Moskwa
-
— A no. Żyjemy.
Potomkin oparł się ciężko o ścianę okopu. Odpiął paski swojego hełmu, chwycił go w obie dłonie i ściągnął, kładąc na swoich kolanach. Wyciągnął z kieszeni szmatkę, której zwykle używał do czyszczenia broni. Wytarł hełm z brudu, po tym własną twarz. -
- Toooo… Co teraz? - zapytał niepewnie mężczyzna.
-
— Czekamy. — Odpowiedział, wycierając szmatką wiernego Makarowa.
Pistolet był dla niego jak wierny pies. Cenił go sobie, a ten był zawsze przy nim, lojalny swemu panu. Nie był na miarę żony czy syna lub córki, ale Potomkin czułby się bez niego nieswojo w domostwie swego uzbrojenia.
— Powinni widzieć flagę z daleka. Jeżeli są w okolicy, przyjdą po nas. Jeżeli nie, będziemy musieli wytrzymać jeszcze trochę. W końcu stąd odejdziemy. -
Pokiwał głową i kilkanaście minut spędziliście w ciszy, odpoczywając po wrażeniach ostatniego dnia. Dopiero po chwili usłyszeliście odległe rozmowy i zauważyliście zbliżające się postaci, tym razem z bronią przewieszoną przez ramię, machające do was rękoma lub trzymanymi oburącz sztandarami.
-
— Przyszli. — Powiedział tylko niemo, jakby nie wierząc w to, co sam widział. Sam chwycił sztandar i zamachał nim wysoko, w powietrzu.
-
Odpowiedział ci podobny gest, a po nim wystrzały w powietrze i rozmaite okrzyki radości czy też tryumfu. Bratni żołnierze ruszyli ku wam już śmielej.
-
Potomkin przeżył w swoim życiu wiele zwycięstw i tyle samo porażek. Wiedział, że każdy finał ma zupełnie inny smak. Trafiały się słodkie i gorzkie, ciepłe i ziemne, ostre i łagodne. Ten zdecydowanie należał do tych, które przynosiły ulgę. Z radością obserwował zbliżających się towarzyszy.
-
Byli to zwykli żołnierze, szeregowi i podoficerowie niskiego stopnia. Ci witali was jak towarzyszy broni, a może i bohaterów, niewielu pewnie uważało, że na waszym miejscu podołałoby temu wyzwaniu. Jednak po nich nadeszli oficerowie, a na dodatek oficerowie polityczni, w towarzystwie kilku dobrze zbudowanych drabów.
- Towarzysze, nasi ludzie zmienią was, napracowaliście się już wystarczająco na froncie. Zapraszamy na tyły. - powiedział z uśmiechem jeden z nich, wskazując kierunek, gdzie sam poszedł razem ze swoją obstawą. Reszta została, czekając na was, aby zamknąć za wami pochód. -
Choć nie było tego widać, Potomkin zmrużył oczy pod przyłbicą. Nie przepadał za oficerami politycznymi. Nie ufał im. To nie byli dobrzy ludzie.
Zabrał z sobą Dyszkę, skinął głową na swojego towarzysza i wraz z nim poszedł za oficerami.
-
Podejrzenia mogły się wzmagać, gdy rozdzielili was, chcąc najwidoczniej porozmawiać z każdym osobno.
- Towarzyszu, chcemy usłyszeć, jak to tam było, na tym odcinku i w bunkrze, od początku do końca. - zaczął bez zbędnych wstępów politruk. -
— Nie ma tutaj niczego niezwykłego. — Zaczął Potomkin. — Mnie oraz mojego towarzysza przydzielono do obsługi bunkra. Po pewnym czasie od przydziału zostaliśmy zaatakowani ogniem artyleryjskim oraz hordą zombie. Ostrzał przetrwaliśmy, a hordę rozgromiono. Dopiero wtedy nadszedł właściwy atak wroga, który szturmował głównie tankietkami oraz piechotą. Utraciliśmy łączność z resztą oddziałów, a po tym, jak wróg zniknął z naszego pola widzenia, próbowano podstępem otworzyć bunkier, wrzucili nam granat do środka, ale przetrwaliśmy. Później nastąpiło kilka godzin ciszy, nie słyszeliśmy wroga, ani naszych. Wróg nawoływał nas do poddania się, ale ani ja, ani mój towarzysz nie przystaliśmy na tą propozycję. Nie podano nam kim jest wróg, dowiedzieliśmy się jedynie o upadku całej linii, poza naszym posterunkiem… W pewien czas później nadszedł kolejny atak. Wróg ponownie zaatakował lekkimi pojazdami opancerzonymi i piechotą, ale tym razem jego atak był wymierzony wyłącznie w odcinek z bunkrem. Mogę przypuszczać, że zależało im na przejęciu go bez zniszczeń. Ten atak także udało nam się odeprzeć, wspólnie wyeliminowaliśmy kilkunastu żołnierzy wroga oraz przynajmniej dwie tankietki. Po tym wróg się wycofał, a przybyliście wy. Oto cała historia.
