Zielona Zatoka
-
Wasz przejazd przez wioski nie przeszedł bez echa, o tej porze większość ludzi była co prawda na polach czy pastwiskach, ale i tak w siołach pozostały kobiety, dzieci i starcy, reagujący paniką na widok Wilczych Jeźdźców. Jednak byliście szybcy, więc nie zdążyli zrobić nic, poza schowaniem się w chatach, nie mogli też was prześcignąć, aby dostrzec do zamku i miasteczka. Sam zamek to raczej określenie na wyrost, podczas swoich podróży widywałaś stawiane przez magnatów, rycerzy i arystokratów potężne zamczyska z kamienia, o grubych murach z blankami, strzelistych basztach, górujące nad okolicą. To zaś nie przypominało takiego zamczyska, ale i tak zdobycie go szturmem było zapewne trudne. W centrum stała wielka, okrągła kamienna wieża, umiejscowiona na małym wzgórzu, do której przylegały mniejsze, drewniane budowle, zapewne właściwa siedziba lokalnego władyki. Otoczone to było palisadą i suchą fosą. Wokół, u stóp wzgórza, stały chaty, gospody, kuźnie, warsztaty garbarskie, studnie i tym podobne, zamieszkane przez okoliczną ludność. Całość otaczał drewniany mur z wieżami oraz ziemny wał z palisadą. Na zewnątrz było kilka wysokich wież z drewna, zapewne obserwacyjnych, a także głęboka, choć znów sucha, fosa, w której zamiast wody znajdowały się ostre paliki. Nad nią przerzucono most zwodzony, pilnowany przez kilku strażników w skórzanych zbrojach, z lichymi hełmami, uzbrojonych we włócznie i drewniane tarcze. Obserwatorzy w wieżach zaś uzbrojeni byli w łuki. Pojawienie się tu w asyście Wilczych Jeźdźców było kiepskim pomysłem, bo od razu uciekną, zamkną wrota i jeszcze może ustrzelą kogoś z łuku. Dlatego podjechaliście samym rydwanem, zostawiając tamtych w pobliskim lesie, gotowych na wezwanie. Strażnicy przypatrywali się wam z mieszaniną strachu i zaciekawienia, mierząc do was w łuków i włóczni. Zgodnie z poleceniem, dwa towarzyszące ci Gobliny milczały, czekając, aż im coś rozkażesz lub sama z nimi pogadasz.
-
Nachyliła się do jednego z woźnic.
— Krzyknij im tak: “Nasza Pani życzy sobie rozmowy z Panem tego zamku.” Tylko głośno i wyraźnie, żeby nas usłyszeli, jasne? — Zmarszczyła brwi, by zielony nawet nie myślał o pomyłce. -
Nie był na tyle głupi, aby pomylić się w tak prostym zdaniu i zadaniu. Krzyknął, zgodnie z poleceniem, tak jak chciałaś.
- A kim ta pani niby jest? - odparł nieco butnie, choć z nutą ciekawością w głosie, dość sporą, jeden ze strażników. -
Ponownie zbliżyła się do ucha woźnicy.
— Teraz tak: “Wysłanniczką z propozycją od tego, który ma pod sobą potęgę.” -
I tym razem Goblin powtórzył głośno to, co mu kazałaś, a i na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
- Potęgę, to ma nasz pan, baron Hermop Belring. A ten, o którym mówi, to co niby ma?
Tym razem w jego słowach niewiele było ciekawości, a jedynie buta, pogarda i duma. Zaskakująco wyszczekany jak na kogoś, kto zostanie poświęcony bez wahania przez swojego pana, którego tak wychwala, bez mrugnięcia okiem. -
Teraz strażnik podniósł ciśnienie Tissaen. Zawrzała, nadęła usta i już nachylała się do przydupasa, by podyktować mu kilka miłych słów, ale w ostatniej chwili zamknęła szczękę. To nie było miejsce ani czas na emocje. Jeżeli chciała ugrać to dla kapitana, ale przede wszystkim dla siebie, musiała myśleć głową, nie gębą.
— Siłę mogącą tą potęgę z łatwością zakwestionować, ale także siłę, która może wspomóc i chronić Hermopa Belringa, o ile jego strażnicy nie pozbawią go tej możliwości. — Podyktowała w ucho woźnicy. -
Odpowiedź ta nieco dała mu do myślenia i wezwał do siebie jednego ze strażników. Naradzili się i tamten pędem pobiegł do środka grodu. Kilkanaście minut trwało nerwowe oczekiwanie, gdy w końcu mężczyzna zjawił się z powrotem.
