale widać, że woleliby o wiele bardziej życie bez takich ekscesów.
-
Szczególnie, gdy te ekscesy mogły zakończyć się tragicznie dla nich… Morzywał zupełnie nie dziwił się swoim sąsiadom.
Patrząc w Morze zadumał się na moment. Trzeba będzie kupić nową łódź, ale czy znajdzie taką w Uwitkach? Szczerze w to wątpił. Pomimo tego pomaszerował na plażę, by tam zobaczyć czy nie wystawiono żadnych na sprzedaż. -
Rybołówstwo było jednym z głównych zajęć miejscowej ludności, toteż łodzi na plaży było wiele, a ogółem jeszcze więcej, niektóre teraz pewnie znajdowały się na łowiskach, ale wątpliwe, żeby ktokolwiek chciał sprzedać swoje jedyne źródło utrzymania.
-
// Jak bardzo zależy Ci na tym, bym założył ten sygnet? //
-
//Rób swoje, ja o fabułę zadbam, nie martw się.//
-
Cholewa, trzeba będzie wybrać się do jakiegoś większego portu. Tylko gdzie taki znaleźć… Sołtys będzie wiedział gdzie! W końcu pewno ma mapę okolic. Morzywał udał się do jego gospodarstwa.
// Chcesz stworzyć postać sołtysa Uwitek czy ja mam to zrobić?
-
Nawet tacy prości rybacy wiedzieli o Gilgasz, centrum verdeńskiego, a może i światowego, handlu, ale było to za daleko, a miałeś przeczucie, że taki wielki port to chyba nie jest miejsce dla ciebie. Chatę sołtysa odnalazłeś bez trudu, nie tylko dlatego, że mieszkałeś tu już wiele lat i znałeś wszystkich mieszkańców tej niewielkiej osady, ale i dlatego, że jego dom wyróżniał się na tle pozostałych, był nie tylko większy, bardziej zadbany i mówiąc oględnie lepszy, ale też przyozdobiony dość specyficznie, w głowy czy płetwy różnych wielkich ryb, swoiste trofea jakie sołtys zdobył, kupił lub znalazł.
//Możesz, jeśli masz ciekawy pomysł. Jeśli nie, to ja się tym zajmę.// -
// Ty się tym zajmij, ale te wszystkie płetwy i rybie wywłoki nasunęły mi pomysł: niech będzie takim pastowym fanatykiem wędkarstwa. //
-
Zapukał do drzwi.
-
//Bardziej myślałem o jakimś łowcy potworów morskich czy rybaku, który wyprawiał się na wielkich okrętach na dalekie wody, nawet o wielorybniku, ale mówisz i masz.//
- Wejść! - usłyszałeś ze środka znajomy, męski głos. Czyli był w domu, to dobrze, o wiele lepiej, niż gdyby miał kręcić się po okolicy, załatwiając sprawy, czy wypłynąć na morze, jak to wciąż miał w zwyczaju, chociaż piastowana funkcja powinna go od tego odciągać. -
Morzywał nacisnął na drzwi, wchodząc do środka. Dawno nie bywał u sołtysa.
-
Sołtys, nim został wybrany, aby piastować tę funkcję, był największym rybakiem w wiosce, niektórzy mówili, że wręcz fanatykiem. Wchodząc do środka, gdzie nie spojrzałeś, widziałeś zakonserwowane odpowiednio, aby nie śmierdziały jak typowe zgniłe ryby, głowy jego największych lub najciekawszych zdobyczy, gdzieniegdzie stały też jego bosaki, harpuny, noże, sieci i wędki, bez których zdobycze te nie byłyby możliwe. Widać, że musiało mu się powodzić, skoro mógł przeznaczyć całą izbę na trofea. Wchodząc do środka, trafiłeś przypadkiem na coś, przez co wielu wolało rozmawiać z nim na zewnątrz, czyli metalowy haczyk, który boleśnie wbił ci się w stopę.
- Kto tam? - usłyszałeś, nim powstrzymałeś się, aby odruchowo zakląć z bólu, głos sołtysa dochodzący z głębi chaty. -
— Morzywał! — Odkrzyknął, mając cichą nadzieję na to, że sołtys pofatyguje się by podejść do niego. Cholera, czemu akurat tutaj musiał go zostawić?! Ależ to piecze, do stu piorunów!
-
- Chodź no, właśnie miałem patroszyć ryby! - krzyknął i dodał po chwili ciszy, przypominając sobie o niezamierzonych pułapkach na podłodze domu: - Albo czekaj, pogadamy na zewnątrz, akurat ładna pogoda jest!
Po chwili pojawił się w pomieszczeniu, mężczyzna opalony, słusznej postury, z kilkudniowym zarostem na twarzy i bardzo krótko ściętymi włosami, ubrany tak, że właściwie nie odróżniłbyś go od zwykłego wieśniaka, nie licząc pewnego szczegółu, jakim był pierścień na palcu, który to zaraz zdjął i schował do otwartej paszczy jednej z wypchanych ryb wiszących na ścianie. Nie żeby to przez ciebie, ale nie lubił paradować ze złotym pierścieniem na palcu, bo choć znalazł go podczas patroszenia jednej z ryb, które złowił, i tak obawiał się, że będzie oskarżony o kradzież, więc zwykle cieszył się nim w domowym zaciszu. Nie patrząc w ogóle pod nogi, najpewniej doskonale wiedział, gdzie leżą haczyki i im podobne, pokonał całą długość pokoju i minął cię, wychodząc na zewnątrz. -
“— Pieprzony, pieprzony dziad! — Stwierdził w myślach Morzywał, piekląc się z bólu. — Następnym razem obudzisz się z węgorzem w łóżku!”
Korzystając z faktu, że pozostawał poza jego wzrokiem, uniósł stopę i spróbował delikatnie usunąć z niej haczyk, tak, by przy tym nie rozszargać sobie całej skóry,