Zmrużył oczy, patrząc prosto w ślepia oficera poprzez przyłbicę. Co zamierzał zrobić, a co ważniejsze, czym Potomkin zawini?
-
- I było was tylko dwóch? - drążył, unosząc lekko brew.
-
— Trzech. Jeden z naszych towarzyszy skorzystał z propozycji wroga, by wymknąć się i poinformować dowództwo o sytuacji o linii. Nigdy nie dotarł do dowództwa, prawda? — Zapytał, siląc się na pewną nadzieję w głosie. Pomimo wszystkiego miał nadzieję, że kapitulant przeżył to, co zgotował mu wróg.
-
- Gdyby nie przeżył, być może jeszcze by nas tu nie było, bo prędzej czy później byśmy się o wszystkim dowiedzieli i zorganizowali kontrofensywę. Bardziej chodzi o to, co mówił o was, towarzysze. Ponoć byliście gotowi sprzedać wrogom bunkier za cenę swojej skóry.
-
Czyli kapitulant przeżył i ba, jeszcze dotarł z wiadomością. Potomkin rozjaśnił się pod przyłbicą, choć tylko trochę.
Na ostatnie słowa oficera zmrużył lekko oczy, marszcząc brwi.
-- Byliśmy gotowi walczyć tak długo, jak byłoby trzeba. Do zwycięstwa. -
- Mówicie tak teraz, towarzyszu, gdy żyjecie, bo pojawiła się nasza odsiecz. Podobno jeszcze kilka godzin temu, tam, w środku, nastroje nie były tak bojowe.
-
-- Tylko szaleńcy weselą się w obliczu śmierci, towarzyszu oficerze. – Głos Potomkina nabrał dźwięcznej srogości. – A nasza śmierć w tamtym bunkrze była prawie pewna. Nie mogliśmy wiedzieć kiedy i czy w ogóle nadejdą posiłki. ale zamierzaliśmy bronić tej kupy betonu nawet wtedy. – Wzrok jego źrenic wbił się wprost w oczy wojskowego. – Są rzeczy większe od śmierci i to ich należy bać się bardziej, niż słabych, którzy myślą, że mają władzę nad życiem, towarzyszu oficerze.
-
Choć mógłby skazać się na pluton i ściankę jednym machnięciem dłoni, a pod ręką miał swoich pachołków, widocznie skulił się, przerażony twoim spojrzeniem, którego nie wytrzymał, odwracając wzrok i nawet cofając się o krok.
- Niech będzie. Odezwiemy się do was, towarzyszu, jeśli będzie potrzeba. Możecie odejść. -
— Tak jest. — Zasalutował krótkim ruchem dłoni i powrócił do reszty żołnierzy, jednak odchodząc zatrzymał się jeszcze na moment.
— Do zobaczenia, towarzyszu oficerze. — Dopowiedział krótko, obracając głowę do tyłu. Czuł w kościach, że jeszcze kiedyś zobaczy tego człowieka. -
O zawiści politruków krążyły legendy, ale nie ma co się nimi przejmować, przynajmniej teraz. Zwłaszcza, że po powrocie do okopów otoczyli cię żołnierze, ich pytania o to, jak to było, radosne okrzyki i tym podobne. Ale na świętowanie nie było czasu, bo kierowali was na tyły. Nie byłeś pewien czemu, ale na pewno nie rezygnowali z tej pozycji, słyszałeś coś o nadciągających posiłkach i tak dalej. Tak czy siak, transport czekał.