Moskwa
-
// Jakim cudem ustawili ten kloc, skoro Potomkin i jego towarzysz cały czas wartowali, nawet jak sam napisałeś “pomiędzy tym śpiąc na zmianę, aby tamci się nie podkradli”. Jakim jełopem trzeba być żeby nie zauważyć gości ustawiających betonowy kloc przed twoim nosem i nie rozstrzelać ich przy okazji?
-
//Ustawili to nie pod samym bunkrem, ale kilka metrów przed. Nie napisałem, że nie widzieli tego, zauważyli, ale nie mogli nic zrobić, w moim zamyśle to było mniej więcej tak, że tamci pchali to przed sobą, mając w ten sposób osłonę, a gdy ustawili to na miejscu, rozbiegli się i tyle ich widziałeś. Coś w tym guście. I nie napisałem nigdzie, że nie możesz tego zwyczajnie rozwalić.//
-
-- Broń, towarzyszu. – Tylko na taką komendę było go stać. Gruntem było, by teraz to odsiecz nie wzięła ich za wrogów.
Załadował taśmę ppanc i nakierował CKMa na betonowy kloc. 12,7mm powinna sobie z nim poradzić, zaś wcześniej nie chciał marnować amunicji bez potrzeby.
-
I poradziła, musiałeś wypruć sporo pestek, ale z drugiej strony od tego były i miałeś ich w bród, więc szybko przerobiłeś prowizoryczną osłonę na kawałki gruzu. Odsłoniłeś sobie dzięki temu przedpole, a choć nie ma tam jeszcze żadnych uciekających wrogów, to mogą się niedługo pojawić.
-
Taczankin musiał przed sobą przyznać, że wzruszała go ta chwila. Niezależnie od tego, jaki będzie jej finał. Nie był pewien tego, kiedy kontratak mógł nadejść. Za dzień? Miesiąc? Dwa lata? Obmyślał różne plany i scenariusze tego, jak mogliby stąd uciec wraz z towarzyszem, nie oddając bunkra w ręce wroga. Jednak kontratak nadszedł, ku radości serca człowieka-konserwy.
— Pamiętaj, jak nasi tu dotrą, to od raz wrzeszcz, że jesteśmy swoi. — Pouczył jeszcze raz żołnierza, a sam przygotował się do zaaranżowania wrogowi spotkania trzeciego stopnia z ołowiem.
-
Cokolwiek sprowadzili wasi, lub jaką przewagą liczebną dysponowali, dość szybko złamali obrońców. Wielu z nich, czasem nawet porzucając broń, zaczęło bezwładną ucieczkę w kierunku, z którego przyszli, a kilku z nich wystawiło się przez to na twój ogień.
-
Potomkin już wiele lat temu podpisał kodeks, wystawiony mu przez własne sumienie. Kodeks, wedle którego nigdy nie podniósł dłoni na żołnierza machającego białą flagą, ani tego, który opuszczał swą pozycję z uniesionymi ramionami. Śmierć każdego cywila mordowała cząstkę jego samego. Lecz ucieczka, taka ucieczka… Kodeks Potomkina Taczankina nie opisywał tego. Nawet słowem.
Skierował lufę wprost na uciekających z pola walki wrogów, odmierzył odległość i… zacisnął palce na spuście. Karmazynowy przypływ czas rozpocząć.
-
Prawdopodobnie nawet nie wiedzieli, co ich trafiło, tak szybko ich skosiłeś, a celnie posłana seria z wielkokalibrowej broni daje pewność, że już nie wstaną. Niestety, reszcie przypomniało to o twojej obecności w bunkrze, lub o obecności broni maszynowej, ale wychodzi na jedno, przez co nikt ci już się nie napatoczył. Walka jednak wciąż trwa, to wyraźnie słychać nawet tutaj.
- Wychodzimy? - zapytał pilnujący drzwi żołnierz. -
— Na to by wyglądało. Widzisz coś przez szczelinę? — Dopytał, ściągając CKMa z stanowiska.
Ponownie zapiął uprząż na ramieniu, poczuł, jak ciężar broni opada na jego stawy i kości, idealnie wpasowując się w wytarty latami walki ślad. Jeszcze kilka lat i największym wrogiem Potomkina będą nie nieumarli, a ból kręgosłupa… ale to za kilka lat. -
Optymistycznie zakładając, że przeżyjesz te kilka lat, a nie umrzesz z Międzynarodówką na ustach za kilka miesięcy, tygodni, dni czy może nawet za chwilę.
- Pusto. - powiedział po kilku chwilach obserwacji, obejrzał się na ciebie i otworzył drzwi. Zrobił to dość sprytnie, odsuwając się razem z nimi, tak że to ty stałeś w nich, a nie on. Raczej nie możesz odmówić mu sprytu, choć można to nazwać też tchórzostwem, bo gdyby na zewnątrz jednak ktoś był i zaczął strzelać, to w ciebie, a nie jego. Z drugiej strony w takiej sytuacji ty masz większe szanse na przeżycie dzięki swojemu pancerzowi oraz większą siłę ognia, aby odpowiedzieć na taki atak. Tak się jednak nie stało, bo żołnierz mówił prawdę, i nikogo nie było, przynajmniej nie tuż pod samym bunkrem i w jego okolicy, choć widziałeś gdzieniegdzie leżące pojedynczo lub w małych grupkach trupy żołnierzy, którzy was wcześniej otoczyli i zajęli te pozycje. -
— Więc wychodzimy. Głowa nisko. Nasi nie mogą nas wziąć za wrogów. — W tych trzech zdaniach streścił swój obecny plan.
