Więzienie Kolonialne
-
Dosyć zirytowana odsunęła się. Po raz kolejny wskazała mu wzrokiem i ruchem głowy, że gadanie, gdy ma się zakneblowane usta, jest dosyć trudne.
-
A on w dalszym ciągu nic sobie z tego nie robił. Miałaś wrażenie, że będzie ciągnąć tę gierkę jeszcze jakiś czas, a im szybciej skończysz to przesłuchanie, tym lepiej. A może po prostu musisz mu pokazać, że rzeczywiście nie jesteś w stanie mówić odpowiednio zrozumiale z kneblem w ustach. Co do odsunięcia się, to nie dało to wiele, wciąż byłaś w zasięgu jego rąk, z czego ten nie omieszkał się skorzystać, a ty nie byłaś pewien, czy w tej sytuacji stawianie oporu to dobry pomysł.
- Więc? Jeśli chcesz, mogę odesłać cię do celu na kilka dni, może wtedy, gdy moi ludzie cię tu przyprowadzą, będziesz bardziej skłonna do rozmów? -
— Tfy hebany falancie, ne wydżysz żche mam szmahę w gebie? — Powiedziała przez knebel. Bardziej dosadnie nie mogła mu pokazać, o co jej chodzi.
// Nie myślałem, że kiedykolwiek wsadzę skarpety do ust tylko po to, by dać odpis w PBFie. //
-
Nie do końca szmatę, ale skórzane wędzidło, ale to i tak nie robiło większej różnicy. Naczelnik jeszcze przez chwilę obmacywał twoje piersi, ale w końcu westchnął i wstał. Nie żeby miał zamiar od razu uwolnić cię od knebla, najpierw dolał sobie porcję drinka, upił łyk, a gdy podszedł, złapał cię wolną dłonią za policzki, przekręcając głowę w obie strony. Dopiero wtedy stanął za tobą i rozplątał paski wędzidła zaciśnięte wokół głowy, uwalniając ci usta. Odłożył pogryziony i ośliniony knebel na oparcie swojego fotela, znów zajmując na nim miejscu i ponownie kładąc ci rękę na biuście. Nic nie mówił, bo w sumie nie musiał, wiedziałaś już, co powiedzieć, więc twoja kolej na gadanie.
-
Odsunęła się jeszcze bardziej z krzesłem. Niech sobie dziad na za dużo nie pozwala.
Poruszała kilka razy szczęką, by przywrócić ją do normalności. Dopiero po tym odpowiedziała:
— Czyli mówiąc po ludzku chcesz czegoś, co pomoże Ci wkopać moich staruszków? -
Nie byłaś pewna czy nie chciał speszyć cię na tyle, abyś odmówiła mówienia, czy już nacieszył się dotykiem, bo cofnął rękę, teraz dla odmiany patrząc ci w oczy, nie odsłonięty biust.
- Dokładnie. Wszystkie informacje i nie tylko, bo jeśli mają jakieś kompromitujące przedmioty, a ty domyślasz się, gdzie mogą być, o ile jest szansa, że się ich nie pozbyli, to i z nich się ucieszę. Nawet jeśli uważasz, że coś może być bezwartościowe dla ciebie, to mi może się przydać, więc nic nie pomijaj… I nie kłam, bo powinnaś wiedzieć, jak skończy się to dla ciebie i reszty tej śmiesznej bandy. -
Zarechotała lekko. Z takiej możliwości podłożenia nogi rodzicom czerpała wręcz swego rodzaju satysfakcję… I wtedy już widziała, o czym powie Naczelnikowi.
— Rozwiąż mi ręce. — Zażądała, momentalnie poważniejąc. Nie spuszczała wzorku z jego oka. — Pokażę Ci to, czego potrzebujesz.
-
I on się zaśmiał.
- Słyszałem o tobie aż za dużo, moja droga. Nie licz na to, że będę równie głupi co stary i tak łatwo dam się zwieść. Star i jego kumpel sporo naopowiadali się o tobie, więc o wiele bardziej wolę widzieć cię związaną. Mów albo wracaj do celi na kilka dni, taki daję ci wybór. -
Odetchnęła, zirytowana.