- Nasz pan zgodził się cię wysłuchać. Ale możesz wejść tu sama, wszyscy inni mają zostać na zewnątrz. -
Zastrzygła uchem. To może się dla niej źle potoczyć… Choć z drugiej strony, jeżeli cokolwiek by jej zrobili, ściągali na siebie nieznaną, żądną zemsty siłę. To jej wystarczało za zapewnienie.
— Dołączcie do tamtych w lesie. Dotrę do was później. — Przekazała woźnicy.
Sama zeskoczyła z rydwanu i podeszła do wrót, stając przed nimi. -
Widać, że wahali się między wykonaniem twojego rozkazu, aby odejść, jak i wykonaniem rozkazu kapitana, czyli chronieniem cię za wszelką cenę. Uznali jednak, że nie ma co ryzykować, a zawsze lepiej cię pomścić lub odbić, niż zginąć, więc rydwan odjechał, zatrzymując się w pobliżu gromady Goblinów na wilkach.
Gdy podeszłaś do bramy, witana niechętnymi spojrzeniami strażników, ta otworzyła się. Dwóch z nich ruszyło z tobą naprzód. Natomiast chłopi i służebna ludność z podgrodzia wpatrywali się w ciebie z widocznym zaciekawieniem, starając się to jednak ukryć. Dotarłaś na szczyt wzgórza i do kamiennej wieży. Nie musiałaś wspinać się wysoko, a nawet wchodzić do środka. Pan tych włości, jakiś tam baron czy inny nieudacznik, szlachetka z ego i ambicjami wprost proporcjonalnymi do mizernego tytułu. Przybył do ciebie otoczony pół tuzinem straży, i to nie byle jakiej straży, ale odzianych w przednie pancerze, uzbrojonych w dwuręczne topory i młoty krasnoludzkich wojowników, zapewne najemników. Towarzyszył mu też jeden Elf, choć uzbrojony w kilka noży, dwa sztylety i miecz długi na plecach, nie mógł być dowódcą reszty, Krasnoludy i Elfy niezbyt się dogadywały, prędzej to prywatny ochroniarz tego całego barona. Sam szlachcic nie był tym, kogo mogłabyś się spodziewać, a więc tłustym, starym dziadem z dwoma podbródkami. Był dobrze zbudowany, jak na człowieka, choć niewiele więcej możesz powiedzieć, ponieważ ciężko było się mu przyjrzeć przez jego strój, zwłaszcza płaszcz z wilczych skór. Czyli chyba dobrze, że nie zabrałaś tu swojej obstawy. Przy pasie miał miecz z rubinem w rękojeści, na którym położył dłoń, choć był to chyba nawyk, po jego pozie mogłaś poznać żołnierza, świadczyło o tym też kilka blizn, raczej drobnych, ale perspektywa zmieniła się, gdy odwrócił się do ciebie lewym policzkiem, niby od niechcenia, a chyba celowo. Widoczna była tam paskudna, czarna szrama, jakby wypalona ogniem, a może nawet jakimś zaklęciem?
Baron wpatrywał się w ciebie, jego twarz nie zdradzała nic. Widocznie czekał, aż zaczniesz rozmowę. -
Obejrzała każdego członka orkiestry powitalnej z uwagą, ale szczególną atencję poświęciła elfowi i, oczywiście, samemu szlachcicowi. Od razu wiedziała, że nie ma do czynienia z zwykłym, nadętym narcyzem. Ten tutaj odwiedził różne miejsca i widział wiele rzeczy, a także otaczał się osobami wybranymi nie przypadkowo. Posłała elfowi krótkie, niechętne spojrzenie, ale już milisekundę później przeniosła zupełnie poważny, nie ujmujący i nie pokorny wzrok na szlachcica.
— Witam. — Zaczęła, kłaniając się lekko. Złączyła dłonie za plecami. — Cieszę się, że będę mogła zamienić z mości Panem kilka słów. Jak mniemam, mości Pan jest władcą na tych — Wykonała dłonią okrężny ruch. — włościach? -
- Jak widać. - mruknął oschle. - I z tego co wiem, jestem tu jedynym władcą i nie planuję nic w tej kwestii zmieniać. Możesz przekazać temu potężnemu komuś, kimkolwiek jest, że jeśli chce tu rządzić, najpierw będzie musiał zabić mnie i wszystkich wiernych mi poddanych. Mam te włości dzięki nadaniu samego Cesarza, więc jeśli reprezentujesz jakiegokolwiek wroga Cesarstwa to zabieraj się stąd, nim wyślę moich ludzi i powieszę was na drzewach wzdłuż drogi, dla przykładu. - odpowiedział, przechodząc od razu do rzeczy. Ba, nie tylko przedstawił swoje stanowisko, ale i uznał rozmowę za zakończoną, ostentacyjnie odwracając się na pięcie i stawiając kilka kroków.
