Strzaskana Skała
- 
Niekoniecznie miałeś rację, bo gdy ją ogłuszyłeś, a ta upadła, zauważyłeś, że ma przy sobie nóż i dwa rewolwery, które niekoniecznie musiała nosić dla ozdoby. Pomieszczenie było rzeczywiście kuchnią, typową kuchnią, upiorną tylko dlatego, że wiedziałeś, co się tu przygotowuje. W kuchni były jeszcze jedne drzwi, otwarte, które prowadziły do spiżarni. Nie było tu na szczęście nabitych na haki i marynowanych ludzi, ale warzywa, chleb, nabiał, owoce, przyprawy i tym podobne, zwyczajne jedzenie. 
- 
Przynajmniej to było jakimś pocieszeniem… Rozbroił babcię, zabierając jej broń i wiążąc jej dłonie za plecami. Po tym zawrócił do jadalni, podchodząc do drugich drzwi. Nasłuchał, czy ktoś jest po drugiej stronie. 
- 
Jeśli był, to był bardzo cicho, bo nie słyszałeś nic. Dopiero po chwili do twoich uszu dobiegł dziwny dźwięk i chwilę zajęło ci zrozumienie, że był to dźwięk jaki wydają klawisze pianina. 
- 
Dziwne, ale zajęcie tamtej osoby pianinem było mu na rękę. Powoli, delikatnie nacisnął na klamkę i wszedł, celując rewolwerem tam, gdzie słyszał pianino. 
- 
Fałszywy alarm, jak się okazało. W środku było pianino, a także sofa, kominek, kilka foteli, biblioteczka, kolejne obrazy i tak dalej, ale nie było żadnego z kanibali. Tym, kto grał na pianinie był szary kot, który wlazł na instrument i przechadzał się po klawiszach. 
- 
Sey odetchnął z ulgą, pchlarz narobił mu strachu. Teraz tylko pozostawała jedna kwestia, czyli jak dostać się na piętro? Nie widział żadnych schodów. 
- 
Drzwi, znów na prawo. To najpewniej za nimi znajdowały się schody. 
- 
Ostrożnie nacisnął na klamkę i wszedł na klatkę. Uniósł rewolwer nad siebie i zaczął wspinać się po schodach. 
- 
Cicho, ciemno i upiornie. Na szczycie schodów drzwi, a za nimi słyszysz jakieś głosy czyli tym razem na pewno dojdzie do starcia z kanibalami. 
- 
Kiedyś musiało. Nacisnął na klamkę i zajrzał do środka, wchodząc najpierw lufą rewolwera. 
- 
Widziałeś jednego, stojącego na końcu korytarza, obok zakrętu. Nie miał broni w dłoniach, ale widziałeś kaburę z rewolwerem przy pasie, na którym trzymał dłoń. Był do ciebie odwrócony bokiem, ale zaczął się odwracać, gdy usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi. 
- 
Seymour gwałtownie wyciągnął przed siebie rękę z rewolwerem, celując prosto w jego twarz. Był gotowy do strzału gdyby tamten tylko sięgnął po broń. 
 — Spróbuj pisnąć, a dorobię Ci jeszcze jedną dziurę na buźce. — Powiedział surowo, taksując go wzrokiem.
- 
Nie zareagował zupełnie, po prostu odwrócił się, jak gdyby nigdy nic, przyjmując poprzednią pozę. 
- 
Seymour zdziwił się, widząc takie zachowanie, ale nie ściągnął muszki z kanibala. Wdrapał się na piętro, przechodząc przez framugę i podszedł do niego z rewolwerem w dłoni, gotowy do ogłuszenia go. 
- 
Tak miał się zachowywać, żeby nie zarobić kulki, przynajmniej w pewnym sensie. Ale wszystko okazało się w rzeczywistości pułapką, bowiem gdy tylko podszedłeś bliżej, zza rogu wyskoczył kolejny kanibal, o wiele lepiej zbudowany i wyższy od swojego poprzednika, który od razu chwycił się za dłonie, usiłując wygiąć tę z rewolwerem tak, abyś nie mógł zastrzelić żadne z nich, jednocześnie zaciskając na niej uścisk łapy o sile imadła, chcąc zmusić cię do puszczenia rewolweru. 
- 
Cholera, pieprzona i solona mać! Z impetem uderzył potylicą prosto w pierś kanibala, by pozbawić go tchu w piersi i wytrącić z równowagi. Jeżeli by się zgiął, od razu dołożył uderzeniem głowy w nos. Jednocześnie cały czas starał się wywinąć dłoń tak, by chociaż orientacyjnie strzelić w kierunku jednego lub drugiego kanibala. Nie musiał trafić, potrzebował tylko, by ten wystraszył się i na sekundę stracił czujność. Sekunda wystarczała, by wyrwać się z jego łap i strzelić prosto w pierś. 
- 
Nie udało się, był zbyt wytrzymały, aby tak łatwo się go pozbyć. Ale udało ci się chociaż wystrzelić, choć nie dało to wiele, ten wciąż z tobą walczył, ale drugi jakby stracił rezon i pognał korytarzem dalej. Niby dobrze, bo nie pomoże swojemu kompanowi, ale z drugiej strony będziesz musiał z nim później zmierzyć tak czy siak. Nacisk na dłoń był jednak tak silny, że w końcu wypuściłeś rewolwer, na co kanibal uśmiechnął się paskudnie, pokazując ci komplet zębów spiłowanych niczym u jakiegoś drapieżnika. Puścił dłoń, w której dzierżyłeś broń, zamiast tego chwytając cię za gardło i unosząc. Przyparł cię do ściany i miażdżącym uściskiem usiłował cię udusić, choć równie dobrze mógłby zmiażdżyć ci całe gardło czy skręcić kark. 
- 
Seymour zacharczał, próbując rozpaczliwie zaczerpnąć powietrza. Ugiął nogi i z całą swoją siłą wyrzucił je do przodu, chcąc wbić się kolami wprost pod żebra olbrzyma. Palce wolnej dłoni spróbował wbić prosto w oczodoły kanibala. 
- 
Trafiłeś, ale kopnięcie nie wywołało na nim wielkiego wrażenia. Również manewr z wbiciem palca w oko się nie powiódł. Coraz bardziej czułeś, że brakuje ci powietrza, a przed oczyma zamiast paskudnej mordy kanibala zacząłeś widzieć mroczki. Niewiele dzieliło cię już od śmierci, byłeś na skraju utraty przytomności, gdy resztkami świadomości wyłowiłeś dźwięk kroków na schodach, a chwilę później usłyszałeś wystrzał, zaś twoją twarz obryzgała krew, resztki mózgu i czaszki kanibala. Uścisk zelżał w tej samej chwili i upadłeś na podłogę wraz z jego zmasakrowanym trupem, mogąc wreszcie swobodnie odetchnąć. 
 - Za stary na to jestem. - mruknął Scott, nabijając ponownie swoją broń, sporych rozmiarów rewolwer z drewna mahoniowego, kości słoniowej i złota. Karabin miał przewieszony przez plecy. - Żyjesz tam jeszcze? - dodał, podchodząc kilka kroków i kopiąc cię lekko w żebra.
- 
W odpowiedzi Sey zakasłał kilka razy, od razu szukając dłonią rewolweru. Nieco bardziej rozwinął swój gest, gdy już odzyskał dech w piersi: 
 — Kurwa, nie jestem pewien, wiesz? — Odcharknął. — Tam pobiegł kolejny. — Lufą wskazał kierunek, w jakim udał się kanibal po jego strzale. Zaczął zbierać się z podłogi.
 

