Moskwa
-
Podejrzenia mogły się wzmagać, gdy rozdzielili was, chcąc najwidoczniej porozmawiać z każdym osobno.
- Towarzyszu, chcemy usłyszeć, jak to tam było, na tym odcinku i w bunkrze, od początku do końca. - zaczął bez zbędnych wstępów politruk. -
— Nie ma tutaj niczego niezwykłego. — Zaczął Potomkin. — Mnie oraz mojego towarzysza przydzielono do obsługi bunkra. Po pewnym czasie od przydziału zostaliśmy zaatakowani ogniem artyleryjskim oraz hordą zombie. Ostrzał przetrwaliśmy, a hordę rozgromiono. Dopiero wtedy nadszedł właściwy atak wroga, który szturmował głównie tankietkami oraz piechotą. Utraciliśmy łączność z resztą oddziałów, a po tym, jak wróg zniknął z naszego pola widzenia, próbowano podstępem otworzyć bunkier, wrzucili nam granat do środka, ale przetrwaliśmy. Później nastąpiło kilka godzin ciszy, nie słyszeliśmy wroga, ani naszych. Wróg nawoływał nas do poddania się, ale ani ja, ani mój towarzysz nie przystaliśmy na tą propozycję. Nie podano nam kim jest wróg, dowiedzieliśmy się jedynie o upadku całej linii, poza naszym posterunkiem… W pewien czas później nadszedł kolejny atak. Wróg ponownie zaatakował lekkimi pojazdami opancerzonymi i piechotą, ale tym razem jego atak był wymierzony wyłącznie w odcinek z bunkrem. Mogę przypuszczać, że zależało im na przejęciu go bez zniszczeń. Ten atak także udało nam się odeprzeć, wspólnie wyeliminowaliśmy kilkunastu żołnierzy wroga oraz przynajmniej dwie tankietki. Po tym wróg się wycofał, a przybyliście wy. Oto cała historia.
Zmrużył oczy, patrząc prosto w ślepia oficera poprzez przyłbicę. Co zamierzał zrobić, a co ważniejsze, czym Potomkin zawini?
-
- I było was tylko dwóch? - drążył, unosząc lekko brew.
-
— Trzech. Jeden z naszych towarzyszy skorzystał z propozycji wroga, by wymknąć się i poinformować dowództwo o sytuacji o linii. Nigdy nie dotarł do dowództwa, prawda? — Zapytał, siląc się na pewną nadzieję w głosie. Pomimo wszystkiego miał nadzieję, że kapitulant przeżył to, co zgotował mu wróg.
-
- Gdyby nie przeżył, być może jeszcze by nas tu nie było, bo prędzej czy później byśmy się o wszystkim dowiedzieli i zorganizowali kontrofensywę. Bardziej chodzi o to, co mówił o was, towarzysze. Ponoć byliście gotowi sprzedać wrogom bunkier za cenę swojej skóry.
-
Czyli kapitulant przeżył i ba, jeszcze dotarł z wiadomością. Potomkin rozjaśnił się pod przyłbicą, choć tylko trochę.
Na ostatnie słowa oficera zmrużył lekko oczy, marszcząc brwi.
-- Byliśmy gotowi walczyć tak długo, jak byłoby trzeba. Do zwycięstwa. -
- Mówicie tak teraz, towarzyszu, gdy żyjecie, bo pojawiła się nasza odsiecz. Podobno jeszcze kilka godzin temu, tam, w środku, nastroje nie były tak bojowe.
-
-- Tylko szaleńcy weselą się w obliczu śmierci, towarzyszu oficerze. – Głos Potomkina nabrał dźwięcznej srogości. – A nasza śmierć w tamtym bunkrze była prawie pewna. Nie mogliśmy wiedzieć kiedy i czy w ogóle nadejdą posiłki. ale zamierzaliśmy bronić tej kupy betonu nawet wtedy. – Wzrok jego źrenic wbił się wprost w oczy wojskowego. – Są rzeczy większe od śmierci i to ich należy bać się bardziej, niż słabych, którzy myślą, że mają władzę nad życiem, towarzyszu oficerze.
-
Choć mógłby skazać się na pluton i ściankę jednym machnięciem dłoni, a pod ręką miał swoich pachołków, widocznie skulił się, przerażony twoim spojrzeniem, którego nie wytrzymał, odwracając wzrok i nawet cofając się o krok.
- Niech będzie. Odezwiemy się do was, towarzyszu, jeśli będzie potrzeba. Możecie odejść. -
— Tak jest. — Zasalutował krótkim ruchem dłoni i powrócił do reszty żołnierzy, jednak odchodząc zatrzymał się jeszcze na moment.
