Wioska Uwitki
-
- Taaa… Ale dobrze, że wrócili do siebie i pewnie nie wrócą, nie? No, ale o czym my to? A, łódź. No to już wiesz, gdzie szukać, jak na moje najlepiej Gilgasz, pieniądze też masz, to coś jeszcze ci mogę pomóc?
-
— Eeee, no ten… — Podrapał się po głowie. — Może jeszcze tylko polecić jakiś ludzi, którzy jadą w kierunku Gilgasz. Zabrałbym się z nimi, jak sołtys zna jakichś takich.
-
- A to nie, taki światowy to ja nie jestem. Wiem, że tam kogoś na pewno znajdziesz, kto ci łódkę sprzeda albo zbuduje, ale nie żebym sam kogoś aż tak dobrze znał.
-
— No… to chyba wszystko. Podziękował za pomoc. Do zaś. — Skinął sołtysowi i opuścił go, pokulewając lekko. Skierował się do swojej chałupy.
-
Pożegnał cię i machnął ręką, wracając do siebie. W chałupie zaś panował tak dobrze znany ci ruch i gwar, coś, do czego przywykłeś już dawno, i za czym tęskniłeś podczas odsiadki na wyspie Nagów.
-
Odszukał swojej żony, musiał zamienić z nią kilka słów. Na osobności.
-
Ciężko było o osobność w tym domu, tak żywym i ruchliwym dzięki jego licznym domownikom, ale chyba domyśliła się, o co ci chodzi, i wyszła bez słowa na zewnątrz, gdzie będziecie mogli porozmawiać.
-
Wskazał dłonią na ławę stojącą na gangu budynku.
— Chodź. Usiądziemy. -
Tak też zrobiła, niecierpliwie czekając na to, jakie teraz nowiny masz jej do przekazania.
-
Złapał jej dłoń między swoje.
— Potrzebuję nowej łodzi. Sołtys powiedział, że sprzedają takie w Gilgasz. Kawał drogi stąd. -
Pokiwała powoli głową.
- I chcesz tam pójść, prawda? -
— Chcę, byśmy wszyscy tam popłynęli. — Odpowiedział, po chwili milczenia.
-
- Ty, ja i dzieci? - odparła pytaniem, nieco zdziwiona. - Ale po co wszyscy?
-
— Myślę… — Jego twarz stężała, podrapał się po potylicy. — Myślę, że wężoludy mogą tu wrócić. Albo sprowadzić coś gorszego na wioskę. Tak powiedzieli sołtysowi.
-
Popatrzyła się na ciebie z autentycznym strachem w oczach.
- Ale… Czemu? Czemu mieliby wrócić? Albo coś nam zrobić? Przecież odpłynęli do siebie, zostawili nas w spokoju, a my ich. -
— Nie wiem, naprawdę nie wiem, licho ich zna i ich plany też… — Rozłożył bezradnie dłonie. — Ale nie chcę ryzykować Tobą, ani dziećmi. Nigdy w życiu. — Spojrzał w oczy żony.
-
- Masz rację, tak będzie najlepiej. Najpierw pójdziesz tam, kupisz łódź i później nią po nas przypłyniesz żebyśmy mogli opuścić wioskę?
-
— Nie do końca… Chciałem wynająć łódź, byśmy no, popłynęli wszyscy razem do Gilgasz. Dzieciaki zobaczą trochę świata, ja kupię nową łajbę, a po tym wrócimy do wioski.
-
- Tak, to dobry pomysł. - przyznała w końcu. - Mam jakieś złe przeczucia. Nie wiem czemu, czy to przez tych Nagów, czy coś innego, ale się boję. - dodała, przytulając się do ciebie. - Wypłyńmy jak najszybciej, choćby jutro.
-
Uścisnął żonę, przytulając ją do swojej piersi.
-- Poleć dzieciom żeby spakowały bambetle na rejs, ja za chwilę popytam rybaków o wynajęcie jakiejś łodzi. O świcie wypłyniemy, kochanie i wszystko będzie dobrze.