Czaty
-
Zmieszał się nieco, widząc te nowe postacie. Czy to byli ci którzy sprawiają kłopoty Nathanowi? Cóż nieważne jak bardzo są niebezpieczni, raczej nie zrobią nic głupiego w takim tłumie. Pobiegł próbując dogonić Nathana.
-
- Teraz zabiją nas obu, wspaniale. - mruknął tamten kwaśno na twój widok, gdy w końcu przecisnąłeś się przez tłum i go dogoniłeś. - Właśnie dlatego liczyłem, że już nie pokażesz się w moim towarzystwie. Teraz nie spuszczą cię z oka.
-
- Zaraz co? - Rozejrzał się za wspomnianymi typami. Następnie powiedział już nieco zdenerwowany głosem - Jeśli są tacy niebezpieczni dlaczego nie pójdziesz z tym do szeryfa? No i przecież nie zastrzelą nas tak przy ludziach.
-
- Mógłbym pójść nawet do Najwyższego Protektora, a i tak nic by to nie dało. Ci ludzie stoją ponad prawem, chociaż mu służą. No, na swój sposób. Wyjaśnię ci później, o ile jakieś później będzie. I zdziwiłbyś się, słyszałem, że potrafią nie dbać nawet o postronne ofiary, więc zabicie kogoś na widoku pewnie przyjdzie im jeszcze łatwiej.
-
Serce zaczęło mu szybciej bić na te słowa i świadomość w jakie bagno się wkopał. O ile to wszystko było prawdą.
- Więc…co teraz? -
- Ile zajmie ci zebranie niewolników, pieniędzy, środka transportu i opuszczenie miasta? - odparł, jakby szybko kalkulując coś w myślach.
-
- Wszystko już przygotowane. Wystarczy zebrać i wyruszać. Zajmie to godzinę. Pytanie czy ci najemnicy są pewni i gotowi?
-
- O nich się nie martw… Masz pół godziny na wybycie stąd, jeśli do ciebie nie dołączę masz kontynuować misję sam. Najemnicy zapewnią ci ochronę, będą czekać przed miastem. - powiedział i nim zdążyłeś zareagować, schował dłoń pod płaszcz, jak gdyby chciał sięgnąć po broń, i gwałtownie skręcił w lewo. Wasi prześladowcy, kimkolwiek byli, postanowili pójść za nim, ciebie najwidoczniej uważając za cel drugorzędny. Lub jego za tak priorytetowy. Tak czy siak, grunt, że tobie odpuścili, przynajmniej teraz.
-
Powinien to zrobić od samego początku. Nie miałby wtedy na głowię tych zabójców. Pobiegł czym prędzej do wozu, który zostawił pod saloonem, a następnie podjechał nim na plac niewolników, aby odebrać zakupionych i skutych Pirków oraz Mivotwów. Gdy już umięjscowili się na miejscu, skierował się poza granicę miasta, modląc się w duchu o to aby najemnicy rzeczywiście się tam znajdowali.
-
Gdy odchodziłeś, zauważyłeś jak nagle Nathan znika w chmurze dymu, wzbudzając zaskoczenie lub panikę pośród przechodniów, a jego prześladowców zmuszając do jawnego dobycia broni i pobiegnięcia za nimi. Nie mogło ci to bardziej ułatwić ucieczki, chyba że ktoś jednak idzie za tobą, ale nie obnosi się z tym tak jak pozostali, którzy polowali na twojego kompana. Tak czy siak, wszystko poszło zgodnie z planem. Poza miastem czekali na ciebie umówieni najemnicy, typowe strzelby do wynajęcia, choć jeden spośród nich wyróżniał się na tyle, że miałeś wrażenie, że do końca dnia spotkasz jeszcze kilka ciekawych postaci. Tak czy siak, ten był wielkim drabem, szerokim w barach, doskonale zbudowanym, który pewnie nie potrzebował broni aby zabijać, zresztą nie widziałeś, aby nosił jakąś na widoku. Jego twarz oraz nagie ramiona i przedramiona, nosił bowiem kamizelkę bez rękawów, pokryte były zaleczonymi już bliznami i szramami, nie licząc trzech, które przecinały ukośnie policzek. Na piersi nosił wykonany z czarnego metalu amulet na łańcuszku, okrągły i pokryty dziwnymi wzorami, może nawet lokalnym pismem, co nie było niemożliwe, bo zauważyłeś, że ma znak Wizjonerów.
- Dobrze, że się im wymknąłeś. - skomentował krótko. - Teraz to my zadbamy o twoje bezpieczeństwo. -
Nie był pewien czy miał odbierać te słowa jakoś dwuznacznie. Uśmiechnął się niepewnie. Znak Wizjonerów? A ten tutaj co robił? Musi z nim później pogadać na osobności.