-
— Niczym nie chcemy rządzić, panie Belring. — Odpowiedziała głośno, nie pozwalając mu odejść. — Gdyby rzeczywiście tak było, nie stałabym tu teraz i nie była gotowa do złożenia mojej propozycji, która jak mniemam, może przynieść korzyści obu stronom.
-
Prychnął pod nosem z widoczną pogardą i nawet się nie odwrócił, choć zatrzymał się po kilku krokach.
- Jaka to niby propozycja? -
— Ten, którego przedstawiam, jest osobą ceniącą sobie prywatność oraz spokój. — Odpowiedziała. — Szukając miejsca, w którym mógłby się nimi cieszyć, znalazł położoną niedaleko zatokę, na pewno mości panie wiesz, o czym mówię. Ten, którego przedstawiam, nie jest jednak dzikusem, który bez słowa zagarnia ziemię, dlatego też wysłał mnie z tą propozycją: jedynie w zamian za pozostawienie go oraz zatoki w spokoju, zobowiązał się do zapewnienia go całemu okolicznemu wybrzeżu. Rozumiem przez to odpędzanie morskich łupieżców, piratów czy korsarzy. Spokój jest uniwersalnym dobrem, czyż nie jest tak, panie Belring?
-
Stał chwilę w milczeniu, aż w końcu odwrócił się do ciebie.
- Niech będzie, że się zgodzę. Czy jeśli przystanę na jego warunki, powiesz mi, kim jest? Czy może sam mam wysłać ludzi do tej zatoki, aby dowiedzieli się tego w moim imieniu? -
“Rozegraj to ostrożnie, Tissaen.” Ostrzegła samą siebie w duchu, słysząc słowa Belringa. “Zaszła daleko, nie zaprzepaść tego.”
— Jak już mówiłam, ten którego przedstawiam, prócz spokoju, ceni sobie także prywatność, dlatego nie poczuwam się do ujawniania jego imienia ani otaczających go informacji. Mogę jedynie powiedzieć, że większość zwraca się do niego per “Kapitan”. Ewentualnie, jeżeli mości panu na tym zależy, mogę zapytać Kapitana, czy nie zechciałby samemu się przedstawić. -
Zamyślił się na chwilę i teraz to on ważył ostrożnie każde wypowiedziane słowo:
- Dobrze. Póki co, nie będę mu przeszkadzać, kimkolwiek jest i cokolwiek robi. Ale chcę, aby stawił się tu jutro wieczorem osobiście, abyśmy mogli omówić warunki umowy. Przyjmę go w moim domu, na uczcie, niech odda mi ten honor i zjawi się osobiście, z niewielką świtą. Zbrojni nie będą konieczni, ręczę na swój rycerski honor przed wszystkimi tu zebranymi, że włos wam z głowy nie spadnie, dopóki będziecie w moich progach, nawet jeśli zdecyduję się odmówić. To jest moja oferta. Przekaż mu ją. Jeśli się nie zgodzi, niech żaden z was nie próbuje pojawić się tu z powrotem. Jeśli jednak się zdecyduje, czekam o omówionej porze.
Machnął ręką i skłonił ci się lekko, wracając do swojej wieży, a wraz z nim jego świta. Negocjacje skończone, przynajmniej początek. Może i nie zgodził się od razu, ale nie kazał ci się wynosić ani nie postanowił cię zabić czy wziąć do niewoli, a to już spory plus. -
Dla Tissaen to było wystarczające; załatwiła w pojedynkę więcej, niż którykolwiek z tych durni pod rozkazami Kapitana mógłby osiągnąć. Czas wracać i omówić wszystko z panem zieloną mordą.
Sama ukłoniła się lekko, żegnając Belringa, po czym powróciła za mury. -
Nikt nie próbował cię zatrzymać, a twoje przybycie widocznie uszczęśliwiło twoich kompanów, którzy pewnie obawiali się najgorszego.
- I jak? - zapytał jeden z Goblinów, widocznie niepewny, czy jeśli uszłaś z życiem z negocjacji to automatycznie oznacza to sukces. -
— Stoję tutaj w jednym kawałku, a ty się jeszcze pytasz? — Spojrzała na niego. — Pewno, że zajebiście! Zgodził się nawet. — Odpowiedziała z wigorem, ale nie przesadnie głośno. —Tylko jeszcze chce pogadać osobiście z Kapitano i będziemy mieli wszystko obcykane na cacy.