Wioska Uwitki
-
Nie odpowiedział od razu, ale jego wzrok nieprzytomnie wodził za kołyszącym się wisiorkiem.
- Dobra, dawaj to wszystko i bierz łódź. - uległ w końcu, wyciągając chciwie ręce po złoto. -
— Masz pan. — Wrzucił złoto w ręce rybaka, a samemu udał się na inspekcję łodzi. W tej kwestii był purystą. Wszystkie liny musiały być na swoich miejscach i w komplecie, przynajmniej wyruszając. Na morzu nie można było liczyć na łut szczęścia, nawet jeżeli planowało się rejs przy brzegu, tak jak teraz. Wskoczył na pokład, chcąc zobaczyć jak prezentuje się ta szalupa.
-
Jeśli liczyłeś na to, że przyczepisz się do czegoś i zmusisz do oddania części zapłaty to musiałeś się srodze zawieść, bowiem wszystko było idealnie. Łódź może i nie była nowa, ale była sprawna i zadbana, gotowa do rejsu.
-
Wszystko grało, choć tej łodzi daleko było do “Kurtyzany”, ale lepiej by nie upodabniała się do niej pod każdym względem, a szczególnie pod względem jej obecnego stanu.
— No. — Mężczyzna głęboko zaciągnął powietrze, podbierając swoje boki. — Do wielkiego miasta będziem płynąć. Ale rybie jaja.Prosto z molo udał się do miejscowej karczmy. Samemu nie chciał płynąć tak dużą jednostką. Było to możliwe, ale na pewno nie bezpieczne, a z własną rodziną na pokładzie nie chciał ryzykować. Potrzebował kolejnego marynarza, a jego dzieci będą mogły zająć się mniej ważnymi funkcjami. Dlatego też postanowił odszukać Złotko, dla którego właśnie teraz powinna nastać pora trzeźwienia.
-
O tej porze w karczmie był już mały tłum, głównie rybaków, którzy wyspali się już i teraz odpoczywali przy kufelku po nocnych połowach. Byli też stali bywalcy, tacy jak Drogomir, którzy spędzali przy stole lub pod stołem więcej czasu niż na pokładzie rybackiej łodzi. Siwiejący, wysoki, ale wciąż silny i dobrze zbudowany staruszek, którego twarz szpeciło kilka blizn, dawny żołnierz Cesarstwa, kiwnął ci głową na powitanie, a po chwili, zapewne domyślając się, po co, a właściwie po kogo, przyszedłeś, wskazał na jeden ze stolików.
-
— Dzięki. — Kiwnął tamtemu głową w podziękowaniu i od razu ruszył do wskazanego stolika, chcąc przyczynić się do zmartwychwstania Drogomira, przynajmniej w alkoholowym znaczeniu tego słowa.
-
— Dzięki. — Kiwnął tamtemu głową w podziękowaniu i od razu ruszył do wskazanego stolika, chcąc przyczynić się do zmartwychwstania Drogomira, przynajmniej w alkoholowym znaczeniu tego słowa.
-
Nie spędzał czasu pod stołem, to chociaż jakiś plus. Ale i tak był ledwo przytomny lub kompletnie nieprzytomny, siedząc przy stoliku, gdzie głowę, ręce i większość korpusu położył na nim, tuż obok pustego kufla po minimum kilkunastu dolewkach.
-
Ciężki wzdech wydobył się z Morzywała. Podszedł do załoganta i trzepnął go lekko w tył głowy.
— Złotko, mam dla Ciebie robotę. -
Podniósł się nieco z widocznym wysiłkiem i spojrzał na ciebie spojrzeniem równie mętnym, jak podawane w karczmie piwo.
- We no postaw mi… No, z malucha jednego, to siem może zastanowieee, co? - odparł z typowo pijackim akcentem i głupim uśmiechem na twarzy. -
Spojrzał na niego krzywo.
— A piłeś kiedy malucha z Gilgasz? -
Prychnął pod nosem i czknął.
- Noo… Taaa. A byłem ja ci kiedyś w Gilgasz? Wódkie daj, to pogadamy. A jak nie dasz, to idź i mnie zostaw. -
— Wódkie, wódkie, kurwa wódkie… — Zabuczał pod nosem, ale ustąpił. Wrócił do kontuaru, zamówił kubek taniej sikawy i postawił go przed Drogomirem. — Masz, kurwa, wódkie.
-
Jego pijacką mordę rozjaśniła na chwilę radość, ale tylko na chwilę, bo gdy wypił do dna cały kubek, ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że nigdzie nie widać kupionej przez ciebie butelki.
- Tooo… Czegoo? - wybełkotał, dla pewności schylając się jeszcze, aby sprawdzić, czy nie ukryłeś jej pod stołem, ale po chwili zrezygnowany wrócił do pozycji siedzącej. - Co z tym Gilgasz? -
— Płyniem tam, to z tym. Potrzebuję Cię na łajbie. — Dosiadł się do niego, składając złożoną w pięść dłoń na blacie.
-
- Aaa po kegoo? - czknął, znów zerkając smętnie na kubek. - Tam to ryb ni bendzieee przecie.
-
— Ale będzie złoto, którym Ci zapłacę, a za które będziesz mógł kupić więcej wódkie. — Zaczął stukać palcem o drewno, z coraz większą irytacją wsłuchując się w bełkot pijanego.
-
- Dora. - odparł w końcu, przekonany, i wyciągnął do ciebie dłoń. - Kiedy płyniem?
-
— O świcie. — Uścisnął ją niechętnie, żałując, że nie była to dłoń trzeciego z dawnych załogantów “Kurtyzany”. — O samiutkim świtaniu.
-
Pokiwał głową bez słowa sprzeciwu, niczym nowym nie było dla niego to, że musiał zerwać się z samego rana po ostrym chlaniu, tak właściwie funkcjonował sporą część życia.