Wyszedł na zewnątrz, trzymając CKMa w gotowości do poszatkowania każdego, kto nie jest czerwonym. Jeżeli taka okazja się nie nadarzyła, to wychynął lekko z okopu i rozglądnął się dookoła w poszukiwaniu najbliższej grupki wrogów.
// Mamy w tym bunkrze flagę czerwonoarmistów, jakiś sztandar?
-
//Wiem, że pewnie już od dawna chciałeś machać sztandarem postacią, która jest zakutym w uralską stal komuchem pełną gębą i nucić hymn ZSRR, więc proszę bardzo, baw się.//
Tamci, kimkolwiek byli, musieli się sprawnie wycofać lub było ich tak mało, że zostali wybici, nim zdołali uciec gdzieś dalej. Tak przynajmniej myślałeś, gdy nieopodal padł pocisk artyleryjski, a później kilka kolejnych. Zauważyłeś nadchodzące sylwetki, teraz skryte jeszcze we mgle, przed którymi dość szybko toczyły się te okraczne tankietki czy co tam było. To, że strzelały, i nie strzelały do was, oznaczało, że Czerwoni gdzieś byli, gdzieś ale nie tutaj. -
// Czekaj, bo pogubiłem się. Czyli te wojska, wyłaniające się z mgły, są przeciwko czerwonym, ta? //
-
//Ci akurat tak.//
-
Korzystając z faktu, że wojska wroga były jeszcze daleko, zsunął się do okopu i odszukał swojego towarzysza.
-- Przygotuj się, nadchodzi wróg. – Mówiąc to wziął z bunkra kilka granatów, wyposażył się w amunicję i zabrał z sobą proporzec. Starusieńki, ciekawe skąd go wytrzasnęli? Ważne, że był. Po tym wrócił do okopu i tam usadził się, kładąc uzbrojenie obok, a tylko samą lufą wychynając poza ziemny wał. Czekał, aż wrogowie podejdą na tyle blisko, by nie zdążyli uciec przed jego niespodziewanym ogniem.“-- Chodźcie kaczki, kaczuszki… --”" Pomyślał, przesuwając bezpiecznik w pozycję gotowości.
-
Nie takim niespodziewanym, nie możesz liczyć na element zaskoczenia, tamci dobrze wiedzą, w co się pchają, zwłaszcza że w ich stronę gruchnęły już pierwsze strzały, również z okopów, ale dalej. Początkowo słaby, ogień z rozmaitej broni palnej przybierał na sile coraz bardziej. Pozbawieni osłony, wrodzy żołnierze zostali wycięci, ale ich pojazdy przetrwały, dając osłonę pozostałym i ostrzeliwując wrogów. Kolejni żołnierze byli już lepiej przygotowani, strzelali, poruszali się pojedynczo lub małymi grupkami, kluczyli jak mogli.
-
Każdy problem ma swoje rozwiązanie, zaś teraz rozwiązaniem był ołów. Jeżeli to nie zadziała, to trzeba będzie wykorzystać opcję B, czyli większą ilość ołowiu.
“— Lubisz na ostro? —” Zapytał Dyszkę w myślach i jednym szarpnięciem dłoni otwarł zamek. Kolejnym wyciągnął taśmę i załadował nową, przeciwpancerną z utwardzonym rdzeniem. Opuścił klapę, zaciągnął bezpiecznik i nakierował muszkę na tankietki. Z każdej strony nie mogły się bronić, a wiedział dobrze, że ich boki są słabiej opancerzone aniżeli front. Gąsienice też wiele nie wytrzymają.
“— Ja nie lubię. —” Stwierdził i rozerwał powietrze kolejną serią kul. -
Przy tak prowizorycznym pojeździe, z jakim miałeś do czynienia, strzelanie w cokolwiek i od którejkolwiek strony dałoby ten sam efekt. No, może nie zawsze ten sam, bo trzeba przyznać, że tym razem wyszło bardzo efektownie, gdy twoja seria, celowo lub przypadkiem, nie tylko przebiła pancerz, ale i trafiła w amunicję, silnik czy coś w tym guście. Tak czy siak, nieliczna załoga, na oko jedna czy dwie osoby mogłyby wejść do tego brzdąca, pojazd i kilku żołnierzy, którzy korzystali z niego w ramach osłony zwyczajnie wylecieli w powietrze.
-
Teraz już bez wahania chwycił położony obok siebie proporzec i zatknął go na ziemnym wale. Nie robił tego bynajmniej po to, by wróg wiedział, kto do niego strzela, a po to, by przyjaciel widział, że bunkier zdołał przetrwać.
W mgnieniu oka ponownie chwycił spust karabinu i przeniósł jego lufę na kolejne dwa wozy opancerzone, by posłać zdrową dawkę hartowanej stali w ich kierunku. Teraz już nie miał ograniczeń. Seria, kilka wystrzałów, sekunda przerwy. Seria. Przerwa. Seria. Przerwa.
-
Teraz nie było już tak dobrze, bo żołnierze uciekli jak najdalej od pojazdów, a te zaczęły unikać twojego ognia, braki w pancerzu nadrabiając szybkością i zwinnością. W końcu jednak unieruchomiłeś jeden, niszcząc gąsienice, a później zniszczyłeś kadłub. Jeden z czołgistów zdołał uciec, drugi padł pod twoim ogniem. Tymczasem kolejny pojazd, strzelając zaciekle z kaemu, jedzie wprost na ciebie, jakieś dziesięć metrów na lewo atakuje zaś grupa kilku wrogich żołnierzy, których usiłuje powstrzymać twój kompan, ale ci mają zbyt wielką przewagę w sile ognia.