— Podwiń mi lewy rękaw. — Odpowiedziała po kilku sekundach.
Dlaczego właśnie lewy? Jannet miała tam kilkanaście blizn o niemalże jednakowym kształcie. Trzy, równoległe pasy rozerwanej skóry i wyrwanego mięsa pod nią, wyorane na jej ramieniu haczykowanym biczem ojca. Jedna z licznych pamiątek po rodzicach na jej ciele, choć nie umywająca się do pleców. Nie zamierzyła ujawniać wszystkiego od razu. -
Tak też zrobił, co mu chwilę zajęło, w końcu miałaś ręce związane za plecami.
- I to ich dzieło? - upewnił się. - Tak… Traktowanie, które przykładną obywatelkę zepchnęło w otchłań bandytyzmu. Brzmi dobrze, nie sądzisz? -
Wzruszyła ramionami.
— Jak się postarasz, to może jeszcze znajdziesz w ich domu to, czym to zrobili. Tatuś raczej nie pozbył się tak miłej “pamiątki”. — Odpowiedziała, krzywiąc się od swoich własnych słów. -
- Na początek całkiem nieźle, ale wierzę, że jest jeszcze coś, co pozwoli mi ich zdyskredytować w oczach innych stróżów prawa, zwłaszcza Najwyższego Protektora.
-
— Ja Ci nie wystarczę? Szkoda. — Odpowiedziała, ironizując. — Potrzebujesz czegoś jeszcze… Mam. Tatuś uwielbiał znęcać się nad przesłuchiwanymi bandytami, nie ważne czy ich wina była udowodniona, czy nie. Kiedy trenował mnie, wskazywał na taką walizkę, stała obok garderoby. Mówił, że tam trzyma wszystko, co przydaje mu się podczas przesłuchań, i jak nie dam z siebie więcej, to mnie potraktuje jej zawartością. Często wspominał o nożu, rozgrzanym do czerwoności. Pewnie dalej ją trzyma w tym samym miejscu. Starczy?
-
- Tak. - odparł i zabębnił palcami o podłokietnik fotela. - Przynajmniej na dziś, bo wierzę, że jest coś jeszcze, czym będziesz chciała się ze mną podzielić, gdy nadejdzie czas. Masz mi coś jeszcze do powiedzenia nim polecę odstawić cię do celi?
-
— Mam. — Uśmiechnęła się niewinnie. — Przekaż kuchni, by na następny raz lepiej doprawili kaszę. I nie obraziłabym się, gdyby dali więcej mięsa. Po dobrym obiedzie lepiej mi się rozmawia, może nawet coś więcej bym sobie przypomniała…
-
- Uważaj sobie. - odparł, jedną dłonią sięgając po wędzidło, które chwilę oglądał, a później przystawił ci do ust, drugą zaś ściskając za pierś. - Nie dostaniesz nic na zachętę, a prędzej jako nagrodę, gdy dowiem się czegoś ciekawego.
-
“A ty dostaniesz kulkę, prędzej lub później.” Jannet przyrzekła sobie w duszy, uparcie milcząc. Jedyne, czym obdarowała Naczelnika było nienawistne spojrzenie.
-
Nie miał widocznie zamiaru czekać i uznał rozmowę za zakończoną, więc na siłę wepchnął ci skórzane wędzidło do ust, zawiązując pasek utrzymujący je w miejscu z tyłu głowy o wiele ciaśniej, niż była potrzeba. Sprawdził jeszcze więzy na rękach, ale te były solidne, więc nie majstrował przy nich. Pewnie chciał dać ci polecenie, abyś opuściła gabinet i wróciła do celi, ale chyba słusznie uznał, że nic nie zrobisz sobie z jego poleceń, a sam nie dałby pewnie rady ruszyć cię z miejsca, więc jedynie przywołał strażników, którzy podźwignęli cię z krzesła.