- Taaa…ekhem…właśnie po to was wynajęto. Na pewno już to wiecie, ale zmierzamy w stronę miasta Nadzieja. Ale nie do niego samego. Powiem wam w którym miejscu się rozdzielimy. To długa droga przez Równiny więc, lepiej miejcie oczy szeroko otwarte. Aha. Niedługo może do nas dołączyć mój przyjaciel. Nosi skórzany płaszcz i cylinder. Więc nie strzelcie mu przypadkiem w twarz. I jeszcze jedno. Dzikusy mają dotrzeć żywi więc gdyby któryś próbował uciekać to macie strzelać w nogi. - W tym momencie zwrócił się do niewolników i powiedział do nich w języku Mivotów. - Zejście z wozu - kula w łeb.
Następnie trzasnął lejcami i zaczął prowadzić wóz w drodze powrotnej. -
- Uwierz mi, że nie ma zbiega, którego bym nie wytropił. - odparł i ruszyliście dalej.
//Zmiana tematu. Zacznę ci na Wielkich Równinach, bo planuję jeszcze coś po drodze.// -
Radio:
Podróż do Czat była długa, ale dość spokojna i monotonna. Nie napotkaliście po drodze nic dziwnego ani niebezpiecznego, co z jednej strony stanowiło miłą odmianę po przygodach na Złych Ziemiach, ale z drugiej sprawiało, że zaczynała doskwierać ci nuda… Toteż z ulgą powitałeś najpierw zmianę krajobrazu, gdy rozległe równiny zastąpiły gęste bory i puszcze, wśród których ciągnął się trakt, którym się poruszaliście. Obecność wielu podróżnych i kupieckich karawan upewniały was tylko, że na miejscu wszystko powinno być w porządku. W końcu, nad ranem, po oby ostatniej na jakiś czas nocy pod gołym niebem, dostrzegliście wreszcie drewniane wieże i palisadę, które otaczały Czaty. Czekaliście pod bramą dość długo, gdy strażnicy sprawdzali wozy i dokumenty wielu kupieckich karawan, które przybyły tu przed wami, ale w końcu i na was przyszła kolej. Szczęśliwie, dla zwykłych awanturników i najemników kontrola była o wiele mniej drobiazgowa, a więc krótsza. W obrębie palisady nie znajdowało się tak wiele, jak mógłbyś przypuszczać. Większość handlu kręciła się tu pod gołym niebem: miejscowi sprzedawali skóry, futra, lokalne trunki, niewolników, zioła i drewno, a przyjezdni oferowali im w zamian to, czego nie mogli tu sami wytworzyć ani zdobyć, a więc broń, amunicję, narzędzia i co bardziej luksusowe towary. Poza tym wielkim, otwartym targowiskiem, większość miejsca w osadzie zajmowały rozmaitego rodzaju chaty i domy, gdzieniegdzie dostrzegłeś też sklep, kuźnię, golibrodę, krawca czy przydomowy ogródek. Zdecydowanie najbardziej ze wszystkich budowali wyróżniał się lokalny saloon: był co prawda tylko jeden w całej osadzie, ale z pewnością nie miał problemów z obsłużeniem sporej, złożonej z tubylców i przyjezdnych, klienteli. Zwłaszcza, że jako jedyny budynek w mieście miał nie tylko piwnicę, parter i pierwsze piętro, ale też drugie i sporą dobudówkę w postaci stajni i wozowni. Jako że było to najlepsze miejsce, aby zacząć poszukiwania, a także odnaleźć nieco uroków cywilizacji, Rick od razu skierował tam swojego konia, gwiżdżąc na ciebie, abyś dołączył. -
Seymour zaczerpnął wdech pełną piersią. Ah, Czaty… Dobrze znane mu okolice. Zdecydowanie wolał lasy i puszcze od duchoty prerii. Żałował, że nie mógł tu pozostać na dłuższy pobyt, jednak w końcu był tu w sprawie służbowej i to takiej, która powinna być załatwiona nie na wczoraj, a na tydzień wstecz. Przynajmniej miał nadzieję, że teraz już pójdzie z górki.
Kiedy Rick gwizdnął na niego, on gwizdnął na ogryzka, trzymającego się niedaleko konia. Tak jak i właściciel psa, chyba nie za bardzo lubił poruszać się wierzchem. Toteż Sey z wielką ochotą zeskoczył z rumaka i odprowadził go do stajni, w krok za Rickiem.
-
Jako że on jechał konno, a ty maszerowałeś obok swojego wierzchowca, gdy dotarłeś na miejsce, najemnik właśnie opłacał stajennego, aby zajął się waszymi wierzchowcami oraz towarzyszącymi wam końmi jucznymi.
- Sprawdzę saloon. Wątpię żeby tam była, ale może dopisze mi szczęście. A jeśli nie to powinien być tam ktoś, kto udzieli nam więcej informacji na jej temat. - wyjaśnił Rick, gdy stajenny odszedł już do swoich obowiązków. - Idziesz ze mną czy chcesz poszukać gdzieś indziej? -
— Pójdę z tobą. — Przytaknął mu. — Tak jak mówisz, tutaj najszybciej dowiemy się czegoś na jej temat. A jak nie, to przynajmniej nie wyjdziemy o suchym pysku. — Odparł pół-żartem, pół-serio, podążając wraz z towarzyszem do wnętrza saloonu.