— Do zobaczenia, towarzyszu oficerze. — Dopowiedział krótko, obracając głowę do tyłu. Czuł w kościach, że jeszcze kiedyś zobaczy tego człowieka. -
O zawiści politruków krążyły legendy, ale nie ma co się nimi przejmować, przynajmniej teraz. Zwłaszcza, że po powrocie do okopów otoczyli cię żołnierze, ich pytania o to, jak to było, radosne okrzyki i tym podobne. Ale na świętowanie nie było czasu, bo kierowali was na tyły. Nie byłeś pewien czemu, ale na pewno nie rezygnowali z tej pozycji, słyszałeś coś o nadciągających posiłkach i tak dalej. Tak czy siak, transport czekał.
-
Może chcieli zapewnić im choćby kilkudniowy odpoczynek? Ah, jak za czasów spędzanych na daczy w Soczi. Ha, dobre sobie. W spokoju odszedł na tyłu, do transportu.
-
Transport był szybki i bezpieczny, a na zewnątrz nie dali wam odpocząć. Przynajmniej nie od razu, bo zebrali was na apelu na placu. Nie byłeś pewien o co chodziło, dopóki nie pojawiło się kilku oficerów politycznych. Ci zaś zaczęli kolejno przemawiać, odwołując się do wybitnych myśli komunistów, których większość z was nie znała, do Bohaterów Związku Radzieckiego, do bitew o Odessę, Sewastopol, Moskwę, Stalingrad, Łuk Kurski i wielu innych. I, jakby było tu zupełnie wyrwane z kontekstu, nagle wśród tych wszystkich ociekających chwałą i patriotyzmem myśli, postaci, sloganów i wydarzeń wymienione zostało… twoje imię i nazwisko.
-
Potomkin zacisnął pięści, wbijając paznokcie w dłonie. Po to była ta cała ceremonia? Drgnął, jednak nie ruszył się z miejsca.
-
- Szeregowy Potiomkin Taczankin, wystąp! - rozeszło się jeszcze raz, ale teraz głos politruka był bardziej natarczywy. Żołnierze wokół ciebie odsunęli się w tył, lewo czy prawo o krok lub dwa, abyś stał się bardziej widoczny, co było formą presji, abyś opuścił szereg.
-
A jednak. Jego dłonie zacisnęły się jeszcze bardziej. Wystąpił naprzód.
-
Dwóch politruków podeszło do ciebie, z czego jeden z nich niósł małe, drewniane pudełko.
- Szeregowy Potiomkin Taczankin. - powtórzył drugi oficer polityczny, patrząc ci w oczy, czy też przyłbicę hełmu. - Będąc pod wrażeniem waszych bohaterskich czynów, dowództwo Armii Czerwonej dla okręgu Moskwa zgodnie podjęło decyzję o awansowaniu was ze stopnia czerwonoarmisty, pomijając kolejność awansu, na sierżanta, a waszego równie dzielnego i oddanego naszej sprawie towarzysza na stopień kaprala oraz przydzielenie was do drużyny starszyny Araszko. Gratuluję, towarzyszu sierżancie.
Po tym obaj politrucy zasalutowali ci, a ten drugi wręczył ci pudełko. Kątem oka zauważyłeś, że do nowo mianowanego kaprala również podszedł jeden z oficerów politycznych z podobnym pudełkiem. -
// Jeszcze nie mam czasu na odpis, ale nie byłbym sobą, gdybym nie napisał tego:
SIERGIEJ
PLAG
ARASZKO
Czekałem na powrót tego międzyPBFowego skurwysyna. -
— Dziękuję. — Powiedział głucho, w odpowiedzi także salutując oficerom.
W swojej wojskowej przeszłości awansował już nie raz i nie dwa, choć nigdy tak szybko - trzy stopnie na raz. Nie było to dla niego nic nowego, ale… Chwyciła go nostalgia. Tak jakby zwykła ceremonia nadania stopnia mogła być tą namiastką utraconego świata sprzed apokalipsy.
Otworzył pudełko. -
Otrzymałeś tam typowe dla podoficera twojej rangi pagony, choć wykonane z metalu, abyś bez trudu mógł przyspawać je do swojej zbroi, bo najwidoczniej nikt nie zmuszał cię do zdjęcia jej i noszenia normalnych ubrań, tak jak inni żołnierze. Możesz załatwić to nawet u pierwszego z brzegu rusznikarza, kowala czy mechanika.
Po twoich słowach tamci zasalutowali raz jeszcze i odeszli, a stojący wokół również oddali ci honory i zaczęli bić brawo.
- Transport będzie czekać jutro o ósmej rano. - zagadnął cię jeden z politruków, gdy pozostali się rozchodzili. - Dziś pijecie na koszt Stawki, towarzyszu sierżancie. - dodał na odchodne, kierując się do swojej mesy, gdzie większość żołnierzy kierowała się do waszej kantyny lub swoich baraków.
//Otóż nie ten Araszko, nie tym razem, ale finalnie z nim też się spotkasz.//