- Jeśli uznasz, że masz jednak ochotę na zwierzenia, daj znać jakiemuś strażnikowi spod swojej celi. - polecił, zapowiadając, że przynajmniej kilku ludzi będzie cię pilnować, co jeszcze bardziej komplikuje plan. Na koniec spotkania jeszcze raz chwycił cię za pierś, a później klepnął w pośladek i wrócił do fotela przy kominku, a jego ludzie wyprowadzili cię na korytarz. Musiało to wyglądać dziwnie, że aż czterech rosłych, uzbrojonych po zęby drabów, w swych metodach śledczych być może dorównujących brutalnością niektórym spośród tu osadzonych, eskortowało akurat ciebie, gdzie związana i zakneblowana nie mogłaś zrobić wiele.
- A, tu jesteście. Wreszcie. - usłyszałaś za swoimi plecami głos strażnika, znajomego Jimmy’ego. - Gdy potrzebna jest pomoc, zawsze każdy jest na służbie, psiakrew. Idźcie no do kuchni, naczelnik życzył sobie, nie wiedzieć czemu, coś specjalnego na dzisiaj i stary Brzuchacz ledwie wyrabia z robotą. Na dodatek jego pomocnik złamał sobie nogę czy coś, gdy próbował wyciągnąć z piwnicy beczkę z jego ulubionym winem, a cholerstwo waży swoje. I jeszcze konie tych łowców nagród, chyba jakieś ledwo co osiodłane dzikusy. Stajenni nie dają im rady. Także dwóch do kuchni, reszta do stajni, marsz.
- Carter, mamy zadanie od samego naczelnika. - odparł jeden z nich, wskazując na ciebie ruchem głowy.
- Kurwa, nie rozśmieszaj mnie. Czterech chłopa potrzeba, żeby doprowadzić ją do celi? Jasne, jakby naczelnik kazał wam ją tam zanieść, to może i byście byli potrzebni. Jak nikt nie chce dostać po łbie od starego, że coś się znowu spieprzyło w tym kurwidołku to lepiej róbcie, co mówię. Odprowadzę ją i postoję na warcie, aż skończycie, nikt się o niczym nie dowie, wszyscy będą zadowoleni.
Tamci widocznie nie byli podejrzliwi względem swego kompana, ale bardziej chcieli się wymigać od obowiązków. Nie byłaś pewna, czy miał nad nimi wyższą rangę, czy po prostu ich przekonał, bo w końcu odeszli, rozchodząc się dwójkami, a wy zostaliście sami.
- Idziemy, już. - powiedział Carter, dla zachowania pozorów wyjmując rewolwer z kabury. -
Choć była całkiem dumna z faktu, że Naczelnik przydzielił jej aż czterech strażników, to o wiele bardziej cieszyła się słysząc, jak lewus (czyli Carter, jak się okazuje) ich odsyła. To mogło znaczyć, że plan posuwał się do przodu, a być może nawet za niedługo przystąpią do jego realizacji.
Bez żadnych oporów wykonała polecenie Cartera, równo maszerując do swojej celi. -
Nie zatrzymaliście się nigdzie po drodze, aby porozmawiać, co było raczej oczywiste, chyba nie było tu żadnego miejsca, gdzie dałoby się ukryć przed wzrokiem i słuchem strażników, służby więziennej i innych więźniów, którzy na dobrą sprawę chętnie by donieśli na cały proceder, aby poprawić swoje warunki bytowania tu lub skrócić czy złagodzić wyrok, albo w ten sposób szantażowaliby was do zabrania ich wraz z resztą. Tak czy siak, po odprowadzeniu cię do celi Carter klepnął cię i złapał za pośladek, przy okazji wciskając w związane za plecami dłonie kolejną ostrą blaszkę, do rozcięcia więźniów. Nikogo co prawda nie było w okolicy, ale lepiej zachować pozory, tak jak przy przekazaniu ci poprzedniego nożyka i tajemniczej karki, z której zawartością powinnaś się jak najszybciej zapoznać.